wtorek, 27 sierpnia 2013

51. Kłamiesz !

Czułam jakbym z wielką siłą spadała z jakiejś dużej wysokości by w końcu uderzyć w łóżko. Miałam ciężkie powieki, nie miałam siły otworzyć oczu. Co się stało? Gdzie byłam? Obok siebie słyszałam pośpieszne kroki osoby wychodzącej z pokoju. Ktoś trzymał mnie za rękę, w oddali czułam słodki zapach róż. Otworzyłam na chwilę oczy, jednak blask światła tak mnie oślepił, że znowu je zamknęłam. Osoba, która przed chwilą trzymała moją rękę puściła ją i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. Powoli, ostrorznie ponowiłam próbę otwarcia oczu. Przez pierwsze pare sekund widok przesłaniała mi mgła, zmrużyłam i zobaczyłam zamazaną sylwetkę stojącą przy oknie. Podniosłam lekko głowę.

-James?- zapytałam słabym głosem.

Postać drgnęła, nerwowo się odwróciła i szybko podeszła do mnie.

-Lily- powiedział głos Jamesa –wreszcie się obudziłaś- dodał łapiąc mnie za rękę.

Mgła się rozeszła i widziałam już wszystko bardzo wyraźnie. Spojrzałam na Jamesa. Wyglądał jakoś inaczej, w jego oczach brak było tego blasku, który zawsze poprawiał mi nastrój. Co się stało?

-James…- zachrypiałam- strasznie boli mnie głowa…

-Zaraz kogoś zawołam- odparł wstając.

-Nie- powstrzymałam go łapiąc za rękę- nie zostawiaj mnie samej…

James usiadł.

-Co się stało?- zapytałam.

James spuścił głowę i milczał. Dlaczego był taki milczący?! ‘Niech coś powie’ myślałam ‘cokolwiek!’ jednak James dalej milczał i nie patrzył mi w oczy, unikał mojego wzroku. Patrzyłam na niego czekając na odpowiedź. W końcu James podniósł głowę, spojrzał na mnie i zaczął.

-Lily…- coraz bardziej się bałam- ja… musiałem to zrobić…

Nic nie rozumiałam.

-Co zrobić?

-Musiałem się zgodzić…- wyglądał jakby z trudem powstrzymywał łzy.

-Zgodzić na co? Powiedz!

-Ja…

Drzwi otworzyły się, a do pokoju weszło trzech uzdrowicieli. Spojrzeli na mnie zdumieni.

-Pacjentka obudzona, a my nic nie wiemy?!- powiedziała groźnie wyglądająca otyła kobieta z dużymi grubymi okularami- dlaczego pan nas nie zawiadomił?!- zwróciła się do Jamesa.

-Ja właśnie miałem…

-Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, my musimy wiedzieć wszystko co dotyczy pańskiej żony

-To nie jego wina- wtrąciłam się- to ja prosiłam go żeby ze mną został.

Kobieta popatrzyła na mnie mrużąc małe oczka za okularami i odrzekła.

-Jak pani się czuje?

-Dobrze- powiedziałam nie do końca prawdę.

Dwóch chudych uzdrowicieli podeszło do mnie i zaczęli mnie badać.

-Wygląda na to, że nie ma żadnych powikłań- powiedział ten wyższy.

-Pacjentka wykazuje kontakt ze światem zewnętrznym, nie ma objawów lękowych ani nie jest też nadpobudliwa- dodał niższy.

Uzdrowicielka cały czas coś notowała.

-Temperatura w normie nie doszło do obrażeń wewnętrznych ani krwotoku.

-Pacjentka nie wykazuje trudności z mówieniem i słuchem.

Mówili na zmianę.

-Według mnie wszystko jest w porządku- powiedział na koniec wyższy mężczyzna.

-Potwierdzam- zgodził się z nim drugi.

Kobieta przestała pisać, poprawiła zsuwające się okulary i podeszła do łóżka na którym leżałam. Przyglądał mi się przez chwilę.

-Wie pani co się stało?- zapytała twardo i bezuczuciowo.

Nie pamiętałam. Nic nie pamiętałam!

-Tak myślałam- powiedziała kobieta kiwając głową i trafnie odczytując moje milczenie. Po tych słowach kiwnęła głową na dwóch uzdrowicieli i ruszyli do wyjścia.

-Co z moja żoną?- zatrzymał ich James.

-Nic jej nie będzie- odpowiedziała kobieta- stan jest stabilny, są zaniki pamięci dlatego zatrzymamy ją na jakiś czas i spróbujemy coś z nimi zrobić.

Gdy wyszli James usiadł przy mnie i złapał mnie za rękę.

-Tak bardzo się o ciebie bałem.

-Kocham cię- wyszeptałam.

Byłam bardzo zmęczona. Rozejrzałam się po pokoju. Na stoliku obok łóżka stał duży wazon z bukietem pięknych czerwonych róż. Było tam też pełno słodyczy, zarówno czekoladowych żab czarodziei jak i mugolskich żelek. Obok mnie, tuz przy moim ramieniu siedział sobie czerwony miś. Nie mogłam uwierzyć. Co on tu robi?! Podniosłam się i wzięłam do ręki misia.

-Kto go tu przyniósł?- zapytałam.

-Nie wiem- odpowiedział James.

-Ja go tu przyniosłam- odezwał się dochodzący od drzwi głos.

-Dorcas!- ucieszyłam się.

Przyjaciółka podeszła do mnie i uściskała mnie mocno.

-Amy i Remus też za chwilę mają przyjechać. Spóźniają się!- powiedziała Dorcas.

Spojrzałam na misia.

-Nie wiem dlaczego, ale czułam, że powinnam ci go przynieść. Po prostu musiałam, chyba nie jesteś zła, że grzebałam w twoich rzeczach- Dorcas jak zwykle była bardzo radosna.

-Pewnie, że nie. Właśnie niedawno o nim myślałam, chciałam go zobaczyć.

W oddali dochodziły jakieś śmiechy. Po chwili ujrzałam Remusa i Amy wchodzących do pokoju.

-Mieliście tu być piętnaście minut temu- przypomniała im Dorcas.

-Jakoś tak wyszło, że nie zdążyliśmy- powiedziała Amy.

Dorcas popatrzyła na nich podejrzliwie.

-Tak bardzo za wami tęskniłam- powiedziałam z trudem powstrzymując łzy wzruszenia

-Za nami też- usłyszałam głos wchodzącego Syriusza- chodź Glizdogonie, nie wstydź się.

Za Syriuszem wszedł Peter zakryty lecącym przed nim kartonem. Uśmiechnęłam się do nich.

-Ja i drogi glizdogon przygotowaliśmy dla ciebie niespodziankę. Tylko, że ona ee…. nie jest zbyt legalna.

-Co to?- zapytałam.

Syriusz pomógł Peterowi położyć karton i powoli go otworzył. Przez chwilę nic się nie działo.

-No co jest?!- powiedział Syriusz- uparty stwór!

Włożył ręce do kartonu i po chwili wyjął z niego małego białego smoczka.

-Smok?!- zawołałyśmy razem z Dorcas i Amy.

-Zwariowałeś?!- zapytała Dorcas.

-To szpital- dodała Amy.

-Wiem, wiem, dlatego powiedziałem, że jest nie zbyt legalny, ale jak wyjdziesz ze szpitala to będzie twój.

Uśmiechnęłam się, był taki słodki. Smoczek oczywiście.

Po chwili usłyszeliśmy kroki. Na początku wpadliśmy w panikę, ale w końcu James opanował sytuacje i włożył smoczka do kartonu. W tej samej chwili do pokoju weszła otyła uzdrowicielka.

-A co tu takie zbiorowisko?!- zapytała.

-My tylko na chwilę- powiedziała Amy.

-Chwila już minęła, a pacjentka musi iść spać. Zostać może tylko jedna osoba- oznajmiła po czym wyszła.

-Może lepiej chodźmy już- powiedział Remus

Pożegnałam się po kolei z wszystkimi, nawet ze smoczkiem, i położyłam się spać. Gdy zasypiałam James gładził mnie lekko po głowie.



***

Obudziłam się zdyszana i zalana potem. Czy to prawda? Czy to co przed chwilą mi się śniło naprawdę się stało? Rozejrzałam się, było już ciemno. James siedział oparty o stół i drzemał. To niemożliwe. Moje dziecko… co się z nim stało? Pogładziłam się po brzuchu. Czy coś mu się stało? Czy jest zdrowe? Musze się dowiedzieć. Powoli wysunęłam się z pod kołdry i wstałam. Szłam przez ciemny korytarz wprost po gabinetu uzdrowicieli. Musiałam się czegoś dowiedzieć. Zapukałam, nikt nie odpowiedział. Powoli popchnęłam drzwi i weszłam do środka. Nikogo tam nie było. Podeszłam do biurka i usiadłam. Musiałam się czegoś dowiedzieć, chciałam tam siedzieć dopóki, uzdrowicielka nie wróci. Siedziałam dobrą godzinę aż nagle zauważyłam dokument podpisany przez Jamesa. Drżącymi rękami wzięłam kartkę do ręki i przeczytałam.

 „ MĄŻ PACJENTKI WYSTĄPIŁ Z PROŚBĄ O PODANIE ELIKSIRU PORONNEGO”

To zdanie zwaliło mnie z nóg. Gdybym nie siedziała na pewno zasłabłabym. Zrobiło mi się gorąco, a świat zaczął wirować. O co chodzi? Zaczęłam czytać dalej. Gdy byłam już w połowie dokumentu do pokoju wszedł James. W tym momencie był jedną z osób, których najbardziej nienawidziłam.

-Chce wiedzieć tylko jedno- powiedziałam siląc się na spokój. Z oczu popłynęły mi łzy- czy nasze dziecko żyje?

James spuścił głowę.

-Odpowiedz!

-Nie- powiedział ledwie dosłyszalnym głosem.

Zamknęłam oczy. Nie mogłam uwierzyć.

-JAK MOGŁEŚ!- krzyknęłam chodząc nerwowo po pokoju.

-Lily ja…- James złapał mnie i chciał przytulić.

-NIE DOTYKAJ MNIE MORDERCO! JAK MOGŁEŚ!

-Lily ja musiałem.

-MUSIAŁEŚ?! MUSIAŁEŚ ZABIĆ NASZE DZIECKO?!

-Musiałem to podpisać.

-NIEPRAWDA! TO WSZYSTKO JEST SNEM! JA SIĘ JESZCZE NIE OBUDZIŁAM!

-Lily to nie jest sen!

-ZABIŁEŚ JE! ZABIŁEŚ NASZE DZIECKO! POZWOLIŁEŚ ŻEBY MI JE ZABRALI! JAK MOGŁEŚ! PRZECIEZ OBIECAŁEŚ!

Chciałam wykrzyczeć wszystko co czułam, chciałam płakać, chciałam biec. Uciec jak najdalej. Dlaczego?! Dlaczego zabrali mi moje dziecko?! Jakim prawem.

-Lily… daj mi wytłumaczyć. Musiałem się zgodzić, bo ty byś umarła…

-KŁAMIESZ!- krzyknęłam- NIE DOTYKAJ MNIE- powtórzyłam kiedy James próbował się do mnie zbliżyć.

Wybiegłam z pokoju, a potem ze szpitala. Nie obchodziło mnie, że jestem z samym szlafroku. Czułam straszliwą pustkę w sercu. Zabrali mi moje szczęście, zabrali mi istotę, która była moja i za którą byłam odpowiedzialna. Jak oni mogli?!


******************************************

Przed tym rozdziałem miały być wspomnienia Lilki. Ale zrezygnowałam. Możecie sobie wyobrazić :
* chwila dostania listu
* pierwszy wyjazd na pokątną
* kłótnia z siostrą
* wyjazd do szkoły
* pierwsza kłótnia Lily i Jamesa
* poznanie przyjaciółek
* pierwsze testy
* wakacje
* pierwsze wyjście do Hogsmeade
* SUM'y
* Owumenty *

* Nie wiem jak to się poprawnie piszę

~ Lily


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

50. Wszystko co dobre szybko się kończy...

Siedziałam nad brzegiem jeziora delikatnie gładząc sierść śpiącego obok mnie psa. Byliśmy już miesiąc w tym wspaniałym miejscu i chociaż bardzo mi się tam podobało i nie chciałam wracać, tęskniłam za przyjaciółmi. Od trzech tygodni nie dostałam od nich żadnego, nawet najmniejszego listu. Byłam strasznie ciekawa co u nich słychać. Jak tam Zakon i czy oni też za nami tęsknią. A jeśli nie tęsknią? Przecież gdyby tęsknili napisaliby długi list opowiadający co u nich nowego i jak bardzo chcą żebyśmy wrócili. Tak bardzo chciałam zjeść tą pyszną szarlotkę, którą piecze Dorcas. Tak bardzo chciałabym usłyszeć jak niebezpieczne jest przechodzenie pod drabiną od Amy i pośmiać się z dowcipu Syriusza.

Astar podniósł na chwilę głowę po czym położył ja z powrotem na moje kolana. Może powinniśmy już wrócić- przyszło mi do głowy. Znowu zacząć stare życie z problemami i Voldemortem. Nie, tu jest nam dobrze, jesteśmy bezpieczni i jesteśmy sami. Do dziewczyn i Hucwotów możemy napisać list, na pewno odpiszą. ‘Tak, to dobry pomysł, zaraz do nich napiszę’ pomyślałam i wstałam. Wzięłam z trawy bukiet świeżych pachnących kwitów, który przed chwilą zrobiłam i udałam się w kierunku drewnianego domku. Dzień był wspaniały, powietrze pachniało latem, a drogę do domu otaczały różnego rodzaju kwiaty. Szłam powoli, wołając co chwilę Astara, który zafascynowany fruwającymi motylami gonił je próbując złapać. Nagle stanęłam, czułam, jakby ktoś mnie obserwował z za krzaków. Rozejrzałam się dookoła, nikogo nie było widać. ‘To głupie’ pomyślałam i ruszyłam dalej.

-Astar!- zawołałam po raz kolejny, jednak psa nigdzie nie było- Astar! Gdzie jesteś?! Idziemy do domu!- znowu stanęłam rozglądając się ‘Gdzie on jest?!’ myślałam gorączkowo.

Wróciłam nad jezioro jednak psa tam nie było. ‘Może jest w lesie?’ Przez chwilę myślałam czy może powinnam iść go szukać do lasu, jednak chwilę później usłyszałam szelest w krzakach obok mnie.

-Astar!- powiedziałam ucieszona i podeszłam w stronę krzaków Gdy byłam tuż przy miejscu z którego dobiegał owy szelest, usłyszałam szczekanie psa dobiegające z głębi lasu. Spojrzałam przestraszona w stronę zarośli i tak gwałtownie się cofnęłam, że potknęłam się i upadłam boleśnie tłucząc sobie biodro. W tym samym momencie „ktoś’ albo „coś” z krzaków, wbiegło w głąb lasu. Serce biło mi jak oszalałe. Powoli wstałam czując ból nie tylko stłuczonego biodra, ale też kłucia w okolicach podbrzusza. Powoli wstałam i udałam się w stronę gdzie usłyszałam psa.

-Astar!- krzyczałam rozglądając się nerwowo we wszystkie strony i masując sobie bolące miejsca -Astar! Jak za chwilę tu nie przyjdziesz to cię zostawią!- krzyknęłam wściekła na psa, ból brzucha stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Odwróciłam się na pięcie i miałam iść do domu, ale znowu usłyszałam szczekanie psa. ‘Musi być niedaleko, lepiej go poszukam’ pomyślałam i udałam się w głąb lasu, ból ustał. Szłam po ścieżce, co chwilę wołając psa, odpowiedzi nie było. Nie wiem ile tak szłam, bo straciłam poczucie czasu. W końcu postanowiłam wracać do domu bez psa. A może on już dawno tam jest? Odwróciłam się i poszłam wzdłuż ścieżki, która była tą samą, która mnie zaprowadziła w to miejsce. Niestety po jakimś czasie dotarło do mnie, że nie wiem gdzie jestem i najprawdopodobniej poszłam nie tą drogą co trzeba. W dodatku coraz gorzej się czułam. Bolało mnie biodro, które sobie stłukłam, bolała mnie głowa i okolice brzucha. W głowie mi się kręciło i czułam się jakbym miała gorączkę. Błąkałam się po lesie próbując znaleźć odpowiednią ścieżkę. Pomimo, że było ich bardzo dużo, nie umiałam rozpoznać tej po której szłam szukając Astara. W końcu zrezygnowana i zmęczona usiadłam na jednym z pni. ‘Co ja teraz zrobię?!’ myślałam gorączkowo. Wyjęłam różdżkę potrząsnęłam nią i wyczarowałam z niej zielone światła. Niestety było tak jasno, że blask strumienia światła był bardzo mało widoczny. ‘James na pewno tego nie zobaczył’ pomyślałam i podparłam się rękami. James na pewno nie mógł mi pomóc, ale mogłam znaleźć sama drogę za pomocą stron świata. Położyłam różdżkę na dłoni i szepnęłam ‘Wskaż mi’ Różdżka zakręciła się parę razy po czym wskazała na lewą stronę. Wiedziałam już gdzie jest północ. Wstałam i miałam udać się w przeciwną stronę gdy znowu usłyszałam szelest w krzakach. Podniosłam wysoko różdżkę przygotowując się do obrony. Z daleka dochodziły kroki, a po pewnym czasie ukazała mi się postać niewysokiego brodatego mężczyzny w poszarpanej koszuli w kratę i spodniach wytartych na kolanach. Mężczyzna wydawał się być przyjazny, poza tym nie wiedziałam czy jest czarodziejem dlatego, na wszelki wypadek, schowałam różdżkę nie spuszczając z niego wzroku. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się i zapytał wesoło.

-A co taka młoda ładna dziewczyna robi sama w lesie?

Uśmiechnęłam się.

-Szukałam psa, ale sama się zgubiłam.

 Brodacz zagwizdał cicho.

 -Tego psa?- zapytał pokazując za mnie.

Odwróciłam się i zobaczyłam Astara, który na mój widok zaszczekał radośnie i przybiegł do mnie.

-Zabiję cię!- warknęłam cicho do psa po czym zwróciłam się do mężczyzny- to w takim razie ja już pójdę.

Odwróciłam się i chciałam iść jednak on mnie zatrzymał.

-Jesteśmy głęboko w lesie, ściemnia się i nie dojdzie pani przed zmrokiem do domu. A w nocy jest tu niebezpiecznie.

Spojrzałam na niego.

-To co mam zrobić?

-Muszę tylko zanieść to do mnie- powiedział wskazując na wielkie wiadro pełne leśnych jagód- a potem mogę panią odprowadzić, będzie bezpieczniej. Kiwnęłam głową, nie miałam innego wyboru. Nie chciałam się błąkać po lesie w ciemnościach.

-Tylko szybko, bo mąż na mnie czeka i się pewnie martwi.

-Tak, tak proszę za mną- powiedział i poszedł przed siebie.

Poszłam za nim. Po krótkim czasie ujrzałam bardzo ładną drewnianą chatkę podobną do tej, w której mieszkał Hagrid tylko troszkę mniejszą. Gdy byliśmy tuż przed drzwiami zakręciło mi się w głowie i gdyby mnie nie złapał upadłabym na ziemię.

-Co się stało?- zapytał przestraszony pomagając mi się podnieść.

-Trochę źle się czuję- powiedziałam słabym głosem, powiedziałam i położyłam rękę na brzuchu. Dlaczego tak mnie kuje?! Czy to coś z dzieckiem?!

-Proszę wejść do środka- powiedział wprowadzając mnie i sadzając na wyświechtanym fotelu.

– Zaraz zrobię coś do picia to może przejdzie- zaproponował .

Nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła. Chatka była mała. Ledwo mieściły się w niej wszystkie meble. Na ścianach rozwieszone były obrazy i mugolskie fotografie. Po chwili brodacz podał mi herbatę i usiadł przede mną przyglądając się mi z niepokojem.

-Lepiej?- zapytał po chwili.

Kiwnęłam głową.

-To było tylko chwilowe- powiedziałam chociaż dobrze wiedziałam, że czułam się źle już od dłuższego czasu- Jestem w ciąży- wyznałam.

Oczy mężczyzny zabłysły dziwnym światłem.

-To powinna pani jeszcze bardziej o siebie dbać- powiedział po czym spojrzał na jedną z fotografii i zamilkł na chwilę.

Spojrzałam w to samo miejsce. Na zdjęciu była ciężarna kobieta. Jego żona?

-To moja żona- powiedział kiwając głową jakby wiedział o czym myślałam- Była piękną kobietą, mieliśmy mieć dziecko, ale były jakieś komplikacje. Zaczęła wcześniej rodzić, karetka za późno przyjechała. Podobno nie mieli wolnych… nie udało się uratować ani jej ani dziecka.

Spuściłam wzrok. To straszne, w jednej chwili stracić osobę, którą się kocha i dziecko.

-Po tym zdarzeniu przeprowadziłem się tu i zamieszkałem w lesie z dala od ludzi- powiedział już nieco weselszym głosem.

Przez jakiś czas rozmawialiśmy. Bernard, bo tak się nazywał, był bardzo miły i miał zupełnie inne spojrzenie na świat niż reszta mugoli.

-Późno już- powiedział po jakimś czasie- chyba powinniśmy już iść, bo twój mąż umrze z niepokoju.

-Tak- powiedziałam i powoli wstałam.

Czułam, że coś jest ze mną nie tak Słońce już prawie zaszło gdy szliśmy przez las. Po jakimś czasie zaczęłam się orientować gdzie jesteśmy. Rozpoznałam te niskie świerki i połamane przez jakieś zwierze gałęzie w krzakach.

-Już niedaleko- powiedział nagle gdy było już całkiem ciemno.

-Rzeczywiście, gdybym nie miała przewodnika to nie udałoby mi się wrócić- przyznałam uśmiechając się.

-Ten las to mój dom, znam jego wszystkie zakamarki.

Nagle Astar zaczął szczekać jakby ostrzegając przed czymś.

-Co się stało?- zapytałam Astar pobiegł przed siebie znikając nam z oczu.

Zatrzymałam się na chwilę, znowu miałam to dziwne uczucie jakby ktoś mnie obserwował.

-Co się stało?- zapytał Bernard- znowu źle się poczułaś?

Potrząsnęłam głową dalej nasłuchując. Byłam pewna, że w krzakach obok nas ktoś jest. Niestety nie mogłam wyjąć różdżki, bo byłam w towarzystwie mugola.

-Chodźmy- powiedziałam i ruszyłam do przodu.

Przeszliśmy kolejne parę metrów po czym w oddali zobaczyłam ciemną zakapturzoną postać. W ułamku sekundy zrozumiałam, że nie ma na co czekać i wyjęłam różdżkę. W tej samej chwili postać podniosła swoją i krzyknęła zimnym niskim głosem ‘Drętwota!’ Usłyszałam jak oszołomiony Bernard opada na ziemię. Musiałam się bronić. Podniosłam różdżkę, ale zanim zdążyłam wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie znowu usłyszałam ten głos ‘Expelliarmus!’ Moja różdżka wyrwała mi się z rąk i wystrzeliła w powietrze by po chwili znaleźć się w ręce czarnej postaci. ‘To niemożliwe!’ pomyślałam ‘To jakiś koszmar! To się nie dzieje naprawdę!” Rzuciłam się do ucieczki. Biegłam jak najszybciej mogłam czując, że postać cały czas jest za mną. Potknęłam się upadając na twarz. Znowu poczułam ten straszliwy ból brzucha. Szybko wstałam i biegłam dalej. Czułam, że świat mi wiruje. Miałam dreszcze od gorączki, a głowa mi pękała. Nie wiedziałam jak długo będę jeszcze w stanie biec. Biegłam jednak, biegłam dopóki pozwoliły mi na to moje nogi. W końcu zaczęły się plątać aż odmówiły posłuszeństwa. Znowu upadłam, ale tym razem nie byłam w stanie się podnieść.

-Spokojnie, nic ci nie będzie- powiedziałam do mojego dziecka kładąc rękę na brzuchu, który bolał coraz bardziej.

Po chwili zobaczyłam ta samą czarną postać, która powoli zbliżała się do mnie. Jakby wiedziała, że nie mam jak uciec. Stanęła przede mną podniosła różdżkę i zamarła w bezruchu. Zamknęłam oczy, wiedziałam, że to Voldemort, wiedziałam, że to już koniec. Wszystko mi się przypomniało. Cała ta historia z tajemniczym listem, słowa Amy… Dlaczego nie posłuchałam jej? Dlaczego nie powiedziałam o wszystkim Dumbledorowi? A teraz już nie ma odwrotu. Moje dziecko… James… Amy… Dorcas… Syriusz… Remus… Peter… wszystkich ich miałam przed oczami. To niemożliwe! Otworzyłam oczy, jeszcze żyłam. Dlaczego?! Dlaczego po prostu ze mną nie skończy?! Nad czym się zastanawia?! Może to nie Voldemort? On by  nie wahał się mnie zabić. Tajemnicza osoba podniosła jeszcze raz różdżkę i tym razem wypowiedziała zaklęcie ‘Crucio!’ Poczułam taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Kości mi płonęły ogniem, głowa pękała, oczy potoczyły się do wnętrza czaszki. Mimo tego całego, przeraźliwego bólu myślałam tylko o jednym, żeby nic się nie stało dziecku. Mogę zginąć, tylko żeby ono ocalało. Niech to się już skończy! Nie miałam siły krzyczeć, nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego głosu. Nagle to wszystko się skończyło. Otworzyłam oczy. ‘Żyję, jeszcze żyję’ pomyślałam. Spojrzałam prosto w ciemną przestrzeń w kapturze postaci. Nie widziałam jej twarzy, ale wiedziałam, że patrzy mi prosto w oczy. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, ale chciałam żyć. Nie mogłam teraz umrzeć, teraz kiedy wszystko tak dobrze się układa. Mimo straszliwego bólu, który nie minął do końca, zebrałam siły i wstałam. Zaczęłam biec, postać nie ruszyła się z miejsca. Czemu mnie nie goni?! Czemu nie rzuca zaklęć?! Czemu daje mi uciec?! Zastanawiałam się dalej uciekając. W końcu zobaczyłam małe światełka w oknach domu. Weszłam do środka, w głowie mi się coraz bardziej kręciło.

-James!- zawołałam cicho, zachrypniętym głosem.

W domu nikogo nie było. Chciałam dojść do jakiegoś fotela, albo chociaż małego krzesła. Niestety nie miałam siły zrobić ani kroku. Widok zaczęła mi przesłaniać ciemna mgła, w głowie mi szumiało. Nagle przeszył mnie straszliwy ból. Myślałam, że to znowu to zaklęcie, ale to było coś o wiele gorszego. Upadłam na ziemię. Jakby z oddali usłyszałam głos Jamesa, który po chwili znalazł się tuż przede mną.

-Lily! Co się stało. Przybiegł Astar, szukałem cię! Lily odezwij się!- z oczu popłynęły mu łzy, a głos miał zrozpaczony.

Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego głosu, patrzyłam na niego nieprzytomnie czując, że odpływam. Co się ze mną dzieje?!

-Lily- James potrząsnął mną- Lily otwórz oczy! Proszę cię! Błagam! Nie poddawaj się!

Otworzyłam jeszcze na chwilę oczy. James przytulił moje bezwładne ciało płacząc, płakał jak dziecko. Zebrałam wszystkie siły i szepnęłam.

-Dziecko- James spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem.

-Nie martw się, zaraz wezwę pomoc. Tylko nie zasypiaj, wytrzymaj jeszcze chwilę, mów do mnie, Lily!

-Kocham cię- wyszeptałam ostatkami sił i poczułam jak odpływam. Nic już nie widziałam. Poczułam jak James potrząsa mną, potem przytula i woła.

-Lily! Proszę… proszę… proszę… proszę…

To ostatnie słowo rozchodziło się echem po mojej głowie. Tak bardzo nie chciałam go opuszczać.

piątek, 23 sierpnia 2013

Podsumowanie

Ogólnie wyświetleń to 16 158. Prawie 4000 wyświetleń więcej niż w tamtym miesiącu.   A statystyki cały czas rosną.
Blog został wyświetlony w 19 krajach
Najwięcej w Polsce.  Później w takich krajach jak :
- Stany Zjednoczone
- Anglia
- Rosja
- Irlandia
- Austria
- Czechy
- Ukraina
- Niemcy
- Indie
- Szwajcaria
- Holandia

Plus mniej w takich krajach jak:
Litwa
Chile
Kolumbia
Kanada
Irlandia
Łotwa
Portoryko


 W tym momencie prowadzę 5 blogów, ale ten odniósł największy sukces. Dziękuję.... Wszystkim którzy komentują, a przede wszystkim tym co czytają. Bo to znaczy dla mnie bardzo dużo. Jeszcze raz dziękuje i widzimy się przy nowej notce :*

~ Lily

piątek, 16 sierpnia 2013

49. James ucieknijmy stąd !

Siedziałam w kuchni bezmyślnie gapiąc się w stół. Kolejna nieprzespana noc była za mną, a ja wciąż nie wiedziałam co czuję. Byłam przemęczona za dużo rzeczy działo się wokół mnie. W ciągu roku wydarzyło się o wiele więcej niż w trakcie siedmiu lat w Hogwarcie. Voldemort, James, Voldemort, śmierć rodziców, James, Zakon, ślub, znów Voldemort i znów Zakon. To wszystko działo się tak szybko, że czułam jakbym traciła zmysły, wariowała. Może to wszystko przez to, że jestem w ciąży. Może gdybym była mniej zmęczona, wszystko wyglądało by o wiele lepiej. Czemu to wszystko jest takie trudne?! Położyłam rękę na brzuchu, tam było moje dziecko. Mały człowieczek, który był mój, mój i Jamesa. Chciałabym żeby nigdy nie spotkało go nic złego. Mogłabym oddać życie żeby tylko uchronić go przed całym złem tego świata. Po policzku popłynęła mi łza. Spływała powoli by po chwili spaść na ziemię i rozbić się o nią. Rozbić się tak, jak rozbiła się moja dusza. Czułam jakby była w tysiącach porozrzucanych kawałkach, które z biegiem czasu oddalały się ode mnie, pogubiły się bym nigdy nie mogła ich znaleźć i złożyć w całość. Czy to już zawsze tak będzie?! Czy już zawsze moje życie będzie się składało z lęku przed tym, że Voldemort odbierze mi wszystkich, których kocham?! Na ramieniu poczułam ciepło położonej na nim ręki. Odwróciłam się i zobaczyłam mojego ukochanego, mojego Jamesa, mojego męża. Nie mówił nic, po prostu usiadło obok i przytulił mnie mocno. Było mi tak dobrze, chciałam przeżyć tak całe życie w jego ramionach. Wiem ,że będzie zawsze przy mnie. Zawsze, aż do śmierci, kiedykolwiek ona przyjdzie.

-James -zaczęłam powoli- wyjedźmy!

James spojrzał zdziwiony prosto w moje oczy, a ja mówiłam dalej

-Wyjedźmy, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Jak najdalej od tego świata, Jak najdalej od Voldemorta, od śmierciożerców. Ja… ja ostatnio jestem bardzo niespokojna. Śnią mi się dziwne sny. Boję się. Nie chcę tu dłużej być - zamilkłam i spojrzałam z nadzieję na Jamesa czekając na odpowiedź.

James chwilę milczał.

-Jedźmy- powiedział nagle.- Jak najdalej stąd. Zaszyjmy się w jakimś nikomu nie znanym miejscu. Gdzie nikt nas nie znajdzie.

-Naprawdę?- zapytałam nie wierząc.

James kiwną głową, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Po chwili James wyszedł do innego pokoju i wrócił z dwiema dużymi walizkami.

-Pakuj się- powiedział podając mi walizkę.

Po około godzinie byliśmy już gotowi. Napisaliśmy krótki list, że wyjechaliśmy i razem udaliśmy się do pięknego miejsca gdzie będziemy szczęśliwi i bezpieczni.


***

 Jechaliśmy długo, nawet nie wiem ile, nie obchodziło mnie to. Najważniejsze było, że wyjechaliśmy i nigdy nie wrócimy. Za oknem było widać rozległe łąki przyozdobione co jakiś czas kolorowymi kwiatami. Był ciepły letni dzień, słońce świeciło i co jakiś czas zaglądało także do przedziału pociągu. ‘Jak wiele tracimy’- myślałam. ‘Tak wiele rzeczy nam ucieka przez to, że żyjemy w takim tempie’ Powietrze wlatujące przez otwarte okno lekko owiewało mi twarz. W oddali było widać tafle szafirowego jeziora, od którego odbijały się jasne promyki słońca. Obok jeziora widać było duży las, którego zieleń wspaniale komponowała się z kolorem wody. ‘Bajka’ pomyślałam patrząc na ten wspaniały krajobraz. Spojrzałam na Jamesa, siedział i czytał „Pororok Codzienny”. Przysunęłam się do niego powoli i wtuliłam się mocno w jego ramiona. James oderwał się od lektury, pogłaskał mnie po głowie po czym pocałował w czoło.

-Gdzie jedziemy?- zapytałam lekko znudzona.

-Niespodzianka- odpowiedział James i uśmiechnął się pogodnie.

-To powiedź mi chociaż czy jeszcze daleko- chciałam wiedzieć.

James lekko się przechylił i wyjrzał przez okno.

-Nie- powiedział po chwili- już całkiem niedaleko.

Przysunęłam się do okna. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do lasu by po chwili zrównać się z nim i zatrzymać na małej stacji.

-Wysiadamy?- zapytałam kiedy pociąg się zatrzymał.

-Tak- odpowiedział James biorąc walizki z półki nad siedzeniami.

Szybko wstałam, zabrałam wszystkie „luźne” rzeczy i wyszłam za Jamesem. Gdy wysiedliśmy, pociąg odjechał, a my zostaliśmy na pustej stacji kolejowej otoczonej ze wszystkich stron lasem. James położył walizki i wyjął z kieszeni jakąś kartkę z narysowaną mapą. Rozejrzałam się dookoła, nigdzie nie było widać żadnej, nawet najmniejszej drogi.

-I co teraz?- zapytałam z lekką obawą.

-Musimy iść za ten budynek- wskazał ceglaną budkę z napisem „Tu kupisz bilety” – tam powinna być ścieżka, która doprowadzi nas prosto na miejsce.

Po tych słowach, James wziął walizki i poszedł przed siebie. Ja udałam się za nim. Rzeczywiście, za budynkiem była mała, ledwo widzialna ścieżka. Udaliśmy się po niej w głębię ciemnego lasu. Minęło dużo minut zanim doszliśmy do miejsca gdzie można było dojrzeć między drzewami prześwit polany. Gdy doszliśmy do niej przekonałam się, że stoi tam mały drewniany domek udekorowany różno barwnymi kwiatami. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ten wspaniały, bajkowy dom będzie nasz?

-To tutaj- oświadczył James gdy byliśmy pod domem.

-Skąd wiedziałeś o tym miejscu?- zapytałam nie dowierzając we własne szczęście.

-Nie ważne. Ważne jest to, że będziemy tu tylko ty i ja. Sami, bez nikogo innego- powiedział i pocałował mnie.

Gdy weszliśmy do domu, moim oczom ukazał się pięknie, urządzony w myśliwskim stylu domek. Drewniane ściany pięknie komponowały się z obłożonymi brązową skórą fotelami i kanapą. Poroża zabitych zwierząt wisiały nad dużym kominkiem, który dodawał pokojowi jeszcze większy klimat. Na ziemi obok okna spał sobie duży, brązowy pies, który zapewne miał pełnić rolę stróża domu pod nieobecność jego właścicieli. Gdy usłyszał, że ktoś jest w domu szybko wstał i zaczął głośno szczekać.

-Astar! Cicho!- krzyknął James, a pies momentalnie zamilkł i rzucił się na Jamesa liżąc go i machając ogonem jak opętany.

-Skąd wiedziałeś jak on się nazywa?- zapytałam wytrzeszczając na niego oczy.

James uśmiechnął się.

-Bo to mój ukochany pies z dzieciństwa, a ten dom to dom moich rodziców. Jak byłem mały przyjeżdżaliśmy tu w każde wakacje. Rozejrzałam się jeszcze raz. Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam zdjęcia stojące na kominku. Podeszłam do nich, na jednym zdjęciu widać było rodziców Jamesa machających do mnie przyjaźnie. Byli o wiele młodsi, jednak nie zmienili się prawie w ogóle. Na następnym zdjęciu był James, chyba jak miał około jedenaście lat, z małym szczeniaczkiem, to właśnie on pewnie teraz leży na moim mężu. Na kolejnych paru zdjęciach byli na przemian, albo pies albo mały James. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Jedno zdjęcie zaciekawiło mnie najbardziej, było puste.

-Dlaczego na tym zdjęciu nikogo nie ma?- zapytałam pokazując je Jamesowi.

Mój mąż nagle wstał zrzucając z siebie zdziwionego tą nagłą gwałtownością psa.

-Nieważne- powiedział krótko- chodź pokażę ci inne miejsca- powiedział i pociągnął mnie w drugą stronę.

Co było takiego na tym zdjęciu? Zastanawiałam się jeszcze przez długi czas. Dlaczego James nie chciał mi powiedzieć? Nie dawało mi spokoju.

-Tu zrobimy dzisiaj ognisko- powiedział pokazując mi otoczone kamieniami miejsce- tam jest las, lepiej nie chodzić nigdzie daleko, bo łatwo można się zgubić. Jak byłem mały to nie raz się zdarzało, że rodzice tracili zmysły szukając mnie w nim.

James przytulił mnie, a koło nóg poczułam psa obwąchującego mi nogi. Pogłaskałam go lekko, a on pobiegł przed siebie jakby chciał nam coś pokazać.

-Gdzie on biegnie?- zapytałam ciekawa.

-Chodźmy zobaczyć- powiedział James i ruszyliśmy za psem.

Okazało się, że niedaleko jest jezioro, to samo, które widziałam jeszcze w pociągu. Rozejrzałam się. Daleko po drugiej stronie brzegu opalali się jacyś ludzie. Widać było też z dwie żaglówki dryfujące powoli po zielonej tafli jeziora. Astar pływał szczęśliwy w wodzie, próbując dogonić piękne, dostojne łabędzie, które nic sobie z niego nie robiąc pływały dalej.

-Dlaczego nigdy mi nie mówiłeś o tym miejscu?- zapytałam zwracając się do Jamesa.

-Nie wiem, tak jakoś wyszło- powiedział i przytulił mnie- podoba ci się tu?

-Jest wspaniale- powiedziałam i pocałowałam go.

W tym samym momencie Astar wyskoczył z wody i otrzepując się całych nas zmoczył.

-Astar!- krzyknęłam, ale było już za późno.

Byłam cała mokra.

-Chodźmy się przebrać, a potem pomyślimy co będziemy robić- powiedział James i udaliśmy się do drewnianego domku.


***

 Gdy przebraliśmy się, zaczęliśmy się rozpakowywać. Gdy skończyliśmy, a za oknem zrobiło się szarawo. Udaliśmy się na zewnątrz by przygotować ognisko. Siedzieliśmy przed ogniskiem wtuleni w siebie i śmialiśmy się. Tak wspaniale się czułam otoczona bliskimi. Jamesem i naszym dzieckiem. Astar leżał w oddali, bo ciepło bijące od ogniska widocznie mu nie odpowiadało.

-Znalazłam coś w jednym z pokoi- powiedziałam uśmiechając się tajemniczo.

-Co?- zapytał zaciekawiony James.

-Zgadnij.

James chwile się zastanawiał.

-Nie wiem.

Uśmiechnęłam się szeroko i wyjęłam z kieszeni małego pluszowego misia.

-Skąd masz Body’ego-?- zapytał wyciągając po niego ręce.

-Znalazłam, James Potter bawiący się pluszowym misiem- zaśmiałam się- niemożliwe!

-Byłem mały, bałem się spać sam. Poza tym to był mój przyjaciel- powiedział.

-Chcesz go?- zapytałam.

James kiwnął głową.

-To musisz mnie złapać- powiedziałam wstając i pobiegłam przed siebie.

Astar zerwał się szybko i pobiegł za mną ciesząc się, że wreszcie coś zaczęło się dziać. Dobiegłam do jeziora i weszłam na mały pomost. Tam dogonił mnie James.

-Nie zbliżaj się, bo go wrzucę do wody- zagroziłam.

-Nie zdążysz- powiedział z uśmiechem James.

-Nie? Dlaczego?

-Bo ja wrzucę cię pierwszy- powiedział i bez ostrzeżenia podbiegł do mnie wziął mnie na ręce i wskoczył do wody wrzucając mnie przy okazji do niej.

-James! Ja żartowałam!- krzyknęłam z trudem powstrzymując śmiech.

-Ale ja nie- powiedział szczerząc zęby.

-Poza tym jest noc, a w nocy się nie pływa.

-A kto ustalił taką zasadę?- zapytał podpływając do mnie.

-Nie wiem- odparłam zgodnie z prawdą.

Nad nami świecił piękny wielki, jasny księżyc.

-Kocham cię, dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś- powiedziałam i pocałowałam go.

48 i poł. Wyznanie

-Lily! Długo jeszcze?!- James od ponad pół godziny dobijał się do łazienki.

-Już kończę, jeszcze chwilkę!- krzyknęłam do niego w jednej ręce trzymając szczotkę do włosów, a w drugiej suszarkę.

-Lily! Spóźnię się przez ciebie do pracy!

-Mówię, że już wychodzę!- krzyknęłam po czym potknęłam się o kabel od suszarki.

-Lily?! Co tam się stało?!

-Nic- powiedziałam rozcierając sobie bolące kolano- potknęłam się przez ciebie.

-Przeze mnie?! A co ja takiego zrobiłem?

-Poganiasz mnie- powoli wstałam i kulejąc doszłam do lustra.

-Bo ja musze być dzisiaj już o 7 w Ministerstwie! Pośpiesz się!

-No dobrze- powiedziałam i zrezygnowana otworzyłam drzwi- wchodź.

-Dzięki- powiedział i pocałował mnie w policzek.- Kocham cię.

-Zrobię śniadanie- powiedziałam uśmiechając się.

Po paru minutach James siedział już w kuchni i jadł śniadanie. Ja piłam kawę i czytałam Prorok Codzienny.

-Kiedy mamy zebranie Zakonu?- zapytałam gdy przeczytałam artykuł o kolejnych zniknięciach i porwaniach.

-Nie wiem, chyba jakoś w następnym tygodniu. A co?

-Nic- odpowiedziałam.- Wiesz, że mamy nowego członka?

-Tak coś słyszałem. Rosjanin, tak?

-Tak- odpowiedziałam zastanawiając się dlaczego ja zawsze o wszystkim dowiaduję się ostatnia.

James dokończył kanapkę wstał pocałował mnie na pożegnanie mówiąc

-Pa maleńka- po czym pocałował mój brzuch i powiedział -pa maleństwo, tatuś idzie zarabiać.


***

 Szłam ciesząc się dniem wolnym od pracy. Miałam się spotkać z Amy, bo podobno ma mi coś ważnego do powiedzenia. Lato zbliżało się wielkimi krokami, a w powietrzu czuć było już zapach ciepłego powietrza. W ten czerwcowy poranek czułam jakby wszystko wróciło do normy i nic złego się nie mogło stać.

-Lily? To naprawdę ty?- wyrwał mnie z rozmyślań znajomy głos.

Odwróciłam się, a moja twarz znalazła się dokładnie przed twarzą Ivana. Uśmiechnęłam się, a był to jeden z moich najszczerszych uśmiechów.

-Co ty tu robisz?- zapytałam zaskoczona.

-Próbuję zwiedzać, ale bez przewodnika to bez sensu.

-No tak te wszystkie uliczki są tak skomplikowane, że łatwo można się pogubić.

-Tak, a ja mam chyba wyjątkowy talent do nie trafiania tam gdzie chciałem trafić- powiedział i puścił mi oko.Spuściłam głowę i zachichotałam nerwowo. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dlaczego?! Dlaczego tak dziwnie się czułam?!

-Kiedy to się po raz ostatni widzieliśmy? Tydzień temu temu?

-Tak- przytaknęłam.

-A wiesz, że nawet próbowałem się czegoś o tobie dowiedzieć.

-A dlaczego?- zapytałam zaciekawiona.

-Chciałem, żebyśmy dokończyli naszą rozmowę, wtedy tak szybko znikłaś.

-Musiałam…

-Jasne, przecież nie musisz się przede mną tłumaczyć.

Zapadła krótka cisza.

-Masz może teraz czas?

Spojrzałam mu prosto w oczy i bez zastanowienia odpowiedziałam...

-Tak, jak chcesz to mogę ci pokazać parę ciekawych miejsc.

-Było by miło.

Ivan i ja spędziliśmy razem prawie całe popołudnie spacerując po mieście. Mieliśmy tyle wspólnego, ale zarazem tyle mogłam się od niego dowiedzieć. Miał taki ciepły łagodny głos, że aż chciało się go słuchać. Gdy na mnie patrzył miałam lekkie dreszcze, a jak mu cos opowiadałam to aż plątał mi się język. Nie wiedziałam co mam robić? W jego obecności nie myślałam racjonalnie, rządziły mną wtedy fale dziwnych emocji, które niczym złe duszki mówiły ‘ Nie myśl! Baw się!’ A ja jak głupia słuchałam ich i śmiałam się,żartowałam razem z Ivanem nie zwracając uwagi ani na to, że mam męża ani na to, że od paru godzin miałam być u Amy. Z jednej strony, czułam jak to wszystko mnie przeraża, z drugiej zaś, byłam bardzo szczęśliwa.

-Jesteś głodna?- zapytał po jakimś czasie Ivan.

-Jak wilk!- powiedziałam śmiejąc się.

-To świetnie się składa. Znam takie fajne miejsce.

-Jakie?- zapytałam.

-Dowiesz się w swoim czasie- powiedział tajemniczo- chodź- powiedział i pociągnął mnie za rękę.

Byliśmy w parku. Po co on przyprowadził mnie do parku?!

-Chcesz żebyśmy jedli trawę- zapytałam po chwili.

-Nie- odpowiedział- poczekaj tu chwilę.

Poczekałam. On udał się do budki stojącej nie daleko. Po chwili wrócił z koszem piknikowym. Popatrzyłam na niego pytająco.

-No co? Szkoda żebyśmy w taki piękny dzień jedli w kawiarni.

-No tak- przyznałam mu racje i pomogłam rozłożyć koc. -Opowiedz mi coś o Rosji- powiedziałam kiedy usiedliśmy.

Ivan chwilę myślał, jakby się zastanawiał i marzył.

-To piękny kraj, pełno w nim historii.

-My też mamy historię…- zaczęłam, ale od razu przerwałam.

Ivan spojrzał na mnie takim wzrokiem pełnym miłości do swojego kraju, że przez chwilę zazdrościłam mu, że pochodzi z Rosji.

-Tak… jednak historia Rosji jest tak silna, tak mocna, że aż czuć ją w powietrzu. Chce się ja poznać, chce się być jej częścią i to jest właśnie taki wyjątkowe w tym kraju- powiedział.

-Chciałabym tam kiedyś pojechać…- powiedziałam rozmarzona- chciałabym to poczuć…

-Zabiorę cię tam kiedyś- powiedział rozentuzjazmowany.

Te słowa trafiły we mnie jak piorun. W pierwszej chwili chciałam powiedzieć TAK, ale właśnie w tym miejscu przekroczyłabym granicę. Nie mogłam z nim jechać przecież ja mam męża. W domu czeka na mnie James. Chwila zapomnienia się skończyła, a ja musiałam wyjaśnić wszystko Ivanowi.

-Nie mogę- powiedziałam ze spuszczoną głową.

-Nie możesz- Ivan podniósł mi głowę i spojrzał prosto w oczy.

-Ivan, musze ci coś powiedzieć. Ja… ja mam męża.

Ivan przez chwilę patrzył na mnie jakbym uderzyła go w twarz.

-Co? Ale… jak to możliwe? Sprawdzałem w dokumentach Zakonu… Było wyraźnie napisane, „Lily Evans -panna”

-Tak, bo ja dopiero niedawno wzięłam ślub i jeszcze nie zdążyli tego zmienić. Tyle się działo… A ja nie nazywam się Lily Evans, nazywam się Lily Potter- powiedziałam.

-Ale mówiłaś…

-Nie wiem dlaczego tak się przedstawiłam- chwile milczałam zastanawiając się- Może dlatego, że nie chciałam żebyś pomyślał, że jestem taką kura domową, która tylko siedzi w domu i gotuje obiadki dla męża.

-A co nie gotujesz?

-Gotuję, ale… ,nigdy nikomu o tym nie mówiłam, czuję, że jestem za młoda na małżeństwo czuję, że powinnam się bawić z przyjaciółkami, a nie siedzieć w domu i robić swetry na drutach. Ja się strasznie boję, tego wizerunku.

Było mi strasznie wstyd.

-Jesteś wspaniałą dziewczyną- powiedział Ivan- i nie masz czego się wstydzić, że tak szybko wyszłaś za mąż. To jest tylko powodem do dumy, że tak go kochasz. Dbaj o tą miłość. Idź do niego- Ivan zamknął oczy.

Wstałam, jednak nie mogłam iść, musiałam jeszcze spytać

-Spotkamy się jeszcze?

Ivan pokiwał głową nie otwierając oczu. Odwróciła się i miałam już iść, ale jeszcze… pochyliłam się i pocałowałam go w policzek mówiąc

-Dzięki. Za ten dzień...

Potem szybko wstałam i pobiegłam przed siebie czując wielką pustkę w sercu…