niedziela, 24 marca 2013

38. Poszukiwania.

Obudziłam się bardzo wcześnie, spojrzałam na Jamesa, jeszcze spał. Je nie mogłam jednak zasnąć więc postanowiłam wstać i zrobić śniadanie. Lekko podniosłam rękę Jamesa, która spoczywałam na moim ramieniu, i wstałam. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Widać było, że powoli zbliżała się wiosna. Śnieg już dawno stopniał, wąskie promyki słońca nieśmiało dotykały ziemi delikatnie osuszając liście drzew i trawę z rosy. Na dole w ogrodzie można było dostrzec przebiśniegi oraz małe łodyżki jeszcze nierozkwitłych kwiatów. Było tak pięknie, że gapiłam się na to wszystko bezmyślnie nie widząc i nie słysząc nic poza tym. Nagle poczułam, ze ktoś mnie obejmuje w pasie, odwróciłam się, przede mną stał James.
-Obudziłam cię? Nie chciałam…- zaczęłam się tłumaczyć jednak on uciszył mnie palcem.
-Nie obudziłaś mnie.
Uśmiechnęłam się.
-Cieszę się, że cię mam- powiedziałam i pocałowałam go.
-Ja też się cieszę, cieszę się, że wtedy na mnie wpadłaś.
-Pamiętasz to?
-Jak mógłbym zapomnieć, to właśnie wtedy rzuciłaś na mnie czar miłości.
-A ja myślałem, że nie wiedziałeś o moim istnieniu aż do piątej klasy.
-No wiesz, musiałem najpierw wybadać sprawę jaka jesteś, kim jesteś i czy w razie czego będziesz chciała się ze mną umówić.
-Marzyłam o tym.
-Ja też, marzyłem i marzył bym dużo dłużej gdyby nie Syriusz…
-Syriusz?
-Tak, gdyby się nie domyślił, że się w tobie podkochuję to nigdy bym się nie odważył się do ciebie odezwać.
-Ty się we mnie podkochiwałeś, słynny James Potter o którym marzyły wszystkie dziewczyny, podkochiwał się we mnie i bał się o tym powiedzieć.
-Byłem nieśmiały…- James spuścił głowę.
-Ty nieśmiały? Uważaj, bo uwierzę.
-Tak, byłem nieśmiały, żeby to ukryć udawałem takiego za jakiego mnie brałaś.
Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem.
-No wiesz, ty wzorowa uczennica, ładna, a ja… popisujący się przed każdym, za wszelką cenę próbujący zwrócić na siebie uwagę wszystkich, myślałem, że mnie nie lubisz.
-Sama nie wiem dlaczego, ale imponowało mi twoje zachowanie, imponowało mnie to, że ty i Syriusz zawszę potrafiliście wszystkich rozbawić.
-Ale jak w piątej klasie chciałem żebyś się ze mną umówiła to się nie zgodziłaś.
-Bo to wcale nie brzmiało jak zaproszenie na randkę.
-A jak na co?
-Na piwo z kumplem.
-Bo ja inaczej nie potrafiłem.
-Potrafiłeś- powiedziałam przypominając sobie jak James zaprosił mnie na naszą pierwszą randkę, zrobił to tak romantycznie….
 -Tak, dobrze, że wszystko skończyło się dobrze.
Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Ktoś chyba był bardzo zdenerwowany, bo dźwięk dzwonka powtarzał się co sekundę. Szybko pobiegliśmy otworzyć drzwi, stała za nimi Alicja.
-Co się stało?- zapytaliśmy jednocześnie.
-Zakon- wysapała.
-Co z Zakonem?
-Nic, właśnie o to chodzi.
-O co chodzi?
-Nie mamy gdzie się spotykać, Dumbledore nie ma czasu czegoś znaleźć, a jak nie będziemy się spotykać to nie powstrzymamy Voldemorta. Właściwie to już jest prawie nie do pokonania. Ludzie się go boją, wiecie jak na niego mówią? „Sam wiesz kto” Jam można tak o kimś mówić, jeżeli boją się samego imienia to jak silny musi być strach przed osobą.
-Co mamy zrobić?
-Musimy znaleźć miejsce zebrań dla członków Zakonu.
-Teraz?- zapytałam.
-Tak teraz, jak najszybciej.
-Dobrze tylko się ubiorę- powiedziałam i pobiegłam na górę.


***

-Czego właściwie szukamy?- zapytałam kiedy Alicja przeglądała mugolską gazetę.
-Dużego domu, który spełniałby te oczekiwania- odpowiedział i podała mi jakąś kartke.
Było tam chyba z pięćset punktów. Przeczytałam dwa pierwsze „1. Dom powinien znajdować się na uboczu, a nie w centrum miasta 2. Powinien być mugolski, ale nieodporny na magię”.
-Czy jakikolwiek dom spełni te wszystkie warunki?- zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak, twój- powiedziała.
-Mój?
-Tak, dom twoich rodziców spełnia wszystkie wymagania.
-Coś sugerujesz?- zapytałam.
-Tak, jak jest jeden dom spełniający takie wymagania, to na pewno jest jeszcze jeden taki dom. Trzeba go poszukać- powiedziała i schowała nos w gazecie
Ja zagłębiłam się w rozmyślaniach. ‘Może powinnam udostępnić dom na spotkania Zakonu’ Mówiła jedna cząstka mnie, druga natomiast mówiła ‘Nie, to niebezpieczne, nie pamiętasz co się stało z samochodem? To samo może się stać z domem’ Zupełnie nie wiedziałam co zrobić. W końcu spotkania odbywały by się tylko dwa, trzy razy w tygodniu. Musiałam porozmawiać o tym z Jamesem. Niech on zdecyduje

***********************************************************************************

Lily podczas poszukiwań Kwatery Głównej 


sobota, 23 marca 2013

The Versatile Blogger


The Versatile Blogger


ZASADY:
1. Podziękować nominującemu na jej/jego blogu.
2. Ujawnić 7 faktów o sobie.
3. Nominować 10 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują.
4. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanego bloga.


Fakty: 
1. Mam brata
2. Mieszkam w małym miasteczku niedaleko Czech
3. Słucham Rubika i jestem z tego dumna
4. Jestem gryfonkom
5. Nie wiem
6. Nie wiem
7. Resztę znajdziecie w zakładce "O autorce"


4 nominowane blogi:

http://czasyhuncwotow.blogspot.com
http://harry-and-ginny.blogspot.com/
http://lily-and-james-4ever.blogspot.com/
http://w-milosci-kazdy-krok-ma-znaczenie.blogspot.com/


czwartek, 21 marca 2013

37. Co ?? Jestem w ciąży ?


Staliśmy przed domem moich rodziców, a właściwie przed naszym domem. Staliśmy i wpatrywaliśmy się w nasz własny nowy domek. Byliśmy pełni niepewności. Czy będziemy szczęśliwi? Czy będziemy ze sobą już na zawsze, aż do śmierci? Czy w przyszłości będziemy otoczeni gromadką dzieci i wnuków? James złapał mnie za rękę i powiedział.
-Gotowa?
Wzięłam głęboki oddech i odpowiedziałam powoli.
-Tak.
Ruszyliśmy w stronę drewnianych, starych drzwi. Powoli wyjęłam klucze z torebki, włożyłam do dziurki i przekręciłam. Po chwili staliśmy już na progu naszego domu. Nagle, James wziął mnie na ręce i przeniósł przez próg.
-To na szczęście- powiedział i pocałował mnie.


***

No i nadszedł ten najmniej oczekiwany dzień. Dzień gdy po dwu tygodniowym obijaniu się, musiałam wrócić do pracy. Bones nie grzeszyła zbytnią uprzejmością. Nie zapytała jak było w Egipcie, czy wypoczęłam, ani jak się czuję w roli żony. Jedyne co powiedziała na mój widok to „ No wreszcie raczyłaś wrócić, mamy dużo roboty” Siedziałam przy biurku ,marząc o jeszcze chociaż jednym dniu na gorącej plaży, gdy nagle do pokoju weszła moja koleżanka Rose. Zwykle uśmiechnięta i zadowolona z życia, tym razem była blada, prawie zielona i wyglądała jakby przed chwilą płakała.
-Co się stało?- zapytałam wstając tak gwałtownie, że przewróciłam krzesło.
-Lily…- wymamrotała.
-Co się stało?- powtórzyłam pytanie jeszcze bardziej wystraszona.
-Jestem… jestem… w ciąży- powiedziała i się rozpłakała.
Kamień spadł mi z serca. Uśmiechnęłam się, podeszłam do płaczącej dziewczyny i przytuliłam ją.
-To wspaniała wiadomość! Dlaczego płaczesz?
-Też tak myślałam, dopóki nie usłyszałam rozmowy Toma z jego kolegą…
-Co usłyszałaś?
-On… on powiedział, że cieszy się, że jeszcze nie ma dziecka i … powiedział, że ma nadzieję, że nie przyjdzie mi taki pomysł do głowy…- powiedziała i rozpłakała się jeszcze bardziej.
-Jeszcze mu nie powiedziałaś?
-Nie, chciałam, nawet przygotowałam to- wyjęła małe różowe śpioszki- żeby mu pokazać, ale wtedy usłyszałam ich rozmowę i przybiegłam tu. Lily, co ja mam teraz zrobić? On mnie zostawi!
 -Nie zostawi cię, uspokój się, wszystko będzie dobrze. Musisz z nim spokojnie porozmawiać, powiedzieć co czujesz i jak bardzo chcesz mieć dziecko. Zrozumie.
-Nie zrozumie.
-Jak cię kocha to zrozumie, a jak nie zrozumie to znaczy, że nie jest ciebie wart, ani tego dziecka.
-Boję się!
-Nie ma czego- próbowałam ją uspokoić.
-Lily, zrobisz coś dla mnie?
-A co?
-Przechowasz to u siebie?- podała mi małe śpioszki- Nie chcę żeby to znalazł zanim mu powiem.
-Dobrze- powiedziałam i uśmiechnęłam się- Nie martw się wszystko będzie dobrze.
Rose uśmiechnęła się blado i ruszyła do wyjścia. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze i powiedziała.
-Tylko nie mów o tym nikomu, nawet Amy ani Jamesowi. Obiecaj, że nikt się o tym nie dowie.
-Masz moje słowo- powiedziałam podnosząc prawą dłoń.
-Dzięki- powiedziała i wyszła.

***

Gdy wróciłam do domu Jamesa jeszcze nie było. Dziwnie czułam się będąc sama. Odkąd zaczęłam chodzić do Hogwartu cały czas miałam przy sobie koleżanki, najpierw Dorcas potem Amy, a teraz… teraz cały dom był na mojej głowie musiałam posprzątać, ugotować obiad. Co to za życie? Włożyłam do torebki klucze i zobaczyłam leżące tam śpioszki. ‘Jaka Rose jest szczęśliwa’ pomyślałam patrząc na małe ubranko. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Szybko otworzyłam pierwszą z brzegu szufladę, wepchnęłam tam śpioszki i poszłam otworzyć drzwi. Za nimi stała Amy.
-Przyszłam zobaczyć jak sobie radzisz w nowym domu- powiedziała wchodząc.
-Właśnie nie wiem jak sobie poradzę z obiadem. Co mam mu ugotować?
-Już my coś wymyślimy- powiedziała Amy uśmiechając się i wyjmując różdżkę.
Po około półtorej godziny obiad leżał już na stole czekając aż James przyjdzie z pracy. Amy i ja usiadłyśmy na fotelach i gadałyśmy.
-Kupiłam sobie taką świetną sukienkę i to w mugolskim sklepie. Mike mnie tam zaprowadził, powiedział, że jego siostra tam często kupuje ubrania- opowiadała zadowolona Amy, a ja zastanawiałam się skąd ta jej fascynacja mugolskim życiem.
-Znam ten sklep- powiedziałam gdy pokazała mi paragon- kupiłam tam szalik.
-Szalik? Jaki?
-Jest tam w szufladzie, sama zobacz.
Amy szybko podeszła i otworzyła jedną z szuflad. Nagle dotarło do mnie co się w niej znajduje. Gwałtownie wstałam, ale było już za późno. Amy trzymała śpioszki w rękach. Najpierw miała poważną minę, która później powoli zmieniła się w szeroki uśmiech.
-Lily, co to?- zapytała wskazując to co właśnie znalazła.
 Nie wiedziałam co powiedzieć.
-No więc…
-Nic nie mów ja wszystko wiem- przerwała mi.
Kamień spadł mi z serca. Dobrze, że Rose powiedziała o wszystkim Amy.
-To dobrze, że nie muszę ci tłumaczyć, bo wiesz ona…
-Tak się cieszę, że będziecie mieli dziecko- znowu mi przerwała podchodząc i przytulając.
-My?!- zdziwiłam się.
-Tak, ty i James.
-Ja i James?!- powtórzyłam nie łapiąc o co chodzi.
-Co się tak dziwisz.
-Bo ja nie…
Przerwałam, nie mogłam powiedzieć nikomu o Rose, dlatego postanowiłam nie wyprowadzać Amy z błędu. Przecież nic się nie stanie jak jedna osoba będzie myślała, że jestem w ciąży. Po chwili James wrócił z pracy, wszedł uśmiechnięty i przywitał się z Amy.
-Zostaniesz?- zapytał
-Nie, muszę już lecieć. A przy okazji, gratulacje- powiedziała i szybko wyszła.
-Gratulacje?- zdziwił się James- o co jej chodziło?
-Nie mam pojęcia- powiedziałam i przytuliłam się do niego.

***

 Następnego dnia byliśmy zaproszeni na spotkanie z Syriuszem, Remusem, Peterem, Carmen i Amy u dziewczyn w mieszkaniu. Gdy weszliśmy dziwnie się czułam. Jeszcze niedawno tam właśnie był mój dom, nie mogłam uwierzyć, że jestem tam tylko gościem. Wszyscy byli jakoś dziwnie uśmiechnięci. ‘Co im się stało? Odbiło im czy co?’ myślałam widząc uśmiechniętego od ucha do ucha Remusa. Gdy weszliśmy, usiadłam na krześle.
-Usiądź lepiej na fotelu, będzie ci wygodniej- zaproponował Syriusz.
-Ale mi jest tu wygodniej.
-Ale teraz musi ci być idealnie wygodnie- powiedziała Carmen.
James dziwnie na nich patrzył.
-No dobrze- powiedziałam dając za wygraną.
Wszyscy gapili się z fascynacją na mój brzuch.
-Słuchajcie, co wy dzisiaj jedliście? Bo mam wrażenie, że coś wam zaszkodziło- powiedział po chwili James.
-Uważaj, bo uwierzę, że nie ani trochę nie przejmujesz się tym, że będziesz ojcem- powiedział Remus.
Nastała głucha cisza. Nie ruszałam się, bałam się spojrzeć na Jamesa. Nie miałam pojęcia co zrobić. Bo co miałam zrobić?!
-Ojcem? – powtórzył James powoli i wyraźnie.
Zamknęłam oczy mając nadzieję, że to tylko zły sen. Niestety to nie był sen.
-A to ty nie wiedziałeś?- zapytała zdziwiona Carmen.
-Nie.
-To już wiesz- powiedział Syriusz i poklepał przyjaciela po plecach.
-Wiem- powtórzył James.
-Jak będzie dziewczynka to jak chcecie możecie ją nazwać Carmen- zaproponowała Carmen.
-Nie, oni chcą ją nazwać Amy- zaprzeczyła moja przyjaciółka.
-Ale jak to będzie chłopiec to nazwijcie go Syriusz Remus Peter.
W wyobraźni zobaczyłam siebie wołającą syna na obiad ‘Syriuszu Remusie Peterze chodź, obiad stygnie’ Nie wyobrażałam sobie tak nazwać swojego dziecka.
-Dobry pomysł- powiedział Peter- ale lepiej by było gdyby ‘Peter’ było na początku.
-Nie, to zdecydowanie jeden z twoich najgorszych pomysłów- stwierdził Syriusz.
-Najlepiej będzie ‘Remus Syriusz Perer’- powiedział Remus.
-Nie, tak też nie będzie dobrze- nie zgodził się Syriusz.
-Nie kłóćcie się- powiedziała Carmen.
-No właśnie i tak pewnie to będzie dziewczynka, popatrzcie na nią ona wygląda tak jakby w jej brzuchu siedziała mała dziewczynka.
Nie mogłam dłużej tego ukrywać. Wstałam i krzyknęłam.
-PRZESTAŃCIE!!!
Zapadła głucha cisza.
- Nie powinnaś się denerwować - powiedziała  Carmen.
-Nie nazwę dziecka ani Amy ani Carmen ani Syriusz ani Peter ani nawet Remus.
-Nie?!- odparli chórem.
-Nie, bo nie jestem w ciąży!
-Nie?!- znowu zrobili to samo.
-Nie i nie mówiłam, że jestem. Chodź James, idziemy do domu.
James wstał i razem udaliśmy się do wyjścia. Nie byłam na nich zła, chciało mi się śmiać z tej całej sytuacji. Prawie sama uwierzyłam, że jestem w ciąży. Żal mi tylko było Jamesa, miał bardzo zawiedzioną i smutną minę. Gdy wracaliśmy przytuliłam się do niego.
-Naprawdę nie jesteś w ciąży?- zapytał.
-Tak- przyznałam.
-Szkoda, fajnie by było mieć małego Pottera.
-Wiem i będziemy mieć, ale jeszcze nie teraz. Niech się wszystko uspokoi z Voldemortem, dobrze?
-Jasne- odparł smutnym głosem- ale ja wiedziałem, że z tą ciążą jest coś nie tak- dodał po chwili.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Bo wiem, że gdybyś dowiedziała się, że jesteś w ciąży to od razu byś mi o tym powiedziała- powiedział i przytulił mnie jeszcze mocniej.

*********************************************************************************


Lily podczas wizyty w mieszkaniu Amy i Carmen



Lily w pracy




sobota, 16 marca 2013

36. Zmiany ...

Podróż poślubna minęła jak z bicza strzelił. Czułam jakbym była w Egipcie tylko dwa dni, a nie dwa tygodnie. Jedyną oznaką dwutygodniowego leniuchowania na słońcu była piękna brązowa opalenizna zarówno na moim jak i na Jamesa ciele. Kiedy wreszcie uporałam się z zamknięciem mojej torby i wytłumaczyłam złemu Jamesowi dlaczego kupiłam tyle rzeczy, mogliśmy spokojnie udać się na lotnisko aby kolejne parę godzin spędzić w lecącym wysoko ponad chmurami samolocie. Uwielbiałam latać samolotami czułam się wtedy tak jakby czas się zatrzymał jakbym patrzyła niczym Bóg na małych ludzi rozmiarów mrówek. Niestety tylko ja to odczuwałam, James nie miał takiego zaufania do latających mugolskich maszyn. Może dlatego, że nigdy nie latał? Długo musiałam go namawiać żebyśmy polecieli samolotem, a nie świstoklikiem. Lecieliśmy, a ja myślałam. W pewnej chwili zauważyłam, że James już widocznie nie boi się latać, bo znalazł sobie zajęcie.
-James!- krzyknęłam.
Mój mąż podskoczył na fotelu i spojrzał na mnie przestraszony.
-Co się stało? Spadamy?!
-Jak zaraz nie przestaniesz to wylecisz z samolotu i będziesz spadał.
-Co mam przestać?- zapytał niewinnie udając, że nie wie o co chodzi.
-Myślałam, że boisz się latać?- powiedziałam uśmiechając się pod nosem.
-Ja się niczego nie boję- odpowiedział i wypiął dumnie pierś.
-Podrywać stewardessy też nie?
-Ja ich nie podrywam- zaczął się tłumaczyć.
-Nie? A co w takim razie mają znaczyć te uśmieszki?
-Nic… znaczy po prostu chcę miło spędzić podróż.
-To możesz się do mnie uśmiechać, a nie do jakichś obcych bab.
-Jesteś zazdrosna- powiedział uśmiechając się.
-Nie jestem zazdrosna- zaprzeczyłam.
-Jesteś.
-Nie jestem.
-Ale wiesz co?
-Co?
-To miłe uczucie jak ktoś jest o ciebie zazdrosny. Zwłaszcza taka ładna dziewczyna jak ty.
-Nie jestem zazdrosna, nie mam o co.
-No właśnie, bo dobrze wiesz, że jesteś jedyną którą widzę, nic poza tobą się nie liczy.
James mnie przytulił, a ja zza jego ramienia  zobaczyłam stewardessę, która przesłała mi mordercze spojrzenie.

***

Obudziłam się w ramionach Jamesa, musiałam zasnąć. Popatrzyłam na niego, jeszcze spał. Powoli, tak żeby go nie obudzić, uwolniłam się z jego objęć i wyjrzałam przez okno. Może mi się wydawało, ale Anglia nie wyglądała już tak jak przed wyjazdem. To co było za oknem wydawało mi się o wiele mroczniejsze, bardziej ponure i czułam, że coś się tam stało, coś się zmieniło. Tylko co? A może to tylko złudzenie? W końcu przeżyłam dwa tygodnie w pełnym słońca Egipcie, a teraz wróciłam do zimnego Londynu.
-ZBLIŻAMY SIĘ DO LOTNISKA PROSZĘ ZAPIĄĆ PASY- wydobył się głos z mikrofonu.
Powoli i delikatnie zaczęłam budzić Jamesa. Zaspany usiadł, ziewnął parę razy i przypiął się pasami. Zrobiłam to samo i zaczęłam patrzeć jak powoli obniżamy lot. Byliśmy jeszcze wysoko nad ziemią kiedy zobaczyłam coś dziwnego.
-Sowy?- szepnęłam zdziwiona widząc stado sów lecących tuż przy samolocie- James…- powiedziałam szturchając mojego męża.
-Co?- zapytał zdziwiony.
-Popatrz, tu lecą sowy- powiedziałam wskazując na lecące koło okna ptaki.
-Lily nie żartuj, przecież nie mogą tu lecieć. Za wysoko.
-Ale popatrz, one naprawdę tu lecą- powiedziałam coraz mocniej go szturchając.
Nagle samolot gwałtownie obniżył lot, przez chwilę myślałam, że spadamy, ale okazało się, że to tylko turbulencje. Spojrzałam na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziałam sowy, już ich nie było.
-I co? Nic nie wiedzę- powiedział James wyglądając zza moich pleców.
-Musiało mi się wydawać- powiedziałam cicho.
Nie wydawało mi się, byłam pewna, że sowy naprawdę tam leciały. Tylko co to za sowy, które lecą na takiej wysokości?

***

Po około trzydziestu minutach wysiadaliśmy już z samolotu. Znaleźliśmy swoje bagaże i udaliśmy się do pomieszczenia gdzie czekali już na nas Amy, Carmen, Syriusz, Remus i Peter. Gdy zobaczyłam ich, od razu pobiegłam tam gdzie stali i rzuciłam się Amy w ramiona, a później ucałowałam ją z całych sił. Następnie zrobiłam to samo z Carmen. Tak bardzo za nimi tęskniłam.

***

-I jak, fajnie było bez nas?- zapytałam kiedy siedziałyśmy z dziewczynami w autobusie.
-No pewnie, cały czas balowaliśmy- powiedziała śmiejąc się Amy.
Roześmiałyśmy się.
-Ale mimo wszystko strasznie się cieszymy, że wróciliście- powiedziała uśmiechnięta Carmen.
-No to opowiadajcie, co się działo jak nas nie było?
Carmen i Amy nagle straciły dobry nastrój, spojrzały na siebie i milczały. Nie wiedziałam o co im chodzi, dlaczego milczały? Dlaczego nie opowiadały?
-No co?- zapytałam zdziwiona- stało się coś złego?
Dziewczyny dalej milczały. Patrzyłam na nie uważnie, one unikały mojego wzroku. Po chwili Amy podniosła głowę i powiedziała cicho, rozglądając się czy nikt nie słyszy.
-Lily… w ciągu tych dwóch tygodni trochę się to zmieniło…
-Zmieniło? Co?- zapytałam dalej nie rozumiejąc.
-Zmieniło się życie- powiedziała Carmen.
-Życie? Możecie mówić jaśniej?
-Były cztery kolejne ataki w tym dwa na osoby z Zakonu.
-Żyją? -Carmen i Amy opuściły głowy.
-Nie żyją?- zapytałam opadając na oparcie siedzenia- Kto to?
-Nie znasz ich, dołączyli do nas tydzień temu, to było małżeństwo.
Tym razem ja opuściłam głowę.
-A pozostali dwoje?- zapytałam po chwili.
-Jedna mugolka i jeden pracownik Ministerstwa- odpowiedziała Carmen.
-Lily, Ministerstwo już wie o wszystkim i wreszcie podejmują pewne kroki w tej sprawie-powiedziała Amy .
-Tylko, że głównym ich problemem jest przekonywanie mugolskiego rządu, że nie ma się czym przejmować, że sytuacja jest opanowana, ale przecież nie jest - powiedziała Carmen.
-To jeszcze nie wszystko- powiedziała Amy.
-Jeszcze nie?
-Pamiętasz ten samochód w którym odbywały się spotkania Zakonu?
-Tak.
-Już go nie ma.
-Nie ma go?! Co się z nim stało?!
-Ktoś go wysadził.
-Ktoś ?!
-Tak ktoś, to było w nocy, na szczęście nikogo nie było w środku. Rano przyszliśmy na spotkanie, a wokół samochodu było pełno mugoli. Dumbledore zajął się tym i dodatkowo nas przestrzegł żebyśmy byli bardzo ostrożni i nie chodzili sami nawet w dzień, jest zbyt niebezpiecznie.
-Niebezpiecznie?
-Tak, Dumbledore powiedział, że Voldemort na pewno wie już o Zakonie wszystko. Wie kto do niego należy wie wszystko o rodzinach członków Zakonu. Powiedział, że w tych czasach nikt nie może być bezpieczny.
-Przekażesz to Jamesowi, dobrze?- powiedziała Amy.
 Kiwnęłam głową, spojrzałam na Jamesa. Nie musiałam mu nic opowiadać. Miał taką minę, że wiedziałam, że już o wszystkim wie od Syriusza, Remusa i Petera.


*******************************************************************************

Lily podczas powrotu do Anglii


*****************************************************************************

                                                                                                             
Kochani życzę wam wszystkiego najlepszego z okazji 2'u miesięcznicy od założenia bloga. Dziękuję że jesteście ze mną :) Noże już nie tak liczni ale jesteście. Dziękuję Tonks bo była od początku, dziękuję Avadzie bo swoimi komentarzami często dodaje mi otuchy i dziękuję tobie drogi czytelniku bo bez ciebie blog nigdy by nie zaistniał.

 








wtorek, 12 marca 2013

35. Piramida.


-Lily! Wstawaj!- usłyszałam głos.
Otworzyłam jedno oko, było jeszcze ciemno, przy oknie stał James.
 -Co się stało?- zapytałam zaspanym głosem- nie możesz spać czy co?
-Nie pytaj tylko wstawaj- powiedział patrząc w okno- nie mamy zbyt wiele czasu.
-Zbyt wiele czasu? Przecież mamy urlop -James popatrzył na mnie i uśmiechną się tak, że już wiedziałam o co mu chodzi.
-Znowu chcesz mnie zaskoczyć, tak?
-To moje ulubione zajęcie- odparł i pomógł mi wstać z łóżka
Ubrałam się i doprowadziłam mniej więcej do porządku. James z uśmiechem na twarzy wyjął z kieszeni coś co przypominało opaskę.
-Nie…- powiedziałam z niedowierzaniem- chyba nie chcesz mi tym zasłonić oczu?
-Tak- powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej i zrobił krok w moją stronę. Ja zrobiłam krok w tył.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Tak.
-No dobra- dałam za wygraną i dałam sobie zasłonić oczy, chociaż potwornie nie znosiłam uczucia kiedy nie miałam nad czymś kontroli.
James złapał mnie za rękę i poprowadził do wyjścia. Z tego co czułam słuchem i węchem to szliśmy najpierw przez ogród hotelu, później przez jakiś las aż w końcu doszliśmy… na plażę?!
-James gdzie jesteśmy?- zapytałam niepewnie.
-Jeszcze chwilę, jeszcze parę kroków…- powiedział.
-Ale ja…- zaczęłam.
-Już- powiedział nagle James, zatrzymaliśmy się, zdjęłam opaskę.
Staliśmy na plaży, przed wielkim obliczem morza Śródziemnego.
-James?
-Popatrz tam- pokazał wskazując na wschód.
Odwróciłam się i stanęłam przed pięknym wschodem słońca. Zaniemówiłam, było tak ślicznie. Staliśmy tak w milczeniu aż słońce całkiem wzeszło i było już dokładnie nad naszymi głowami.
-Podobało się?- zapytał obejmując mnie w pasie.
-Nawet nie wiesz jak- odpowiedziałam i pocałowałam go.- A właściwie to czegoś nie rozumiem…
 -Czego?- zapytał zdziwiony.
 -No bo… nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną ten sam James który jeszcze parę lat temu znęcał się nad słabszymi i rozwalał wszystko co koło niego się znalazło.
-To uwierz, bo to właśnie on przed tobą stoi.
-Co się stało, że tak bardzo się zmieniłeś?
-Może znudziło mi się takie życie, może zrozumiałem wreszcie czego tak naprawdę pragnę, a może po prostu dojrzałem.
-Wiesz co?
-Co?
-Wolę cię takiego jakim teraz jesteś.
James uśmiechnął się.
-Chodźmy już, może jeszcze uda nam się zasnąć.

***
-Piramidy?!- krzyknął James kiedy powiedziałam mu o naszych planach
-James, jesteśmy w Egipcie, musimy zobaczyć piramidy.
-Jedyne co musimy to wygrzewać się na plaży, a nie jeździć do jakichś zaśmierdłych piramid.
-Nawet nie wiesz jakie to ciekawe- powiedziałam entuzjastycznie.
-Ciekawe?! A co w tym ciekawego?!
-Wszystko. Konstrukcja, wystrój, klimat, wszystko.
-Przeciągi i robactwo też ci się podoba?- zapytał ze złością.
-Nie, ale wszystko można znieść dla dobra wiedzy.
-Wiedzy? Jakbym słyszał Lunatyka.
-James.
-No co?
-Nic, Kocham cię- powiedziałam i posłałam mu powietrznego buziaka.
Od tej chwili mój mąż już nie marudził, siedział cicho i z podziwem patrzył na piramidy do których się zbliżaliśmy. Nie musiał nic mówić, dobrze go znałam i wiedziałam, że mu się podobają.


***

Piramidy były wspaniałe. Chociaż zwiedzaliśmy je już dwie godziny bez przerwy, wcale nie czułam się zmęczona. Za to James tak.
-Co robisz?!- zapytałam kiedy zobaczyłam jak siada na ziemi.
-Odpoczywam- powiedział spokojnie.
-Odpoczywasz?! Nie możemy się odłączać od grupy, bo się zgubimy!
-Jak się zgubimy to w końcu kiedyś się też znajdziemy.
James wyjął różdżkę i wypowiedział zaklęcie „lumos”.
-Co robisz?!- zapytałam ponownie jeszcze bardziej przerażona- tu jest pełno mugoli, zgaś to.
-Nic nie zauważą.
-James!
-Co?
-Chodźmy.
-Jeszcze chwilka, zmęczyłem się.
-No proszę, chodźmy- powiedziałam ciągnąc go za rękę.
-Dobra, dobra- powiedział i łaskawie wstał.
Ruszyliśmy przed siebie, niestety nikogo nie było. Szliśmy, szliśmy, skręcaliśmy raz w jedną raz w drugą stronę. Nigdzie nie było widać naszej grupy, ani żadnej innej żywej duszy. Coraz bardziej się bałam.
-A nie mówiłam!- krzyknęłam siląc się na spokój.
 -Mówiłaś - James był nienaturalnie spokojny
-I co teraz?!
-Poczekamy.
-Poczekajmy na co?!
-Na pomoc.
-Na pomoc?! Jak mają nas znaleźć w wielkiej piramidzie?!
-Oni już mają swoje sposoby, pewnie codziennie szukają jakiegoś turysty.
-Jesteś dziwny.
-Może tak, może nie.
James usiadł, ja zrobiłam to samo co on.
-Teraz wiem, że ogóle się nie zmieniłeś- powiedziałam ze złością krzyżując ramiona.
-Tak? To dla czego za mie wyszłaś?!- tym razem w głosie Jamesa można było wyczuć chłód.
-Czy ty mi coś zarzucasz?!
-Nie, ja?
-Tak, sugerujesz, że jestem fałszywa!
-Nic takiego nie powiedziałem!
-Ale pomyślałeś, a to mi wystarczy!
-No tak, bo ty lepiej wiesz o czym ja myślę!
-Nie odzywaj się do mnie takim tonem!
-Dobra, już się nie odezwę ani słowem!
-No i bardzo dobrze!
Po tej ostrej wymianie słów, odwróciliśmy się do siebie plecami i nie odzywaliśmy się przez dłuższy czas. Czyżby pierwsza kłótnia małżeńska? Tylko czemu tak szybko?
Gapiłam się w ziemię myśląc co właśnie powiedziałam, żałowałam, że tak ostro zareagowałam. Nagle, na ziemi zobaczyłam jakiegoś robaka. Podniosłam szybko nogi do góry przypominając sobie pewien mugolski film. Nie mogłam wytrzymać i depcząc moją damską dumę pierwsza się odezwałam.
-James?
Nie zareagował.
-James?- spróbowałam jeszcze raz.
James powoli się odwrócił w moją stronę
-Jak myślisz czy tu są skarabeusze? No wiesz, takie ludojady
James chyba spodziewał się, że go przeproszę, a nie zapytam o jakieś robaki, bo wymownie spojrzał w sufit.
-Przepraszam- powiedziałam kiedy to zauważyłam- ale to nie była tylko moja wina- dodałam próbując zachować chociaż trochę honoru.
-No dobra, ja też przepraszam- powiedział James i przytulił mnie.- A skarabeusze pewnie są, ale ludojady raczej nie. Ale jak chcesz to ja mogę zostać ludojadem!- powiedział i zaczął mnie łaskotać i gryźć.
Wydałam z siebie przeraźliwy odgłos, który był mieszanką śmiechu, wołania o pomoc i słowem „James przestań”. Na ziemię sprowadził nas szorstki głos.
-Czy wy zdajecie sobie sprawę co robicie?
Przed nami stał mugolski przewodnik który miał minę jakbyśmy popełnili niewybaczalny grzech. James i ja odskoczyliśmy od siebie jak dwa magnesy.
-My… się zgubiliśmy- zaczął tłumaczyć James.
-Wiem, że się zgubiliście, bo szukamy was już od dwóch godzin. Nie rozumiem tylko czemu tak krzyczycie. Nie wiecie, że tu nie można krzyczeć? To wywołuje nieszczęścia i klątwy.
-Kto jak kto, ale ja nie wierzę ani w klątwy ani w przesądy ani nic w tym stylu- powiedziałam naśladując ton Amy.

*********************************************************************************


Lily podczas zwiedzania piramid.


Lily na plaży.
                                                                              

wtorek, 5 marca 2013

34. Ślubu nie będzie.


Idę przez ciemny korytarz, bardzo ciemny. Nic nie widzę. Boję się! Dlaczego jest tak ciemno?! Widzę światło, biegnę. Biegnę jak mogę najszybciej, jak najszybciej do światła. Nie chcę być ani chwili dłużej w tej przerażającej ciemności. Chcę wyjść! Chcę wyjść! Chcę wyjść! Dobiegłam, jeszcze parę kroków i już prawie byłam, jeszcze tylko trochę, kawałek, parę centymetrów… Ziemia się obsunęła, spadam. Spadam gdzie? Do kąd? Znowu ten paraliżujący strach. Co się dzieję?! co się dzieję? Spadam? Zaraz umrę? Zaraz umrę! Znowu ten ból, ten przeszywając całe ciało ból. Skąd się bierze? Obrazy? Wspomnienia? Sen? Co to? Widzę chłopca, mężczyznę, kobietę, potwora. Potwora? Nie to człowiek, ale inny. Zielone światło. Błyskawica. Co to wszystko znaczy? Co to znaczy?!

-Lily! Lily kochana wstawaj- poczułam coś miękkiego na moim policzku.
 Już nie spałam. Więc to był sen, tylko sen. Tylko? Otworzyłam oczy. Przede mną stała Amy z białą różą w ręku. Domyśliłam się, że to właśnie ją poczułam na moim policzku. Gwałtownie wstałam. Oddychałam szybko i ciężko, czułam się jakbym naprawdę biegła.
-James przyniósł- powiedziała wskazując na różę- Chciał cię zobaczyć, ale powiedziałam mu, że nie może zobaczyć panny młodej w dniu ślubu. To źle wróży. Kto jak kto, ale ja dobrze wiem, że te wszystkie przesądy są prawdziwe- zaśmiała się, ja nie
-Lily, co jest?- zapytała Amy zauważywszy moją minę.
-I co panna młoda wstała?- do pokoju weszła Dorcas i Carmen.
-Tak, ale ma niezbyt zadowoloną minę – zauważyła Carmen.
Dorcas usiadła na łóżku i powiedziała dokładnie to samo co przed chwilą Amy.
-Lily, co jest?
Nie byłam pewna czy im powiedzieć. Byłam pewna, że nie zrozumieją. Jednak mimo moich obaw wszystko im opowiedziałam.
-No i…- powiedziała Amy gdy skończyłam- przecież to tylko nic nie znaczący sen.
-Kto jak kto, ale ty dobrze wiesz, że każdy sen coś znaczy- powiedziałam
-Nie każdy- odparła parząc w okno. -Lily, naprawdę to nic nie znaczy- odparła Amy.
-Ja wiem, że znaczy. Ślubu nie będzie.
-Ślubu nie będzie?!- krzyknęły równocześnie Amy ,Dorcas i Carmen.
-Nie .
-Lily, uspokój się- próbowała przemówić mi do rozsądku Dorcas. - Przecież to niedorzeczne, żeby z powodu jakiegoś snu zrezygnować ze szczęścia.
-Właśnie o to chodzi. Ja czuję, że nie będziemy szczęśliwi, czuję, że wydarzy się coś okropnego. Ja… ja to wiem.
-Lily to tylko sen! – krzyknęła Dorcas.
-To nie był tylko sen, to było jak… jak wspomnienia.
-Czyje wspomnienia ? – zapytała Carmen.
-Moje- powiedziałam cicho.
-Twoje? Przecież to głupie – zauważyła Amy.
Ja wiedziałam, że to nie było głupie. To były moje wspomnienia. Wspomnienia z tego dnia w Hogwarcie. Z tego szlabanu.
-Ja już to wszystko widziałam.
-Jeszcze tego brakowało żeby nie doszło do ślubu- powiedziała zła Amy.
-Lily, wszyscy już zaproszeni, wszyscy czekają na ślub, wszystko przygotowane i co najważniejsze James czeka. Co mu powiesz? Przecież nie możesz go zawieźć – powiedziała zrozpaczona Carmen.
Nie mogłam go zawieźć.
-Nie zawiodę nikogo. Ślub się odbędzie- postanowiłam, a w tej samej chwili do pokoju weszła Laura.
-Coś białego- pokazała nam biały bukiet.- Coś niebieskiego- tym razem pokazała niebieską spinkę.- Coś pożyczonego- pokazała srebrną bransoletkę Dorcas.- Coś nowego- pierścionek- i… macie coś starego? Bo nic mi nie przyszło do głowy co by się nadawało.
-Ja mam- powiedziałam, wstałam z łóżka i pobiegłam do drugiego pokoju.

***
-Piękny- powiedziały zgodnie dziewczyny kiedy pokazałam im stary łańcuszek mojej mamy, ten sam który dwadzieścia parę lat temu miała na swoim ślubie
-Tak- przyznałam im rację. Dziewczyny milczały.
-Chciałabym żeby tu byli, żeby byli przy mnie. Wiem jakie to dla nich było ważne- powiedziałam powoli.-Chciałabym żeby życzyli mi szczęścia, żeby mama pomogła mi się ubrać, tata odprowadził do ołtarza. Strasznie za nimi tęsknię- na policzku poczułam jak spływa mi łza. Od oka przez policzek aż spadła na ziemię. Dorcas mnie przytuliła.
-Wiemy, ale oni zawsze będą przy tobie- powiedziała cicho.
-Zawszę- powtórzyłam.

 Nagle, do głowy przyszła mi myśl. Oderwałam się od Dorcas.
-Dziewczyny? Dacie mi godzinę?
-Godzinę?- zapytała zdziwiona Laura.
-Tak, muszę coś załatwić, coś bardzo ważnego
-Ale… - już zaczynała mówić, ale jej przerwałam.
-To nie zajmie więcej niż godzinę.
-Ale Lily !!-  powiedziała zrozpaczona.
-Proszę.
-Dobrze idź – zgodziła się nie chętnie.
Pospiesznie włożyłam kurtkę, wyjęłam z komody białą kopertę i wybiegłam z domu.
Biegłam. Biegłam prosto na cmentarz. Do rodziców. Dobiegłam zdyszana do grobu. Złapałam oddech i powiedziałam.
-Kochani, pewnie wiecie jaki dzisiaj jest ważny dzień… dzisiaj biorę ślub… ślub z Jamesem. To dobry facet kocham go i on mnie kocha. Wy też go przecież lubicie. Jestem pewna, że chcę zostać jego żoną. Dzisiaj ślub i… on nie może się odbyć bez was- wyciągnęłam kopertę a z niej zaproszenie na ślub.- Wiem, że trochę późno, ale wiem też że na pewno będziecie- położyłam zaproszenie na nagrobku- będziecie honorowymi gośćmi. A teraz… muszę już iść. Powiedziałam dziewczynom, że najpóźniej będę za godzinę. Jeszcze tylko cztery godziny do ślubu, muszę się wystroić- uśmiechnęłam się.- To… spotkamy się na ślubie.

***
Parę godzin później stałam już przed kościołem w pięknej białej sukni ślubnej w eleganckim koku na głowie.
-Gotowa?- zapytał Syriusz.
Wzięłam głęboki oddech.
-Chyba tak.
-To chodźmy- wziął mnie pod rękę i razem weszliśmy do kościoła.
Szliśmy powoli, czułam jakbym płynęła gdy zbliżaliśmy się do ołtarza. Dobrze, że Syriusz mnie trzymał, bo miałam wrażenie jakbym za chwilę miała się przewrócić. Spojrzałam na Jamesa, uśmiechał się trochę nerwowo, ale w jego oczach widziałam jak bardzo mnie kochał. Syriusz mnie puścił, zachwiałam się lekko, ale po chwili złapał mnie James. Serce mi biło jak oszalałe. Może takie było? Tak, było oszalałe ze szczęścia i miłości.

- James. Powtarzaj za mną  - powiedział ksiądz. James przytaknął. – Ja James Potter
- Ja James Potter – powtórzył.
- Biorę ciebie Lilyanne Evans – ksiądz.
- Biorę ciebie Lilyanne Evans – powtórzył James.
- Za żonę i ślubuję – ksiądz.
- Za żonę i ślubuję – James.
-Na dobre i na złe – dokończyłam.
- W dostatku i w biedzie – dodał James.
-W zdrowiu i chorobie – powiedziałam.
-Kochać  - powiedział James.
- Miłować do końca życia – dodałam.
-Przysięgam – James
- Przysięgam - Lily
- Kocham Cię - James
-Kocham Cię- Lily
Wymieniliśmy się obrączkami i na znak, że jesteśmy już małżeństwem pocałowaliśmy się gorąco. Tak! Byliśmy już małżeństwem. Nie nazywałam się już Lily Evans tylko Lily Potter. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.
Po tym jak wyszliśmy z kościoła i przeżyliśmy deszcz ryżu, udaliśmy się na przyjęcie weselne. Na weselu, jak na weselu wszyscy się świetnie bawili. Rzuciłam bukiet. Kto złapał? Mogę tylko napisać, że była to ostatnia osoba której bym się spodziewała. Po weselu zostaliśmy odprowadzeni do samochodu. Samochodu który miał nas zawieźć w naszą podróż poślubną. Nie mogłam się doczekać jednego, naszej nocy poślubnej która zbliżała się wielkimi krokami.

****
                                                                                             



                 

     Suknia ślubna Lily      

Druhny :




Carmen.
Laura.
Dorcas.


Amy.




Tort:
                                                        




Laura - dawna przyjaciółka i sąsiadka Jamesa z młodych lat. James'owi bardzo zależało by została druhną.

Carmen - ponieważ była przyjaciółką dziewczyn. Lily chciała by ona również była jedną z druhen.











sobota, 2 marca 2013

33. Zakon Feniksa.


Milczeliśmy. Dlaczego nikt nic nie mówił? Może dlatego, że wszyscy byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli jak mają zareagować. Dumbledore wyjaśnił nam jeszcze parę spraw, a później oświadczył, że on musi  coś załatwić, ale my możemy zostać i poznać się nawzajem. Wraz z upływem czasu słychać było najpierw pojedyncze zdania później krótkie rozmowy aż w końcu każdy zaczął z kimś rozmawiać na temat założonego przed chwilą zakonu.
-Będziemy chyba kimś w rodzaju aurorów- powiedziała podekscytowana kobieta siedząca za mną. Była smukłą blondynką z przeszywającymi fiołkowymi oczami.
-Nie to lepsze. Będziemy walczyć z najgroźniejszym czarnoksiężnikiem świata- odpowiedział siedzący obok niej mężczyzna.
Przysłuchiwałam się ich rozmowie z uwagą, a po chwili zobaczyłam, że nie tylko ja podsłuchuję.
-Już nie mogę się doczekać pierwszego zadania, będzie…
-To nie jest zabawa Marleno!- wtrącił się do rozmowy ciemnowłosy mężczyzna z dziwnym, przerażającym okiem. Co to za oko?!
-Alastor?- zdziwiła się kobieta.- O co ci chodzi?
-Zakon to nie miejsce zabaw, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak niebezpieczne czeka nas zadanie.
-Czy ty nie bierzesz tego zbyt poważnie?- zapytała sarkastycznie Marlena.
-Kobieto! my tu będziemy ginąć! A ty będziesz pierwsza jeśli nie przestaniesz myśleć o tym w ten sposób!- oko Alastora zawirowało groźnie.
Kobieta prychnęła , szepnęła coś do siebie( myślę że to było „Wredny dziadek” )  i odeszła. Wpatrywałam się jeszcze przez dłuższą chwilę ze strachem na oko mężczyzny. Nawet nie zauważyłam, że od jakiegoś czasu on też mnie obserwuje.
-Lily, tak?- powiedział po chwili.
Lekko drgnęłam, przestraszona kiwnęłam tylko głową.
-Magiczne- powiedział wskazując swoje oko.
Poczułam, że jak ciepło przeszywa moje policzki i już wiedziałam, że pewnie są koloru czerwonego.
-Przepraszam… ja nie chciałam… ja tylko…- zaczęłam się gorączkowo tłumaczyć.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
-Nie przejmuj się, już się przyzwyczaiłem, że ludzie dziwnie patrzą na moje oko.
Nie wiedziałam co powiedzieć, szczerze mówiąc bałam się odezwać. Dlaczego? Może dlatego, że bałam się, że naskoczy na mnie tak jak na tamtą kobietę. Nie patrzyłam już na jego twarz, zamiast na nią przyglądałam się moim butom. Na szczęście z pomocą przyszedł James.
-Moody? Alastor Moody?- zapytał z nie dowierzeniem gdy podszedł do nas.
-James! Jak tam twoi rodzice?- powitał go Moody.
Oni się znają?!
-A dobrze- powiedział James z uśmiechem.- Widzę, że już poznałeś moją przyszłą żonę.
-No tak się jakoś natknęliśmy na siebie- powiedział poklepując mnie, trochę za mocno, po plecach. Mimo to przesłałam mu uśmiech.
-Lily chodź, poznałem naprawdę miłych ludzi- powiedział James i pociągnął mnie za rękę.
Przeszliśmy przez pokój, przy oknie stali kobieta i mężczyzna. Podeszliśmy, a oni uśmiechnęli się do mnie przyjaźnie.
-To jest właśnie moja żona- przedstawił mnie James.
-Twoja przyszła żona- zauważyłam z uśmiechem. Wszyscy się roześmieliśmy.
-Ja jestem Alicja Longbottom a to mój mąż Frank- powiedziała kobieta.
-Ja i Alicja wzięliśmy niedawno ślub, wróciliśmy z podróży poślubnej i dostaliśmy list od Dumbledora.
-Frank i Alicja są aurorami- powiedział zadowolony James.
-To świetnie- odparłam- na pewno macie ciekawe życie.
-Troszeczkę męczące- zaśmiała się Alicja.-  Chodź to ci wszystko opowiem- powiedziała łapiąc mnie pod ramię.- Panowie wybaczą- powiedziała i ruszyłyśmy głębiej do pokoju.
-No to kiedy ślub?- zapytała uśmiechnięta Alicja.
-W przyszłym miesiącu- odpowiedziałam- już nie mogę się doczekać kiedy zostanę panią Potter.
-Lily Potter… hmm… ładnie brzmi, najpierw ślub potem dzieci.
-O nie tak szybko.
-My z Frankiem chcemy mieć szybko dziecko, potem następne i następne no i tak do siódemki.
-No ja nie mam aż tak wygórowanych ambicji, wystarczy nam dwójka chłopiec i dziewczynka. Chłopiec starszy, żeby bronił siostrę. Dziewczynka będzie podobna do mnie, chłopiec do Jamesa. Będzie grał w quidicha, tak jak jego tata, będzie najlepszy i bardzo zdolny. Włosy kruczoczarne potargane… a na imię będzie miał…
-Lily!- usłyszałam głos za plecami.
Gdy się odwróciłam zobaczyłam za plecami idącą w naszą stronę Amy.
-Amy, gdzie byłaś?
-A tu i tam, poznawałam ludzi i nie uwierzysz, kogo spotkałam.
-No, nie zgadnę. Kogo?
 -Poznałam męża Bones i nie uwierzysz…
-Nie uwierzę w co?
-Jest bardzo miły i przystojny- zaśmiałyśmy się.
-To chodźmy go zobaczyć- zaproponowała Alicja i razem poszłyśmy na spotkanie z tajemniczym mężem naszej szefowej.
Dalszą część dnia spędziłam na poznawaniu nowych ludzi. Wszyscy byli bardzo mili, chociaż niektórzy bardzo dziwni. Wszyscy byli  przejęci nowym wyzwaniem i nowym celem. A ja czułam, że cokolwiek się stanie nie będę sama.
***
-Longbottom’owie są bardzo mili prawda?- powiedział James kiedy wracaliśmy do domu.
-Tak, tryskają szczęściem.
-My też będziemy tacy szczęśliwi , a może jeszcze bardziej- pocałował mnie w policzek.
-Chcę ich wszystkich zaprosić na nasz ślub- postanowiłam.
-No pewnie jutro wyślemy zaproszenia.
-James kocham cię i nie mogę się doczekać kiedy będę twoją żoną- powiedziałam- i… chcę mieć dużo dzieci- wyrwało mi się.
James spojrzał na mnie zdziwiony, ja spojrzałam na niego przestraszona, obawiając się jego reakcji.
-Będziemy mieć tyle dzieci ile tylko zapragniesz- uśmiechną się.- A ślub już za trzy tygodnie.

*********************************************************************************

                                                                   

32. A myślałam że nic już mnie nie zaskoczy.


Przez następne dni byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Cały czas się śmiałam i podskakiwałam ze szczęścia. Wszędzie było mnie pełno, dziewczyny już chyba powoli miały mnie dosyć. Zastanawiałam się tylko jak długo będzie trwała ta sielanka. Bałam się, że pojawią się nowe problemy, jeszcze większe od tych co były.
Dni mijały szybko i zanim się obejrzeliśmy siedzieliśmy już w mugolskim autobusie jadąc na miejsce tajemniczego spotkania z Dumbledorem.
-Według tego co jest tu napisane to musimy wysiąść na następnym przystanku i później przejść jeszcze parę metrów- powiedział Remus przeglądając mugolską mapę.
-No i poszukać niebieskiego fiata- przypomniał Syriusz.
-Dlaczego akurat mamy się spotkać przy niebieskim fiacie?- zapytała Amy.
-Dumbledore ma często dziwne pomysły- przypomniał nam James.
-Ale ten jest chyba najdziwniejszy- stwierdził Syriusz.
-Wysiadamy!- powiedziałam kiedy autobus się zatrzymał i otworzyły się drzwi.
Po kolei wszyscy wysiedliśmy i skierowaliśmy się w stronę centrum handlowego. Gdy tam doszliśmy, zaczęliśmy szukać wskazanego przez list samochodu. Nasze poszukiwania były bezskuteczne.
-To bez sensu!- stwierdził Syriusz i położył się zmęczony na chodniku- szukamy już od godziny i nic.
-To szukajmy aż znajdziemy- Remus nie poddawał się.
-A jak nie znajdziemy?- zapytał James pomagając wstać Syriszowi.
-Musimy znaleźć nie ma innej możliwości- powiedziała Amy i poszła przed siebie.
-Rozdzielmy się- zaproponował Remus- będzie szybciej, a za 15 minut spotykamy się w tym miejscu.
Rozdzieliliśmy się ja byłam w grupie z Jamesem , Amy i Syriuszem. Remus, Peter, Carmen i Bill poszli osobno.
-Zielony, czerwony, żółty, czarny, biały- wyliczał Syriusz.- Wszystkie kolory tęczy, oprócz tego którego szukamy- narzekał.
Na początku pełna nadziei teraz po półtorej godzinie sterczenia na parkingu straciłam już nadzieję. Aż nagle zobaczyłam go, stał sobie jak gdyby nigdy nic parę metrów przed nami. Jak to się stało, że nie widzieliśmy go?!
-Jest tam!!!- krzyknęłam.
-Gdzie!!!- krzyknęli moi przyjaciele.
-Tam!! - krzyknęłam pokazując palcem niebieskiego fiata i pobiegłam w jego stronę. Reszta pobiegła za mną.
-To my z Syriuszem pójdziemy szukać reszty, a wy tu poczekajcie może przyjdzie Dumbledore - powiedział James gdy odeszli, zaczęłyśmy się rozglądać w poszukiwaniu kogoś znajomego. Nikt jednak nie nadchodził.
-Wiesz o co w tym wszystkim chodzi?- zapytała Amy gdy siedziałyśmy przed samochodem.
Potrząsnęłam głową. Po około 10 minutach wrócili Syriusz, James z Peterem, Carmen, Remusem i Billem.
-No dobrze i co teraz- zapytała Carmen.- Znaleźliśmy samochód, ale Dumbledora nie ma.
-Może przyjdzie- powiedziałam.
 -A może wcale nie miał przyjść- odparł Remus.
-Nie miał?- zdziwiłam się.
-Może jest tu ukryta jakaś wskazówka.
-Gdzie? W samochodzie?
-Może w samochodzie, a może obok, nie wiem.
-To poszukajmy, nie mamy nic do stracenia- powiedziała Amy i zaglądnęła pod samochód.
Szukaliśmy, szukaliśmy i nic.
-Jesteśmy już nie źle spóźnieni- powiedział Bill.
-Głupi grat!- krzyknął Syriusz i z całej siły kopnął samochód.
Po chwili drzwi samochodu otworzyły się, a właściwie zostały otworzone przez… Dumbledora.
-Co jest?- zapytał James.
-No wreszcie dotarliście, wchodźcie- powiedział Dumbledore i wskazał drzwi.
-Ee… panie profesorze…- zaczęłam.
-Tak Lily?- zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Chyba się wszyscy nie zmieścimy w tym samochodzie.
 Dumbledore udawał zdziwienie.
-Jest dużo miejsca, sami zobaczcie.
Powoli zaczęliśmy wchodzić do samochodu najpierw Amy później Carmen i ja. Gdy weszłam aż zaniemówiłam ze zdziwienia. Zamiast do wnętrza samochodu weszłam do dużego przestronnego pokoju w którym było chyba z 20 osób. Każdy z nich uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Spojrzałam na Amy, była tak samo zaskoczona jak ja. To dobrze, bo już myślałam, że tylko ja nie wiedziałam, że takie pomieszczenie istnieje. Po chwili wszedł Dumbledore i powiedział.
-Usiądźcie proszę- wskazał wolne krzesła, a my usiedliśmy.- No to chyba są już wszyscy.
-Drodzy zebrani! Zapewne zastanawiacie się dlaczego was tu zaprosiłem i dlaczego akurat to miejsce wybrałem na nasze spotkanie. Powoli postaram się wam wszystko wyjaśnić. Zapewne każdy z was słyszał już o Lordzie Voldemort , niektórzy zapewne myślą że to niegroźny szaleniec który za parę dni, tygodni może miesięcy zastanie złapany i zamknięty w odpowiednim miejscy. Niestety muszę wam powiedzieć, że to o wiele poważniejsza sprawa. Lord Voldemort jest szaleńcem, ale jego siły coraz bardziej rosną i niedługo może się stać nie do powstrzymania, jeżeli już tak nie jest. Co się wtedy stanie? Zacznie się prawdziwy koszmar, ludzie będą się panicznie bać i nikt nie będzie mógł nikomu ufać. Nikomu, nawet rodzinie. Zapewne wiecie też, że są już pierwsze ofiary. Są wśród nich nawet mugole. Z pewnych źródeł wiem, że liczba ta może dojść nawet do 50. Straszne? Tak. A może być jeszcze gorzej. Do czego zmierzam? Ministerstwo próbuje coś z tym zrobić jednak jest zbyt nieudolne, żeby powstrzymać szaleńca. Postanowiłem więc nie czekać aż coś z tym zrobią i zacząć sam działać. Jednak sam sobie nie poradzę i muszę prosić was o pomoc. Jesteście osobami którym najbardziej ufam, wiem, że jesteście silni i wytrzymali, wiem, że każdy z was ma silną osobowość i wie co dobre, a co złe. Jestem pewien, że nigdy mnie nie zawiedziecie. Zanim wam powiem coś więcej chcę żeby osoby co do których się pomyliłem wyszły. Reszta którzy zostaną muszą przysiądz że nigdy nie dołączą się do sprzymierzeńców tego niebezpiecznego szaleńca.- Dumbledore na chwile zamilkł.
W pokoju nastała grobowa cisza. Nikt się nie ruszył, nikt się nie odezwał.
-Dobrze. W takim razie mówię dalej. ZAKON FENIKSA. To jest powód dla którego kazałem wam tu przyjść. Jest to tajne zgromadzenie przeciwko Voldemortowi. Od razu mówię, że nie będzie łatwo, czasami będzie niebezpiecznie. Wielu z was może ponieść śmierć, ale powinien wam pomóc fakt, że będziemy walczyć przeciwko złu, będziemy walczyć o przyszłość. O przyszłość dla nas i dla naszych dzieci. Teraz jest ostatnia chwila w której możecie opuścić to pomieszczenie.
Nikt się nie ruszył.
-A więc witajcie w Zakonie Feniksa!!!!


*********************************************************************************


Lily. 
                                                         

31. Pierwszy prezent ślubny.


Amy mnie nie zabiła, ale miała na to wielką ochotę, widziałam żądzę mordu w jej oczach kiedy zasapana wróciłam. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, bo Amy zdążyła na swoją randkę i świetnie się bawiła. Później do późna opowiadała mi jaką wspaniałą randkę miała. Oczywiście nie przebiła mojej z Jamesem, a kiedy jej opowiadałam aż szczęka jej opadła.
-Nigdy nie przypuszczałabym, że James jest taki romantyczny- powiedziała zdumiona.
-Szczerze mówiąc to ja też- przyznałam.- Ostatnio się taki zrobił, dojrzał.
-Wiesz co Lilka, ty to masz szczęście- powiedziała mi przyjaciółka przytulając mnie
-A ty nie masz?
-Mam, oczywiście, że mam i jestem jeszcze szczęśliwsza niż ty, jeżeli to możliwe, ale Mike mi się jeszcze nie oświadczył.
-Zrobi to zobaczysz.
-Mam nadzieję, bo nie chcę umrzeć jako stara panna.
Wybuchłyśmy śmiechem. Spojrzałam na kalendarz i momentalnie humor odwrócił mi się o 360 stopni. Amy szybko to zauważyła.
-Co jest?- zapytała.
-Kończy się termin spłaty długu- powiedziałam.
-A ile już masz?
-Tylko połowę sumy, a mam jeszcze tylko tydzień. Amy, ja… stracę ten dom, będzie dokładnie tak jak mówiła Petunia.
Nie wiedziałam co mam robić, nie miałam już nadziei, że przez tak krótki czas uda mi się zdobyć tak dużą sumę pieniędzy. To było niemożliwe, po prostu nie do wykonania. Amy też to wiedziała i nie powiedziawszy nic przytuliła mnie.

***

Od czasu walentynek przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą. Poszliśmy z Jamesem do Ministerstwa i wynajęliśmy mistrza ceremoni ( księdza) i zarezerwowaliśmy termin, wybraliśmy szablony zaproszeń i przygotowaliśmy listę gości. Wybraliśmy miejsce w którym odbędzie się wesele. Zamówiliśmy kwiaty i inne ozdoby, jedzenie i tort. Całe te przygotowania sprawiły, że zapomniałam co zepsułam. Zapomniałam o tym, że zabiorą mi dom.
-Rodzice zapraszają nas jutro do siebie na obiad- powiedział James kiedy szliśmy przez Pokątną.
-Twoi rodzice?- zapytałam zdziwiona.
-No raczej nie rodzice Syriusza- zaśmiał się.
-Po co?
-Na obiad, co cię tak dziwi?
-Nic, tylko…
-Tylko?
-Tak nagle znienacka, bez żadnej okazji?
-Też mnie to dziwiło, ale pewnie chcą bliżej poznać swoją przyszłą synową.
-Tak…
Mimo, że rodzice Jamesa są bardzo mili i sympatyczni, zawsze czułam się w ich towarzystwie nieswojo. Rodzice Jamesa to dobre małżeństwo i każdy z nich pochodzi z szanowanej czarodziejskiej rodziny w których od wieków i pokoleń wszyscy są czarodziejami. Nie chodzi o to, że mam kompleksy czy wstydzę się tego, ze pochodzę z nie czarodziejskiej rodziny. Wprost przeciwnie, bardzo cieszę się, że mam taką rodzinę jaką mam. Jednak zawsze kiedy byłam z wizytą u państwa Potter wydawało mi się, że woleliby żeby ich syn związał się z inną dziewczyną, która jest pełnej krwi czarownicą A może mi się tylko wydawało? Może to nie prawda? Tak, na pewno mi się tylko zdaje.

***

-Lily!- Usłyszałam jak ktoś dobija się do drzwi łazienki.
-Co?- odpowiedziałam siłując się z zamkiem od sukienki.
-James już czeka- Carmen stukała coraz mocniej.- Wychodź już!
-Jeszcze sekunda!- Dlaczego on zawsze przychodzi punktualnie?! Nie może się od czasu do czasu spóźnić, żebym miała więcej czasu na przygotowanie się?! Szarpnęłam mocno zamek od sukienki i… rozerwał się.
-Świetnie!- krzyknęłam do siebie.
-Co mówisz?- zapytała Carmen.
-Nic, przyniesiesz mi tą zieloną sukienkę?
-A co łosośowa jest zła?- zapytała Carmen.
-Nie pasuje do mojej karnacji- powiedziałam z ironią.- Przynieś mi ją, proszę.
-No dobrze tylko przypominam ci że nie masz zbyt wiele czasu.
-Wiem, wiem- powiedziałam i zaczęłam zdejmować rozdartą sukienkę.
Czemu takie rzeczy przytrafiają mi się akurat w takich momentach?! Pomyślałam zakładając zieloną sukienkę. Powoli uczesałam się i starając się nic znowu nie zepsuć udałam się do pokoju gdzie czekał już zniecierpliwiony James, a może raczej zniecierpliwiona Carmen, bo James siedział spokojnie przyzwyczajony już, że na mnie trzeba poczekać.
-Wreszcie- powiedziała Carmen na mój widok.
-Dlaczego tak się denerwujesz?- zapytałam.
-Bo nie chcę żebyś się spóźniła na obiad u swoich przyszłych teściów. Moja koleżanka kiedyś tak zrobiła i później długo tego żałowała.
-Mamy jeszcze dużo czasu nie spóźnimy się- powiedział James i objął mnie.- Idziemy?- zapytał.
-Tak –powiedziałam i zamiast pójść do Jamesa ja oczywiście poleciałam do przodu, bo zahaczyłam obcasem o framugę. Leżałam na ziemi zastanawiając się nad sensem mojego istnienia dopóki James mnie nie podniósł. Dlaczego ja jestem taką niezdarą?!
-Jesteś cała?- zapytał.
-Chyba tak- odpowiedziałam przyglądając się mojej sukience.- Ale ona nie.
Moja świeżo założona, zielona sukienka była porwana. Jak można porwać w ciągu 10 minut aż dwie sukienki?! Zastanawiałam się No tak, tylko ja to potrafiłam. Przyglądałam się mojej postrzępionej sukience i starałam się powstrzymać łzy. Łzy złości, paniki i żalu.
-Nie martw się poczekam jeszcze trochę, a ty się przebierz- powiedział James.
-Nie mogę- odpowiedziałam.
-Jak to nie możesz?
-Nie mogę, bo nie mam w co się ubrać.
-Załóż cokolwiek.
-Cokolwiek… –westchnęłam.
-Chodź- usłyszałam głos Carmen i poczułam jak ciągnie mnie do naszego pokoju.
-O co chodzi?- zapytałam zrezygnowanym głosem.
-Trzymaj!- powiedziała Carmen podając mi coś co wyjęła właśnie z szafy.
-Co to?- zapytałam.
-Zobacz.
Rozwinęłam to „coś” i zobaczyłam… szatę?
-Szata wyjściowa?
-Ostatni raz miałam ją na balu, ale myślę że dalej jest do użytku.
-Świetnie, byłaby dobra gdybym szła na bal do Hogwartu, ale nie idę- powiedziałam i rzuciłam się na łóżko.
-Lily… idziesz do rodziców Jamesa, prawda?
-Yhy -przytaknęłam.
-A oni są czarodziejami.
 -Tak, ale…
-No więc na pewno zrobisz na nich dobre wrażenie kiedy przyjdziesz w szacie jak czarownica, a nie w zwykłej mugolskiej sukience. Uwierz mi ja coś o tym wiem. Po za tym i tak nie masz wyboru.
Nie miałam i to właśnie zdecydowało, że zgodziłam się ubrać zieloną szatę z hogwartu. James był zachwycony moim wyglądem, a jego rodzice… byli w niebo wzięci jak mnie zobaczyli.
-Lily jak ty wspaniale wyglądasz- powiedziała z uznaniem Pani Potter.- Tak dostojnie, jak prawdziwa czarownica- dokończyła i ucałowała mnie.
Usiedliśmy do obiadu, było bardzo sympatycznie. Rozmawialiśmy o ślubie i o naszych planach na przyszłość. Czas pędził jak zaklęty w końcu zrobiła się pora kolacji. Postanowiliśmy z Jamesem że zostaniemy i zjemy ją, a później zaczniemy się zbierać. Gdy skończyliśmy jeść i stwierdziliśmy, że musimy już iść Pani i Pan Potter wymienili spojrzenia, a później powiedzieli.
-Chcielibyśmy wam coś powiedzieć.
Tym razem ja i James wymieniliśmy spojrzenia.
-O co chodzi?- zapytał James.
-Niedługo wasz ślub… i chcieliśmy dać wam wcześniejszy prezent ślubny- powiedziała pani Potter.
-Ale my możemy poczekać- zaczął James.
-Nie, nie możecie, posłuchaj do końca- powiedział pan Potter.
 Mama Jamesa mówiła dalej.
- Chcieliśmy wam kupić mieszkanie, żebyście mieli gdzie mieszkać po ślubie, ale przemyśleliśmy to i postanowiliśmy nie kupować tego mieszkania…
Nie wiedziałam do czego ta rozmowa zmierza, James widocznie też. Tym razem zaczął mówić tata Jamesa.
-Wiemy o tym że zbieracie pieniądze na spłatę długu i postanowiliśmy, ze zamiast kupować nowe mieszkanie to damy wam pieniądze na spłatę i tym sposobem nie stracicie domu i po ślubie będziecie mieli gdzie mieszkać. Co wy na to?
Słowa które przed chwilą usłyszałam długo błądziły w mojej głowie zanim zrozumiałam ich sens. ‘Nie stracę domu! Jeszcze nie jest za późno! Nie stracę domu! Zamieszkamy w nim z Jamesem i będziemy szczęśliwi! Nie stracę domu!!’ myślałam. Byłam szczęśliwa i wzruszona, a rodzice Jamesa wydawali mi się najlepszymi ludźmi na świecie. James mnie objął.
-Co ty na to Lily?- szepnął James.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Chwilę milczałam, później udało mi się wyjąkać jedno słowo.
-Dziękuję- wyszeptałam i zaczęłam płakać.

********************************************************************************
Nie mam zdjęcia Lily w szacie więc daję pierwszą sukienkę :*