sobota, 16 marca 2013

36. Zmiany ...

Podróż poślubna minęła jak z bicza strzelił. Czułam jakbym była w Egipcie tylko dwa dni, a nie dwa tygodnie. Jedyną oznaką dwutygodniowego leniuchowania na słońcu była piękna brązowa opalenizna zarówno na moim jak i na Jamesa ciele. Kiedy wreszcie uporałam się z zamknięciem mojej torby i wytłumaczyłam złemu Jamesowi dlaczego kupiłam tyle rzeczy, mogliśmy spokojnie udać się na lotnisko aby kolejne parę godzin spędzić w lecącym wysoko ponad chmurami samolocie. Uwielbiałam latać samolotami czułam się wtedy tak jakby czas się zatrzymał jakbym patrzyła niczym Bóg na małych ludzi rozmiarów mrówek. Niestety tylko ja to odczuwałam, James nie miał takiego zaufania do latających mugolskich maszyn. Może dlatego, że nigdy nie latał? Długo musiałam go namawiać żebyśmy polecieli samolotem, a nie świstoklikiem. Lecieliśmy, a ja myślałam. W pewnej chwili zauważyłam, że James już widocznie nie boi się latać, bo znalazł sobie zajęcie.
-James!- krzyknęłam.
Mój mąż podskoczył na fotelu i spojrzał na mnie przestraszony.
-Co się stało? Spadamy?!
-Jak zaraz nie przestaniesz to wylecisz z samolotu i będziesz spadał.
-Co mam przestać?- zapytał niewinnie udając, że nie wie o co chodzi.
-Myślałam, że boisz się latać?- powiedziałam uśmiechając się pod nosem.
-Ja się niczego nie boję- odpowiedział i wypiął dumnie pierś.
-Podrywać stewardessy też nie?
-Ja ich nie podrywam- zaczął się tłumaczyć.
-Nie? A co w takim razie mają znaczyć te uśmieszki?
-Nic… znaczy po prostu chcę miło spędzić podróż.
-To możesz się do mnie uśmiechać, a nie do jakichś obcych bab.
-Jesteś zazdrosna- powiedział uśmiechając się.
-Nie jestem zazdrosna- zaprzeczyłam.
-Jesteś.
-Nie jestem.
-Ale wiesz co?
-Co?
-To miłe uczucie jak ktoś jest o ciebie zazdrosny. Zwłaszcza taka ładna dziewczyna jak ty.
-Nie jestem zazdrosna, nie mam o co.
-No właśnie, bo dobrze wiesz, że jesteś jedyną którą widzę, nic poza tobą się nie liczy.
James mnie przytulił, a ja zza jego ramienia  zobaczyłam stewardessę, która przesłała mi mordercze spojrzenie.

***

Obudziłam się w ramionach Jamesa, musiałam zasnąć. Popatrzyłam na niego, jeszcze spał. Powoli, tak żeby go nie obudzić, uwolniłam się z jego objęć i wyjrzałam przez okno. Może mi się wydawało, ale Anglia nie wyglądała już tak jak przed wyjazdem. To co było za oknem wydawało mi się o wiele mroczniejsze, bardziej ponure i czułam, że coś się tam stało, coś się zmieniło. Tylko co? A może to tylko złudzenie? W końcu przeżyłam dwa tygodnie w pełnym słońca Egipcie, a teraz wróciłam do zimnego Londynu.
-ZBLIŻAMY SIĘ DO LOTNISKA PROSZĘ ZAPIĄĆ PASY- wydobył się głos z mikrofonu.
Powoli i delikatnie zaczęłam budzić Jamesa. Zaspany usiadł, ziewnął parę razy i przypiął się pasami. Zrobiłam to samo i zaczęłam patrzeć jak powoli obniżamy lot. Byliśmy jeszcze wysoko nad ziemią kiedy zobaczyłam coś dziwnego.
-Sowy?- szepnęłam zdziwiona widząc stado sów lecących tuż przy samolocie- James…- powiedziałam szturchając mojego męża.
-Co?- zapytał zdziwiony.
-Popatrz, tu lecą sowy- powiedziałam wskazując na lecące koło okna ptaki.
-Lily nie żartuj, przecież nie mogą tu lecieć. Za wysoko.
-Ale popatrz, one naprawdę tu lecą- powiedziałam coraz mocniej go szturchając.
Nagle samolot gwałtownie obniżył lot, przez chwilę myślałam, że spadamy, ale okazało się, że to tylko turbulencje. Spojrzałam na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą widziałam sowy, już ich nie było.
-I co? Nic nie wiedzę- powiedział James wyglądając zza moich pleców.
-Musiało mi się wydawać- powiedziałam cicho.
Nie wydawało mi się, byłam pewna, że sowy naprawdę tam leciały. Tylko co to za sowy, które lecą na takiej wysokości?

***

Po około trzydziestu minutach wysiadaliśmy już z samolotu. Znaleźliśmy swoje bagaże i udaliśmy się do pomieszczenia gdzie czekali już na nas Amy, Carmen, Syriusz, Remus i Peter. Gdy zobaczyłam ich, od razu pobiegłam tam gdzie stali i rzuciłam się Amy w ramiona, a później ucałowałam ją z całych sił. Następnie zrobiłam to samo z Carmen. Tak bardzo za nimi tęskniłam.

***

-I jak, fajnie było bez nas?- zapytałam kiedy siedziałyśmy z dziewczynami w autobusie.
-No pewnie, cały czas balowaliśmy- powiedziała śmiejąc się Amy.
Roześmiałyśmy się.
-Ale mimo wszystko strasznie się cieszymy, że wróciliście- powiedziała uśmiechnięta Carmen.
-No to opowiadajcie, co się działo jak nas nie było?
Carmen i Amy nagle straciły dobry nastrój, spojrzały na siebie i milczały. Nie wiedziałam o co im chodzi, dlaczego milczały? Dlaczego nie opowiadały?
-No co?- zapytałam zdziwiona- stało się coś złego?
Dziewczyny dalej milczały. Patrzyłam na nie uważnie, one unikały mojego wzroku. Po chwili Amy podniosła głowę i powiedziała cicho, rozglądając się czy nikt nie słyszy.
-Lily… w ciągu tych dwóch tygodni trochę się to zmieniło…
-Zmieniło? Co?- zapytałam dalej nie rozumiejąc.
-Zmieniło się życie- powiedziała Carmen.
-Życie? Możecie mówić jaśniej?
-Były cztery kolejne ataki w tym dwa na osoby z Zakonu.
-Żyją? -Carmen i Amy opuściły głowy.
-Nie żyją?- zapytałam opadając na oparcie siedzenia- Kto to?
-Nie znasz ich, dołączyli do nas tydzień temu, to było małżeństwo.
Tym razem ja opuściłam głowę.
-A pozostali dwoje?- zapytałam po chwili.
-Jedna mugolka i jeden pracownik Ministerstwa- odpowiedziała Carmen.
-Lily, Ministerstwo już wie o wszystkim i wreszcie podejmują pewne kroki w tej sprawie-powiedziała Amy .
-Tylko, że głównym ich problemem jest przekonywanie mugolskiego rządu, że nie ma się czym przejmować, że sytuacja jest opanowana, ale przecież nie jest - powiedziała Carmen.
-To jeszcze nie wszystko- powiedziała Amy.
-Jeszcze nie?
-Pamiętasz ten samochód w którym odbywały się spotkania Zakonu?
-Tak.
-Już go nie ma.
-Nie ma go?! Co się z nim stało?!
-Ktoś go wysadził.
-Ktoś ?!
-Tak ktoś, to było w nocy, na szczęście nikogo nie było w środku. Rano przyszliśmy na spotkanie, a wokół samochodu było pełno mugoli. Dumbledore zajął się tym i dodatkowo nas przestrzegł żebyśmy byli bardzo ostrożni i nie chodzili sami nawet w dzień, jest zbyt niebezpiecznie.
-Niebezpiecznie?
-Tak, Dumbledore powiedział, że Voldemort na pewno wie już o Zakonie wszystko. Wie kto do niego należy wie wszystko o rodzinach członków Zakonu. Powiedział, że w tych czasach nikt nie może być bezpieczny.
-Przekażesz to Jamesowi, dobrze?- powiedziała Amy.
 Kiwnęłam głową, spojrzałam na Jamesa. Nie musiałam mu nic opowiadać. Miał taką minę, że wiedziałam, że już o wszystkim wie od Syriusza, Remusa i Petera.


*******************************************************************************

Lily podczas powrotu do Anglii


*****************************************************************************

                                                                                                             
Kochani życzę wam wszystkiego najlepszego z okazji 2'u miesięcznicy od założenia bloga. Dziękuję że jesteście ze mną :) Noże już nie tak liczni ale jesteście. Dziękuję Tonks bo była od początku, dziękuję Avadzie bo swoimi komentarzami często dodaje mi otuchy i dziękuję tobie drogi czytelniku bo bez ciebie blog nigdy by nie zaistniał.

 








10 komentarzy:

  1. Proszę bardzo! :* Jak wspaniały blog no to komentuję! :D
    Ciekawe kto zginął. Czekam na następny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie to wymyśliłaś :) czekam na kolejny rozdział, i jestem ciekawa kto zginął

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zginęło młode małżeństwo które nie było wspomniane na blogu. Byli to Roger i Lena Carter.
      Dziękuję :3 Będzie niebawem ;)

      Usuń
  3. Świetne, świetne, świetne...zresztą jak zwykle :D
    Bardzo podoba mi się twój blog więc nominowałam go do The Versatile Blogger. Szczegółowe informacje u mnie
    http://czasyhuncwotow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję to miłe :) Zaraz wejdę p i poczytam o co chodzi :)

      Usuń
  4. Hahhahahah a ja wolę Jamesa <3

    OdpowiedzUsuń