piątek, 22 lutego 2013

30. Ten wyjątkowy dzień najlepszy ze wszystkich ...


Następnego dnia o ósmej rano byłyśmy już w pracy. Siedziałyśmy jak strute porządkując cały bałagan. Byłyśmy przybite, zwłaszcza Amy, która nie mogła wyjaśnić dokładnie Mike’owi co się stało, bo on nie wiedział, że jego dziewczyna jest czarownicą. Ja byłam trochę w lepszej sytuacji, bo okazało się, że James też musi przyjść do pracy. Spojrzałam na Amy, uśmiechała się, ale ja wiedziałam jak się czuje.
-Co powiedziałaś Mike’owi?- zapytałam.
-Nic-odpowiedziała krótko.
-Nic?- zdziwiłam się.
-A co miałam mu powiedzieć? Gdybym mu cokolwiek powiedziała zacząłby się wypytywać gdzie pracuję, i dlaczego nie mogę się z nim spotkać- Amy mówiła coraz szybciej i szybciej- a wtedy musiałabym mu wszystko powiedzieć i byśmy się pokłócili i … on by nie zrozumiał- zamilkła a z jej oczy zrobiły się szkliste.
Przytuliłam ją.
-Musisz mu w końcu powiedzieć- szepnęłam.
-Wiem, że muszę, ale jeszcze nie teraz, nie teraz….
Chwile milczałyśmy.
-Jesteśmy umówieni dopiero na wieczór, mam nadzieję, że do tej pory skończymy pracę.
Uśmiechnęłam się.
-Jakby coś nam wypadło to cię zastąpię, a ty pójdziesz na randkę.
-Dzięki- powiedziała Amy z uśmiechem i przytuliła mnie.
-No no no … Co to za czułości?
Odwróciłyśmy się w stronę drzwi. Stał tam James. ‘Co on tu robi?!’
-James?- zapytałam z niedowierzaniem.
-No nie mów, że już o mnie zapomniałaś - powiedział wesoło.- Nie widzieliśmy się raptem parę godzin.
Podbiegłam do niego i ucałowałam.
-Za co to?- zapytał z uśmiechem.
-Za to, że jesteś i za to, że dzisiaj walentynki- odpowiedziałam.
-Chodź!- powiedział i pociągnął mnie w stronę drzwi.
-Gdzie mnie ciągniesz? James… ja muszę pracować- powiedziałam wyrywając się.
-Nie martw się, ja cię zastąpię- powiedziała Amy.
-Dzięki- powiedziałam i wyszłam z Jamesem czując jak obejmuje mnie w pasie.
-Gdzie idziemy- zapytałam.
-Niespodzianka.
-Niespodzianka?
-Tak, dzisiaj walentynki i nie mogłem się powstrzymać żeby nie przygotować czegoś specjalnego.
-Specjalnego? Ale my nie mamy tyle czasu żeby wycho… co jest?
James otworzył drzwi które prowadziły do starej komórki z miotłami. Zaglądnełam tam. Było tak ciemno że nic nie zobaczyłam.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam- chcesz żebym weszła do schowka z miotłami?
-Lily, wejdź to zobaczysz- powiedział i wepchnął mnie do środka.
Weszłam i… nic nie zobaczyłam. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Po co mnie przyprowadził do schowka na miotły. Chwile staliśmy w milczeniu w ciemnościach. James trzymał mnie za rękę. Nie mogłam wytrzymać. Pomyślałam że albo natychmiast dowiem się o co chodzi albo wychodzę bo nie mam zamiaru tracić czasu na siedzenie w ciemnościach.
-Słuchaj James, nie wiem o co chodzi i albo mnie oświecisz albo wychodzę- powiedziałam wyrywając rękę z jego uścisku.
-Dzisiaj są walentynki- jego głos był spokojny i tajemniczy. Chociaż nie widziałam jego twarzy dobrze wiedziałam jaki ma teraz wyraz twarzy. Byłam pewna, że uśmiecha się zadowolony że nie wiem o co chodzi. Dobrze go znałam.
-Wiem, że są walentynki, ale czy to znaczy, że musimy je spędzić tu?
-Jeszcze chwilę, poczekaj… - Nie chciałam czekać.
-No wiesz, może jestem jakaś dziwna ale nie uważam żeby siedzenie w ciasnej komórce w walentynki było romanty…
Zapaliło się światło.
-… czne- dokończyłam.
Wreszcie coś zobaczyłam. A co to było? Pomieszczenie które ukazało się moim oczom wcale nie wyglądało jak komórka na sprzęt. Był to przytulny pokój z Wiszącymi serduszkami i aniołkami na ścianach i suficie. Na środku stał stół z różnymi potrawami, dwa kieliszki, butelka jakiegoś wina i kwiaty… tak leżał tam bukiet różowych lilii, moich ulubionych kwiatów, oraz dwie duże białe świece mieniące się złotą poświatą. To wszystko wyglądało tak pięknie, że mogłam tak stać i patrzeć przez wieki. James złapał mnie ponownie za rękę. Poczułam jak ciepła fala przeszywa mnie całą od dłoni aż po stopy i głowę. Ta sama fala ciepła i miłości, ta sama którą czułam wtedy na balu. Na balu na którym byliśmy razem. Na balu na którym pierwszy raz dotarło do mnie, że kocham Jamesa. Czułam jakby ten moment wrócił, jakbym ponownie się w nim zakochała. Ale jak to możliwe? Przecież ja go cały czas kocham. A jednak teraz czułam jakby miłość ta działała ze zdwojoną siłą. Jakby była większa i większa aż w końcu miała mnie rozsadzić. I właśnie wtedy zrozumiałam na czym polega wielkość dnia zakochanych. Wielkość Walentynek. Polega ona na tym, że tego dnia przeżywamy wszystko ze zdwojoną siłą, nasze uczucia stają się mocniejsze, zakochujemy się ponownie przez co miłość staje się mocniejsza. Bo im więcej razy się zakochujemy tym mocniej kochamy. Bo miłość jest nam potrzebna jak powietrze jak słodycze jak czekolada… im więcej jej mamy tym chcemy mieć jej jeszcze więcej. A żyć bez  niej jest bardzo trudno…
-Podoba ci się?- James wyrwał mnie z moich rozmyślań nie odpowiedziałam. Bałam się, że cokolwiek powiem nie będzie odzwierciedlało tego co czuję. Pocałowałam go, bo to jedynie mogło pokazać co tak naprawdę czułam…

***
-Kocham cię, wiesz?- powiedziałam pijąc powoli wino.
James uśmiechnął się w tle grała cicho muzyka.
-Też cię bardzo kocham, skarbie.
-Jak to zorganizowałeś?- nie mogłam powstrzymać swojej ciekawości.
-Jak się czegoś bardzo chce to nic nie jest niemożliwe, a ja bardzo chciałem zjeść z tobą walentynkową kolację. Nie mogliśmy nigdzie wyjść. Więc postanowiłem, ze tu ją zorganizuje. No i chyba nie jest źle, prawda?
-Jest cudownie- powiedziałam entuzjastycznie.
-Lily…- zaczął James.
-Tak?
-Bo… co z naszym ślubem? Jest dalej aktualny?
Milczałam. Tyle się wydarzyło. Tyle złego. Tyle dobrego. Zupełnie zapomniałam o naszym ślubie. Zapomniałam, że zgodziłam się zostać żoną Jamesa . Zapomniałam? Może nie zapomniałam, ale zrzuciłam to na dalszy plan. Wiedziałam jedno, że bardzo chciałam zostać jego żoną. Teraz, natychmiast. Albo może nie… musimy poczekać… przygotować się. To musi być wyjątkowe wydarzenie. Spojrzałam w jego oczy, oczy które tak bardzo kocham.
-Głuptasie…- powiedziałam prawie szeptem.- Jasne, że to aktualne. Bardzo chcę zostać twoją żoną, pragnę tego jak niczego innego i nic tego nie zmieni.
James uśmiechnął się. Nagle moja uwaga została zwrócona na piosenkę która właśnie zaczęła lecieć. Te słowa…

I could stay awake just to hear you breathing

Watch you smile while you are sleeping

While you’re far away and dreaming

I could spend my life in this sweet surrender

I could stay lost in this moment forever

James widocznie myślał o tym samym co ja, bo zapytał
-Pamiętasz?
Kiwnęłam głową. Pamiętałam. Jak mogłabym zapomnieć? Ta piosenka cały czas jest w mojej głowie. Jest ze mną kiedy zasypiam, kiedy się budzę. To nasza piosenka. Piosenka która zawsze będzie mi przypominać o Jamesie i o tamtym wieczorze. Tamtym balu kiedy po raz pierwszy w tańcu pocałowaliśmy się. James powoli wstał wziął mnie za rękę i zaprowadził w wolne miejsce. Miejsca do tańca. Zaczęliśmy tańczyć. To wszystko było takie piękne. Najlepsze walentynki jakie kiedykolwiek miałam…

***

Tańczyliśmy tak przytuleni przez długi czas. A ja całkiem zapomniałam, że zegar dalej bije. Nie myślałam o mijających minutach, godzinach. W końcu się opamiętałam.
-Amy!- szepnęłam i wyrwałam się z objęć Jamesa. Jego zdziwiony wzrok spotkał się z moim przerażonym wzrokiem.
-Która godzina?- zapytałam szybko.
-18- odpowiedział.

Bez słowa pocałowałam go na pożegnanie i pobiegłam w stronę drzwi. Biegłam przez schody modląc się, żeby Amy mnie nie zabiła. Czułam się jak Kopciuszek uciekająca z balu gdy zobaczyła która godzina. Tylko, że nie zgubiłam pantofelka. Nie musiałam, bo mój książę był przy mnie, cały czas.

*********************************************************************************



wtorek, 19 lutego 2013

29. Jak pech to pech.



Staliśmy bez ruchu wpatrując się ze zdumieniem na sowy które właśnie przyleciały. One patrzyły zniecierpliwione na nas czekając aż wreszcie odbierzemy listy i damy im coś dobrego do zjedzenia.
-Co jest grane?- zapytał Syriusz po czym wziął sowę i odwiązał kopertę z jej nóżki.
-To od Dumbledora- powiedziałam trzymając od paru minut mój list w ręce.
-Dlaczego wysłał do każdego osobny list- zapytał Remus idąc w nasze ślady i także odbierając list.
Nie miałam pojęcia dlaczego Dumbledor wysłał do nas aż siedem osobnych listów zamiast jeden wspólny, ale nie miałam zamiaru snuć dalej domysłów i zdecydowanie otworzyłam list. To co się stało później było tak dziwne, że dopiero po około minucie zrozumiałam co się właściwie stało. A co się stało? Gdy otworzyłam kopertę wyleciała z niej mała karteczka rozglądnęła się najpierw w jedną stronę później w drugą jakby obawiała się, że ktoś niepowołany ją przeczyta. Gdy w końcu upewniła się, że nikt jej nie przeczyta delikatnie opadła na moje dłonie. Na karteczce napisane było:

CENTRUM HANDLOWE „CARRY LONDON” PARKING, NIEBIESKI FIAT, 20 LUTEGO GODZINA 15.00

Zdziwiona zastanawiałam się co to wszystko ma znaczyć i o co chodziło Dumbledorowi. Wszystko byłoby dobrze gdyby Syriusz nie podszedł i nie próbował przeczytać tego co było na mojej kartce. Gdy to zrobił, karteczka wydała z siebie przeraźliwy ogłuszający dźwięk wystrzeliła w powietrze i tam wybuchła. Zamurowało nas. Chwile staliśmy bez ruchu, a po chwili wszyscy zaczęli odpakowywać swoje listy. Gdy przeczytali dziwną informację i odłożyli listy. Wszystkie karteczki zrobiły dokładnie to samo co moja przed paroma minutami. Sądząc po minach moich przyjaciół przeczytali to samo co ja i byli tak samo zaskoczeni.
-O co w tym chodzi?- zapytał James drapiąc się po głowie.
-Może Dumbledore chce żebyśmy kupili mu taki samochód na urodziny- zażartował Syriusz.
Wszyscy zaczęliśmy się śmieć, wszyscy oprócz Remusa.
-Nie rozumiecie?!- zapytał po chwili.
-Co mamy rozumieć?- zapytała Amy.
-Chodzi o Voldemorta. Na pewno były kolejne ataki.
-A co ma to z nami wspólnego ?? - zapytała Dorcas.
-Nie wiem, ale inaczej ten list nie byłby tak zabezpieczony. To jest adres i data kiedy tam musimy być.
To brzmiało bardzo prawdopodobnie, ale nie rozumiałam dlaczego mamy się spotkać w publicznym miejscu pełnym mugoli w dodatku przy jakimś samochodzie. Mimo moich wątpliwości byłam pewna, że udam się na spotkanie, bo ufam Dumbledorowi i nawet jego najdziwniejsze pomysły mają głęboki sens.

***

Styczeń się szybko skończył nadszedł Lutu który wyjątkowo w tym roku był bardzo śnieżny. Dni leciały szybko i zanim się obejrzałam a już był 13 w dodatku piątek. Rano do pokoju wpadła Amy i obudziła mnie krzycząc na cały głos.
-Lily wstawaj jesteśmy spóźnione!
Otworzyłam jedno oko, później drugie, wstałam i…
-Zwariowałaś jest dopiero 6 daj mi jeszcze spać!- krzyknęłam i położyłam się z powrotem do łóżka.
-Nie Lily- powiedziała szarpiąc mnie- dzisiaj 13 musimy się przygotować na najgorsze.
-Najgorsze?- zapytałam otwierając ponownie jedno oko.
-No wiesz… pech, czarne koty, drabiny, kominiarze i cała reszta.
-No wiesz, ja wiedziałam, że jesteś przesądna, ale nie wiedziałam, że jesteś szurnięta- powiedziałam próbując dalej zasnąć .– Mam jeszcze godzinę do normalnej pory kiedy zawsze wstajemy i ja mam zamiar ją przespać. Nie boję się pecha.
Amy zaczęła coś mruczeć pod nosem ze złości i położyła się na swoim łóżku.

***

-Ja wiedziałam że tak będzie- wysapała Amy gdy biegłyśmy do pracy.
-Przestań! To nie jest pech! Po prostu spóźniłyśmy się na autobus.
-Nie spóźniłybyśmy się gdybyś nie zgubiła kluczy albo gdybyśmy nie wpadły w tą wielką zaspę śniegu czy może gdyby nie okazało się, że nie zamknęłyśmy domu.
-Powtarzam ci, że nie wierzę w coś takiego jak pech w piątek 13. To dzień jak każdy inny.
-Jak każdy inny tylko, że jest pechowy.
-On nie jest pecho…- przerwałam, bo samochód wjechał w wielką kałużę i spryskał mnie brudną woda tak, że byłam cała kropkowana.
Amy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwałam jej mówiąc:
-Cicho, to nie jest pech.
I udałam się dalej w stronę ministerstwa jakby nic się nie stało. Amy pobiegła za mną.
-Lily, jesteś cała w kropki – powiedziała ze śmiechem chciałam jej coś powiedzieć, ale zobaczyłam przed drzwiami ministerstwa Bones i odebrało mi głos. Spojrzałam na Amy, była tak samo przerażona jak ja. Powoli przełknęłyśmy ślinę i ruszyłyśmy w stronę naszej szefowej.
-Co ona tu robi? Przecież nigdy tak wcześnie nie przychodziła- powiedziałam.
-Dzisiaj 13.
-Oj przestań- szepnęłam gdy byłyśmy już pod drzwiami.
-Jesteście spóźnione- stwierdziła ostro Bones i zmierzyła wzrokiem moje kropkowane ubranie.
-Były pewne… trudności- powiedziałam cicho.
-Trudności- powtórzyła kobieta o wiele głośniej.- A jakie mogłyście mieć trudności ??
-No bo to wszystko dlatego że dzisiaj 13- powiedziała szybko Amy zanim zdążyła się zastanowić.
Bones spojrzała na nas groźnie i nic nie mówiąc weszła do środka. Weszłyśmy za nią. W ministerstwie panował kompletny chaos. Na podłodze było pełno zniszczonych, połamanych rzeczy. Osobno leżały nogi od krzeseł osobno siedzenia, osobno blat od stołu osobno jego nogi. Pełno rozrzuconych papierów, dokumentów, a urzędnicy i ministrowie biegali zrozpaczeni bezradnie próbując ogarnąć ten bałagan.
-Co tu się stało?!- zapytała Amy.
Odpowiedzi nie było. Bones bez słowa odeszła, a my zostałyśmy same nie wiedząc jak zareagować na to co przed chwilą zobaczyłyśmy. Schyliłam się po jakąś kartkę która leżała przede mną.
-Zostaw to!- krzyknął jakiś mężczyzna wyrywając mi kartkę.- To są bardzo ważne dokumenty
-Chciałam tylko pomóc- powiedziałam oburzona takim zachowaniem urzędnika.
-Piątek 13- powiedziała cicho Amy kiwając głową.
-Oj skończ już, musimy się dowiedzieć co się stało- powiedziałam i pociągnęłam ją w stronę gdzie udała się Bones.
Szłyśmy długo przez korytarz aż wreszcie na końcu zobaczyłyśmy naszą szefową.
 -No jesteście wreszcie- powiedziała oschle.
-Przecież…- chciałam jej powiedzieć, że przecież to ona poszła i nie powiedziała nam gdzie, ale Amy uciszyła mnie.
-Mamy kupę roboty, a wy się jeszcze spóźniacie.
-Co się stało?- zapytała Amy.
-Było włamanie do ministerstwa, wszystkie dokumenty porozrzucane po całym mninisterstwie. Musimy je znaleźć i uporządkować.
-Zginęło coś?- nie mogłam powstrzymać mojej ciekawości.
-Jeszcze nie wiadomo, po za tym nie powinno was to interesować. Acha… i jeszcze jedno, zarezerwujcie sobie jutro cały dzień, przyjdziecie do pracy.
-Ale my jutro mamy wolne- powiedziałam.
-Przyjdziecie jutro normalnie do pracy- powtórzyła.
-Ale jutro są walentynki!- powiedziała zrozpaczona Amy.
-Baz dyskusji- powiedziała Bones i odeszła.
 Nie mogłam w to uwierzyć nie dość, że sobotę będę musiała spędzić w pracy to jeszcze tak wyjątkowy dzień jak walentynki spędzę na porządkowaniu dokumentów. ‘Jak ja to powiem Jamesowi?!’ myślałam. Usłyszałam jeszcze tylko jak Amy mówi
-No tak, piątek 13- pechowy dzień.

*********************************************************************************

Lily w pracy.


poniedziałek, 18 lutego 2013

28. Dom i listy.


Biegłam tak szybko jak jeszcze nigdy w życiu, a moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl ‘ dom musi być mój’ Przebiegłam przez kolejną uliczkę później przez następną w końcu byłam już na tej na której stał dom moich rodziców. Przed nim stała trójka ludzi. Jeden z dwóch mężczyzn musiał być agentem nieruchomości którego moja siostra wynajęła aby zajął się sprzedażą. Pozostała dwójka to pewnie małżeństwo które chce kupić dom. Szybkim krokiem podeszłam do nich i wydyszałam.                                 -Czy dom jest już sprzedany?                                                                                                                                                W pierwszej chwili wszyscy popatrzyli na mnie jakbym przyleciała z kosmosu, potem agent uśmiechną się do mnie i pogodnym głosem oznajmił.                                                                                                                   -Panno Evans, dom już prawie jest sprzedany. To są Państwo Connor którzy są zdecydowani kupić ten…                                                                                                                                                                                                -Ale dom już nie jest na sprzedaż- przerwałam mu. Pani Connor popatrzyła ze zdziwieniem na męża, ten zaś, na agenta, a on patrzył oniemiały na mnie.                                                                                                            -Ale Pani siostra powiedziała że…                                                                                                                                                -Nie ważne co moja siostra powiedziała ja mówię, że dom nie jest już na sprzedaż.                                                  -Ale my już się zdecydowaliśmy, już za późno żeby to odwrócić, tak nie można- powiedział Pan Connor podniesionym głosem.                                                                                                                                                                -Panno Evans, proszę się jeszcze zastanowić, a co z długami?- próbował przemówić mi do rozsądku agent.                                                                                                                                                                              -Zdobędę pieniądze i spłacę dług, a Państwo mogą kupić sobie jeszcze lepszy dom niż ten- powiedziałam patrząc w oczy kobiecie.                                                                                                                                           -Kochanie, może pani ma rację, przecież jeszcze nie podpisaliśmy żadnej umowy. Nam się nie śpieszy, znajdziemy inny dom- powiedziała delikatnie, głaskając swojego męża. Ten chwile milczał w końcu powiedział.                                                                                                                                                                                  -No dobrze, ale tak się nie robi…- powiedział i przekazał mi klucze do domu. Byłam tak szczęśliwa, że o mały włos a rzuciła bym się na nich z pocałunkami. Zamiast tego pobiegłam w stronę drzwi, otworzyłam je i patrzyłam na mój stary/nowy dom.

***

-Lily…- zaczęła Dorcas patrząc na mnie z troską.                                                                                                         -Co?- zapytałam nakładając sobie kolejną porcję ciasta.                                                                                                   -Dobrze się czujesz?                                                                                                                                                                 -A dlaczego pytasz?                                                                                                                                                            -No bo… jeszcze niedawno byłaś taka nieszczęśliwa, a teraz nagle tryskasz dobrym nastrojem i uśmiechasz się do każdego.                                                                                                                                                   -No tak, chyba nie powinnam uśmiechać się na stypie, ale jestem taka szczęśliwa.                                                  -Szczęśliwa? Dlaczego?                                                                                                                                         Rozglądnęłam się czy nikt nie patrzy i powiedziałam jej na ucho co zrobiłam.                                             -Co zrobiłaś?!- prawie krzyknęła Dorcas. Uciszyłam ją palcem.                                                                                      -To co przed chwilą powiedziałam.                                                                                                                                            -Nie…                                                                                                                                                                                           -Tak- powiedziałam uśmiechając się.                                                                                                                                         -A Petunia wie?                                                                                                                                                     Popatrzyłam na moją siostrę przynoszącą kolejny półmisek jedzenia.                                                                             -Nie zdążyłam jej powiedzieć, jeszcze…                                                                                                                                           -To masz teraz okazję, ona powinna o tym wiedzieć.                                                                                                Dobrze o tym wiedziałam, ale bałam się, że ona tego nie zrozumie. Ostatnio tak dobrze się między nami układało. Nie chciałam żeby coś się popsuło. Gdy weszłam do kuchni, Petunia robiła herbatę.                      -Pomogę ci- powiedziałam.                                                                                                                                                      -Dzięki, bo już nie nadążam. Dlaczego ci ludzie tyle jedzą?- uśmiechnęła się do mnie. Chwile milczałyśmy. W końcu postanowiłam jej powiedzieć.                                                                                                              -Przerwałam sprzedaż domu rodziców- powiedziałam patrząc w podłogę.                                                           Petunia spojrzała na mnie zdziwiona, mówiłam dalej.                                                                                                          -Dom nie został sprzedany.                                                                                                                                        -Dlaczego?- zapytała krótko moja siostra.                                                                                                                                -Po prostu czułam że…                                                                                                                                                              -Czy ty w ogóle wiesz co zrobiłaś? Jak masz zamiar teraz spłacić długi? Bo ja nie jestem w stanie zebrać tyle pieniędzy.                                                                                                                                                     -Pieniądze jakoś się znajdą.                                                                                                                                                                     -No tak, nagle zrobiłaś się taka bogata?                                                                                                                  Petunia wyszła z kuchni. Po chwili przyszła z jakimiś papierami.                                                                                          -Popatrz- rzuciła je na biurko.- To są wszystkie papiery. Jest tam napisana suma długów 20 tysięcy, wartość domu- 40 tysięcy. Mamy to zapłacić w ciągu miesiąca. Jeżeli nie spłacimy i tak zabiorą dom. I tym sposobem stracimy 20 tysięcy. Dom rodziców zburzą, a na jego miejscu wybudują coś innego. Jak podoba ci się ta perspektywa? No wiesz każdy myśli inaczej, ale moim zdaniem jest ona o wiele gorsza od tego że sprzedamy dom porządnym ludziom.                                                                                                            -Jakoś uda się nam zebrać pieniądze.                                                                                                                                      -Nam się nie uda bo to ty podjęłaś tą decyzję, nie pytałaś się mnie o zdanie i nie będę się wtrącać. Sama zbierz pieniądze, a jak zabiorą dom to będzie tylko twoja wina- powiedziała i wyszła pospiesznie. Stałam tam jeszcze przez chwilę, wcale nie czułam się gorzej niż przed paroma minutami. Dalej byłam szczęśliwa bo w głębi serca wiedziałam, że zdobędę pieniądze i dom będzie mój, rodzice mi w tym pomogą.                                                                                                                                        -Co taka zamyślona- usłyszałam głos i poczułam, że ktoś mnie obejmuje. Odwróciłam się i pocałowałam Jamesa.                                                                                                                                                    -Mmm… bardzo za tym tęskniłem- powiedział otwierając oczy.                                                                                     -Ja też. James, muszę ci coś powiedzieć.                                                                                                                                 -No to słucham- powiedział siadając, a ja usiadłam mu na kolanach. Potem opowiedziałam mu wszystko. Gdy skończyłam James uśmiechną się i powiedział.                                                                                    -Nie martw się razem uda nam się zebrać te pieniądze.

 ***

-Trzysta, czterysta… dziewięćset. Tysiąc, tysiąc funtów- powiedziałam licząc pieniądze które zamieniałam z galeonów.- Tylko marne tysiąc funtów.                                                                                                     -Ja mam dwa tysiące- powiedział James przytulając mnie.                                                                                        -Mam jeszcze trochę pieniędzy od rodziców, ale to tylko parę tysięcy, nawet nie dziesięć- powiedziałam coraz bardziej się martwiąc że nie zdołam zebrać w miesiąc takiej dużej sumy.                                     
-Nie martw się Lily moi rodzice na pewno nam pomogą.                                                                                                 Do pokoju weszli Amy, Carmen, Dorcas, Syriusz, Peter i Remus.                                                                                                    -Lily, mamy dla ciebie prezent- powiedziała Carmen i podała mi kopertę. Otworzyłam ją były w niej pieniądze.                                                                                                                                                                     -Zrobiliśmy zbiórkę i trochę się zebrało. Nie za dużo, ale zawsze coś.                                                                              -Dzięki, ale ja…                                                                                                                                                                                                                                                                                                            -Oczywiście powiesz, że nie możesz tego przyjąć - powiedział Syriusz.                                                                              -Ale my powiemy, że musisz- powiedział Remus.                                                                                                                   -I w końcu i tak weźmiesz pieniądze- powiedział Peter.                                                                                               -Bo ich potrzebujesz- powiedziała Dorcas.                                                                                                                                                - A my jesteśmy twoimi przyjaciółmi i koniecznie chcemy ci pomóc- powiedziała Amy.                                              -I co ja mam z wami zrobić?- zapytałam uśmiechając się.                                                                                 -Uściskać nas!- krzyknęli wszyscy chórem. Uściskaliśmy się wszyscy, a w tej samej chwili do okna rozległo się straszliwie głośne stukanie. Odwróciliśmy się za. Za oknem siedziało stado sów. Każda z nich miała przywiązany do nóżki list. James otworzył okno. Każda sówka podleciała do innej osoby. Jedna podleciała do mnie, odwiązałam list. Był od Dumbledora.

*********************************************************************************

Lily dzień po stypie

wtorek, 12 lutego 2013

27. Pożegnanie.


Od czasu rozmowy z Dorcas moje samopoczucie się troszkę polepszyło, jednak nie na długo, bo już następnego dnia byłam znowu zła na wszystko i wszystkich. Nie chciałam z nikim rozmawiać i nikogo widzieć po prostu siedziałam sama w pokoju pogrążona w swoich ponurych myślach. Użalałam się nad sobą. Niestety, inaczej tego nie można ująć. Zachowywałam się strasznie samolubnie nie myślałam o tym, że kogoś ranię swoim zachowaniem ani o tym, że oddalam się od przyjaciół, którzy martwią się o mnie. Cały czas myślałam tylko o sobie i swoim cierpieniu. Nie pozwalałam sobie pomóc i co najgorsze nie zwracałam uwagi na to, że tak się zachowuję. Myślałam, że mam prawo na takie zachowanie w końcu straciłam rodziców i właśnie to uważałam za swoje wytłumaczenie.

-Lily proszę, zjedz coś –prosiła Amy kiedy przez kolejny dzień nic nie jadłam.

-Nie- odmówiłam stanowczo.

-Lily…- nalegała.

-Przestańcie mnie w końcu niańczyć! Jak będę głodna to sama coś zjem-krzyknęłam i pobiegłam do pokoju.

Siedziałam przez chwilę myśląc o tym jacy wszyscy są złośliwi, denerwujący i męczący. Nawet nie zauważyłam jak do pokoju weszła Carmen. Dziewczyna nic nie mówiła tylko stała przy drzwiach i trzymała tacę z jedzeniem. Kiedy ją zobaczyłam nie zareagowałam zbyt przyjaźnie.

-Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, ani nic jeść. Chcę tylko żebyście mnie wszyscy wreszcie zostawili w spokoju!!

-Lily przestań wreszcie zachowywać się jak mała rozkapryszona dziewczynka! Jesteś dorosła i powinnaś wiedzieć, że wszyscy próbujemy ci pomóc.

-Wy nic nie rozumiecie! Nikt nic nie rozumie!- krzyknęłam i ukryłam twarz w poduszce.

-Mylisz się- odpowiedziała Carmen dziwnym głosem. -Kto jak kto, ale ja właśnie rozumiem- powiedziała i odwróciła się żeby wyjść z pokoju.

W tej chwili poczułam się podle. Dotarło do mnie jak potraktowałam Carmen, jak wszystkich traktuję. Czułam się strasznie, bo nie pamiętałam, że Carmen też kiedyś straciła rodziców. Jak mogłam być taka samolubna?!

-Carmen…- zaczęłam, dziewczyna się zatrzymała.- Przepraszam… nie chciałam… po prostu czuje się…

-Strasznie samotna, czujesz, że nikt cię nie rozumie, bo niby skąd ktoś miałby wiedzieć jak się czujesz. Wszyscy chcą żebyś zachowywała się jak dawniej, ale jak masz to zrobić kiedy cząstka ciebie umarła? Jak masz nie płakać skoro umarli twoi rodzice? Tęsknisz za nimi, chcesz aby wrócili, przecież nawet nie zdążyłaś się z nimi pożegnasz. Chyba właśnie to jest najgorsze nie pożegnałaś się z nimi nie powiedziałaś jak bardzo ich kochasz.

Carmen stała cały czas odwrócona. Powiedziała wszystko co czułam. Powiedziała to wszystko tonem spokojnym i opanowanym. Wiedziałam, że gdybym nawet próbowała to komuś powiedzieć, nie mogłabym. Nie mogłabym, bo z oczu od razu poleciałyby mi łzy. Wreszcie poczułam, że ktoś mnie rozumie. Carmen mnie rozumiała, bo czuła kiedyś dokładnie to samo. A może cierpiała jeszcze bardziej? W końcu kiedy zginęli jej rodzice była jeszcze małą dziewczynką.

Milczałyśmy przez chwilę. W końcu Carmen odwróciła się i usiadła koło mnie.

-Ale mogę cię zapewnić, że to przejdzie- powiedziała cicho.

-Kiedy?

-Im szybciej zrozumiesz, że to co się stało to już się nie odstanie, a ty musisz uwolnić się od myśli i uczuć które teraz czujesz.

-Mam o nich zapomnieć?

-Nie, zawsze będziesz o nich pamiętać i tego nikt i nic nie zmieni, ale musisz pozwolić im odejść, musisz ich wreszcie pożegnać.

-Jutro pogrzeb, a ja nie wiem czy będę potrafiła patrzeć jak zakopują ich w ziemi.

-Będziesz potrafiła, musisz, bo inaczej będziesz żałowała tego do końca życia.

Carmen wyszła. ‘Jak mam się z nimi pożegnać, przecież ich już nie ma?’ pomyślałam. I wtedy przypomniała mi się chwila kiedy pierwszy raz jechałam do Hogwartu.  Bardzo się bałam i nie chciałam jechać tam bez rodziców. ‘Kochanie, zawsze jak będziesz tęskniła napisz do nas list, a wszystkie złe myśli i uczucia od razu przejdą’ powiedziała mi wtedy mama.

Powoli podeszłam do biurka i zaczęłam pisać list do rodziców.



Kochani,

W tamten nieszczęsny dzień nie pożegnaliśmy się. Chciałam tylko żebyście wiedzieli, że bardzo za wami tęsknię i smutno mi bez was. Chciałabym też żebyście wiedzieli, że byliście dla mnie bardzo ważni i bardzo was kocham i będę zawsze was kochała. Nigdy o was nie zapomnę i zawsze będziecie żyli w moim sercu. Mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteście będziecie na mnie czekać i kiedyś się jeszcze spotkamy, a do tego czasu obiecuję wam, że będę szczęśliwa. Kocham was bardzo mocno i żegnajcie.

Wasza kochana córeczka
LILY              



Skończyłam pisać list, a na sercu zrobiło mi się o wiele lżej.



***

-Lily! Lily, wstawaj już późno- otworzyłam oczy, przede mną stała Carmen.

-Co się stało?- zapytałam nieprzytomnie.

-Dzisiaj pogrzeb, wstawaj szybko.

Powoli wstałam i poszłam do kuchni. Siedziały tam Dorcas i Amy. Kiedy mnie zobaczyły mruknęły ciche cześć i szybko usunęły się z pomieszczenie jakbym miała je zabić.

-Co im się stało?- zapytałam.

-No wiesz… ostatnio nie byłaś zbyt przyjemna dla innych. Nie chcą żebyś znowu na nie nakrzyczała.

-Muszę z nimi porozmawiać- powiedziałam i poszłam w stronę gdzie udały się właśnie moje przyjaciółki. Gdy weszłam obie udawały, że czytają gazetę.

-Ja nie gryzę- zaczęłam.- Nie musicie się przede mną chować.

-Lily my się nie chowamy tylko…- zaczęła Amy.

-Wiem, że ostatnio byłam wybuchowa, ale już mi przeszło. Nie mam zamiaru już płakać ani krzyczeć. Chcę, żeby było jak dawniej- powiedziałam, a Amy i Dorcas przytuliły mnie mocno po czym powiedziały zgodnie.

-My też chcemy.



***

 Na pogrzebie było dużo osób. Zarówno mugoli jak i czarodziejów. Nie płakałam stałam wtulona w Jamesa, ale nie płakałam. Nie musiałam płakać. Nie musiałam, bo pogodziłam się z tym co się stało. Cały czas jednak było mi żal z powodu domu, który miał zostać sprzedany.

-Nic nie możesz zrobić- powiedział James kiedy podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami.- Dom jest zadłużony.

-A gdybym miała pieniądze?

-A masz?

-Nie, ale mogłabym skądś zdobyć. James ja się tam wychowałam.

-Wiem, ale to tylko budynek.

-To więcej niż budynek- powiedziałam.

Oboje zamilkliśmy. Wszyscy powoli rozchodzili się w końcu zostaliśmy tylko ja James, Amy, Dorcas, Carmen, Syriusz, Remus i Peter.

-Idziemy już?- zapytał James.- twoja siostra zaprosiła nas do siebie na poczęstunek.

-Jedźcie ja do was dołączę w końcu to niedaleko.

-Na pewno?

-Na pewno idźcie już Wszyscy powoli ruszyli w stronę wyjścia.

Zostałam sama. Sama z moimi rodzicami. Powoli wyjęłam list, który napisałam.

-Mamo, tato- powiedziałam cicho- chciałabym wam coś dać, wiem, że i tak wiecie co w nim jest- wzięłam do ręki pudełko zapałek- i tylko my będziemy wiedzieć o tym liście- to powiedziawszy zapaliłam zapałkę i podpaliłam list. Płonął powoli, ogień zajmował po kolei literkę po literce aż w kocu został po nim tylko popiół.

-Kocham was bardzo pamiętajcie o tym- powiedziałam i ruszyłam do wyjścia.

W czasie drogi do domu mojej siostry przypominało mi się wiele wspaniałych momentów z życia. ‘kochanie pamiętaj że wszystko czego pragniesz może się spełnić’ Czego pragnęłam? Chciałam, żeby dom który dzisiaj ma być sprzedany był dalej moim domem. A może nie jest jeszcze za późno? Może jeszcze da się coś zrobić? W jednej sekundzie podjęłam decyzję. Nie mogę pozwolić żeby dom był sprzedany. Szybko odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu modląc się żeby jeszcze nie było za późno.

*********************************************************************************

Lily na pogrzebie rodziców

Lily podczas rozmowy z Carmen.

piątek, 8 lutego 2013

26. Oni nigdy nie wrócą.


To dziwne, jeszcze przed paroma godzinami wydawało mi się, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. A teraz? Teraz czułam się tak źle jak nigdy wcześniej. Nie mogłam się pogodzić ze stratą dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Kim bym była bez nich? Nikim. Nie mogłam się pogodzić z czymś tak okrutnym i niesprawiedliwym. Nie chciałam się z tym pogodzić. Bo niby dlaczego?

Siedziałam na podłodze z zakrytymi oczami. Czy płakałam? Nie płakałam. Dlaczego? Sama nie wiem, może dlatego, że mój ból był tak ogromny i paraliżujący, że nie miałam już siły płakać. Po prostu czekałam aż to wszystko się skończy aż przyjdzie mama przytuli mnie i jak małej dziewczynce powie uspokajająco, że to był tylko zły sen. Ale to nie był sen powoli dochodziła do mnie prawda ‘mama i tata nie żyją!’

Wszystko powoli ucichło lekarze wyszli, Petunia chyba też bo nie było już słychać jej szlochów. Zostałam sama w pokoju i nie mogłam otworzyć oczy, bałam się zobaczyć ten zupełnie obcy dla mnie świat. ‘Jak teraz będzie wyglądało moje życie?’ Nagle poczułam, że ktoś mnie przytula. ‘Mama?’ pomyślałam

-Lily…- usłyszałam głos nie otworzyłam oczu- Lily… słyszysz mnie…

Bałam się, że jeśli otworzę oczy to znowu polecą mi z nich łzy. Jednak otworzyłam je. Koło mnie siedział James.

-Przyjechałem jak się tylko dowiedziałam- powiedział i przytulił mnie mocniej.

Milczałam, nie mogłam nic powiedzieć. Spojrzałam na łóżko, leżała tam jakaś postać zakryta białym prześcieradłem. Nie znałam jej to była zupełnie inna osoba niż ta która leżała tam przed paroma minutami, z którą rozmawiałam.

-Chodźmy stąd- powiedział James i pomógł mi wstać i razem wyszliśmy z tego tak bardzo smutnego miejsca.

Przez całą drogę do domu milczeliśmy. Nie chciałam z nikim rozmawiać, opowiadać jak strasznie się czuję, słyszeć, że jest im przykro albo, że mi współczują. Oni nie wiedzą jak to jest, nikt nie wie! Gdy weszliśmy do mieszkania wszyscy siedzieli i czekali na nas. Kiedy zobaczyli nas gwałtownie wstali i patrzyli na mnie. Nienawidziłam tego wzroku, pełnego współczucia. Nie chciałam na nich patrzeć, nie mogłam. Nie chciałam z nimi rozmawiać, nie mogłam. Po prostu nie mogłam. Poszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Już nic nie czułam. Ani smutku ani żalu nic byłam kompletnie bez żadnych emocji ani pozytywnych ani nawet negatywnych. Po prostu gapiłam się w sufit i nic. Ciemna pustka która przepełniała moje serce była nie do zniesienia. Po paru godzinach zasnęłam.



***

Obudziłam się następnego dnia koło południa. Leżałam, nie wstawałam. Bo po co? Do pokoju weszła Amy.

-Lily… wstań proszę- powiedziała łagodnie, ale ja wyczułam w jej głosie też lekki strach.

Odwróciłam się i powiedziałam bezbarwnie.

-Nie mogę.

-Możesz, Lily życie toczy się dalej. Masz jeszcze inne osoby które też cię bardzo kochają.

-Zostaw mnie- powiedziałam krótko.

Amy powoli wstała i wyszła. Ja znowu zasnęłam.



***

Po paru godzinach cudownego snu obudziłam się. Nie słyszałam żadnych odgłosów więc postanowiłam skorzystać z chwili kiedy nikogo nie było i wstałam. Weszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę. Nie chciało mi się jeść. Mimo, że nie jadłam od ponad doby nie byłam głodna. Usiadłam i znowu bezczynnie gapiłam się w ścianę. Po chwili do drzwi zadzwonił dzwonek. Na początku nie chciałam otwierać jednak później poczułam, że powinnam jednak otworzyć. Podeszłam do nich i otworzyłam je. Za drzwiami stała moja siostra. Smutna, ale już nie płacząca ubrana była w czarny strój.

Wpuściłam ją i usiadłyśmy razem na fotelach. Przez chwile milczałyśmy.

-Vernon zajął się pogrzebem- powiedziała tonem jakim jeszcze nigdy się do mnie nie zwróciła.

Kiwnęłam głową.

-Podziękuj mu ode mnie Petunia kiwnęła głową zaciskając usta. Wyglądała jakby miała za chwilę się rozpłakać.

-Będzie za trzy dni o 12- powiedział, a jej głos lekko zadrżał.

Cała skupiona starałam się nie płakać. Chwilę milczałyśmy.

-Sprzedajemy dom rodziców- powiedziała i zakryła twarz ręką żebym nie zobaczyła jej łez serce mi zamarło.

-Co?- zapytałam.

-Lily musimy…

-Nie!- krzyknęłam i wstałam.- Przecież tam jest całe nasze dzieciństwo, wszystkie nasze wspomnienia są w tym domy- starałam się ją przekonać.

Petunia milcząca patrzyła w ziemię. Ja usiadłam.

-Dlaczego?- zapytałam.

-Lily…- zaczęła.

-Dlaczego?!- powtórzyłam pytanie.

-Mieli długi- powiedziała Petunia i zaczęła płakać.

Nie mogłam zrozumieć tego co przed chwilą powiedziała Petunia. Mieli długi?

-Dlatego tu przychodzę. Ktoś musi spakować rzeczy rodziców zanim dom zostanie sprzedany. Czujesz się na siłach to zrobić? Bo ja chyba nie.

-Tak – bez namysłu odpowiedziałam.- W końcu to tylko rzeczy- dodałam.



***

Następnego dnia ubrałam się i udałam się do domu moich rodziców. Sama, nikomu nie powiedziałam żeby nie proponowali mi pomocy. Wiedziałam, że sama musze się z tym uporać. Podeszłam do drzwi, wyjęłam mój stary klucz, którego od lat nie używałam, bo rodzice zawsze mi otwierali. Niestety już ich nie było i nikt nie otworzył mi radośnie drzwi oświadczając, że bardzo się cieszy, że już jestem. Weszłam do środka. Wszystko wyglądało jak zawsze jakby nic cię nie wydarzyło. Przez chwile czułam zapach fajki mojego taty i czułam, że za chwile przyjdzie i zapyta dlaczego tak długo mnie nie było. Niestety to było tylko złudzenie. Poszłam do kuchni. Na stole leżało jeszcze ciasto ze świąt. Podeszłam i wzięłam kawałek. Po dwóch dniach wreszcie cos zjadłam. Usiadłam na krześle. ‘Od czego zacząć?’ Nie miałam pojęcia co pierwsze spakować. Poszłam do góry do mojego dawnego pokoju. Jak to możliwe, że już go nie zobaczę? Poszłam do sypialni moich rodziców, wyglądała jak zwykle. Wzięłam jeden z dużych kartonów i powoli zaczęłam pakować do niego ubrania. Sukienki, bluzki, spodnie mojej mamy. Potem spodnie, koszule, krawaty taty. Wszystko po kolei lądowało w wielkim kartonie. Na dnie szafy znalazłam coś znajomego. Była to moja stara szata z Hogwartu. Była czysta i świeża niedawno wyprana. Przytuliłam ją ‘Tak bardzo chciałabym wrócić to czasów Hogwartu’. Wstałam i podeszłam do komody. Na komodzie stał mały słonik z podniesioną trąbą do góry. To był prezent ode mnie na ich rocznicę ślubu. Pamiętam tą chwilę kiedy jako siedmio letnia dziewczynka wręczyłam im go i powiedziałam ‘Dopóki będziecie go trzymać na komodzie to nic złego was nie spotka.’

-Dlaczego im nie pomogłeś?! Dlaczego pozwoliłeś żeby wydarzył się ten wypadek?! Dlaczego pozwoliłeś im umrzeć?!- krzyknęłam i rzuciłam go mocno o ścianę rozbijając go. – Dlaczego !!

Usiadłam na łóżku i płakałam. Płakałam jak nigdy wcześniej. Nie mogłam się opanować płakałam pierwszy raz od czasu kiedy otworzyłam oczy w szpitalu. Nie chciałam przestać, musiałam się wypłakać inaczej ta straszna tęsknota i ból by mnie zabił. Nagle usłyszałam, że ktoś wszedł do pokoju. Dorcas.

-Nie chcę pomocy, ani współczucia- powiedziałam, otarłam łzy i zabrałam się do ponownego pakowania.

-Nie chcę ci współczuć- powiedziała spokojnie Dorcas.- Chcę ci przemówić do rozumu- dodała.

Spojrzałam na nią zdziwiona.

-Dziwisz się, że tak się zachowuję? Straciłam rodziców!

-Wiem, ale masz jeszcze nas. Martwimy się o ciebie.

-Nie musicie.

-Wiem, że nie musimy, ale widzimy co przeżywasz i jak to przeżywasz.

-Jak?!

-Sama, bez nikogo. Nie chcesz z nikim o tym porozmawiać. Zamknęłaś się w sobie. Chcemy żeby wróciła dawna Lily…

-Ona nigdy nie wróci.

-To tylko od ciebie zależy.

-A więc dobrze. Chcesz wiedzieć jak się czuję? Powiem ci? Czuję się strasznie. Moi rodzice nie będą na moim ślubie, nie zobaczą swoich wnuków, nie będą im kupować cukierków i rozpieszczać ich, tęsknię za nimi i czuję jakby to wszystko powoli mnie zabijało. Nie będę już mogła iść do nich na obiad. A dom w którym się wychowałam zostanie sprzedany zamieszkają w nim jacyś obcy ludzie których nie obchodzi, że mój tata sam go urządził sam wyremontował, sam zbudował. Nie będą wiedzieć, że wypalone miejsce na drewnianej podłodze jest zasługą mojej siostry która piętnaście lat temu bawiła się zapałkami. Dodatkowo nie mogę się pogodzić z tego, że nie mogłam nic zrobić. Powiedz, po co nam różdżki skoro i tak nie możemy nikomu pomóc? Czym tak naprawdę różnimy się od mugoli. Przecież jesteśmy tak samo bezsilni wobec śmierci. Nasze różdżki są nam potrzebne tylko po to żeby lepiej nam się żyło. A co potem? Co będzie z nami po śmierci? Powiedz!

Zamilkłam, wszystkie moje uczucia które kłębiły się we mnie jednym tchem wyjawiłam Dorcas. Ona przytuliła mnie i powiedziała.

-Wiem, że jesteś pełna obaw i niepewności, ale powiem ci jedno czego jestem pewna i nigdy o tym nie zapomnij. Twoi rodzice cię kochali i na pewno chcieliby żebyś była szczęśliwa i żyła dalej. Wiem to, bo sama bym tego pragnęła.

*********************************************************************************


czwartek, 7 lutego 2013

25. Ostatnia rozmowa.


-Co robisz?- spytała zaspana Dorcas kiedy zobaczyła mnie stającą z telefonem.

-Dzwonię do rodziców- powiedziałam po czym odłożyłam słuchawkę, bo nikt nie odbierał- chyba ich jeszcze nie ma.

-Jak tam sylwester?- zapytała i usiadła na fotelu.

-Świetnie- powiedziałam z szerokim uśmiechem i usiadłam koło niej.

-Widziałam jak wychodziliście koło dwunastej, co robiliście?- zapytała z uśmieszkiem.

Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam.

-James mi się oświadczył!

Oczy Dorcas momentalnie zrobiły się bardzo duże i po chwili wydała z siebie bardzo wysoki pisk, który najprawdopodobniej miał na celu okazanie swojej radości. Szybko zatkałam jej usta dłonią, żeby nikogo nie obudziła.

 -Chciałabym ci przypomnieć, że jest ósma rano, a wczoraj był sylwester. Radziłabym nie obudzić nikogo.

- Co mu odpowiedziałaś- zapytała przyjaciółka wpatrując się we mnie z ciekawością.

Ja milczałam. Dorcas patrzyła na mnie z coraz większym niepokojem.

-Ale zgodziłaś się…?

Milczałam.

-Lily, proszę, powiedz, że się zgodziłaś.

-Ja… zgodziłam się- powiedziałam i obie zaczęłyśmy piszczeć nie zważając na to czy kogoś obudzimy czy nie. Po chwili do pokoju weszły zaspane Amy i Carmen.

-Odbiło wam? Jest ósma, dlaczego się tak drzecie?- zapytała Amy kładąc się na kanapie. Carmen patrzyła na nas przez zmrużone oczy czekając na odpowiedź.

-Powiedź im- szturchnęła mnie Dorcas.- Albo nie ja powiem, albo ty powiedź- nie mogła się zdecydować.

-Obojętnie która, ale radzę żeby to był naprawdę poważny powód bo inaczej was zabiję.- oznajmiła Carmen.

-Wczoraj w nocy oświadczył mi się James, a ja się zgodziłam- powiedziałam zadowolona z siebie. Amy i Carmen przez chwilę wpatrywały się we mnie jakby nie do końca zrozumiały to co przed chwilą im powiedziałam.

-Bierzecie ślub?- zapytała Amy.

-I to jak najszybciej- powiedziałam, a dziewczyny rzuciły mi się na szyję z gratulacjami.

-Ja wiedziałam, że tak będzie- powiedziała uśmiechnięta Carmen kiedy wreszcie mnie puściły i pozwoliły odetchnąć.

-Każdy to wiedział- powiedziała Amy.

-W końcu na kilometr widać, że są dla siebie stworzeni- tym razem zdanie padło z ust Dorcas.

-Tak się cieszę!!!- powiedziała Amy i znowu mnie przytuliła.

-Już widzę ten dzień…- powiedziała rozmarzona Dorcas- Pełno kwiatów… biały rumak… kareta… dookoła pełno znajomych twarzy… Syriusz w garniturze… James w garniturze… ty w pięknej śnieżnobiałej sukni z welonem aż do ziemi… i my jako twoje druhny…

-Już nie mogę się doczekać…- powiedziała tak samo rozmarzona Carmen.

Te błogie marzenia przerwała nam gwałtowny dźwięk dzwonka. Poszłam otworzyć. Za drzwiami stał… James?

-Co ty tu ro…- nie zdążyłam dokończyć pytania, bo James już wszedł do mieszkania.

-Musimy pogadać- oznajmił poważnie Czyżby chciał zerwać zaręczyny?!

-Dobrze- powiedziałam i zamknęłam drzwi.- Coś się stało?- zapytałam kiedy weszliśmy do drugiego pokoju, a później do kuchni.

-Tak- powiedział krótko i złapał mnie za ręce.- Muszę cię o coś zapytać

-O co chodzi?- zapytałam zdumiona

-Czy wczoraj był sylwester?- patrzył mi prosto w oczy.

-Tak… –odpowiedziałam coraz bardziej zdziwiona.

-Byliśmy na balu?

-Tak…

-Nie piłem dużo, prawda?

-Nie, nie piłeś dużo.

-I byłem cały czas trzeźwy…

-O ile wiem to tak.

-Czyli nic mi się nie mogło wydawać?

-Chyba nie, James o co chodzi?- zapytałam zniecierpliwiona.

-Chcę tylko wiedzieć czy ci się wczoraj oświadczyłem, a ty zgodziłaś się zostać moją żoną?

-Tak oświadczyłeś się, a ja się zgodziłam, ale o co…

James nie pozwolił mi dokończyć, bo wziął mnie na ręce i mocno pocałował. Kiedy mnie puścił, powiedział.

-Jak dobrze, że to wszystko prawda, bo przez chwilę myślałem, że to zbyt piękne żeby było prawdziwe. Jestem taki szczęśliwy.

No właśnie, czy to nie zbyt piękne żeby było prawdziwe? Czułam się tak bardzo szczęśliwa tak mi było dobrze, ale cały czas miałam złe przeczucia, że coś się wydarzy. Coś takiego co zburzy wszystko co do tej pory zbudowaliśmy z Jamesem. Po godzinie planowania jak powinien wyglądać nasz ślub, James powiedział.

-No to na mnie już czas, idę, bo muszę jeszcze odebrać od Syriusza moje pieniądze- powiedział z satysfakcją.

Nie dopytywałam się o co chodzi, bo dobrze wiedziałam dlaczego Syriusz ma dać Jamesowi pieniądze. Odprowadziłam Jamesa do drzwi, a gdy wróciłam z powrotem do kuchni zobaczyłam, że zapomniał swojego swetra. Po około dziesięciu minutach zadzwonił dzwonek. ‘No tak, pan zapominalski wreszcie zauważył, że czegoś my brakuje’ pomyślałam i otworzyłam drzwi. Za nimi stała Petunia.

Wyglądała strasznie, oczy miała czerwone i napuchnięte od płaczu, makijaż rozmazany. Nie wiedziałam dlaczego tak niespodziewanie do mnie przyszła, ale wiedziałam, że nie wrórzy to nic dobrego.

-Co się stało?- zapytałam

Z ust Petunii wydobył się jedynie jeden durzy okrzyk rozpaczy.

-Co się stało?- powtórzyłam pytanie coraz bardziej zdenerwowana.

I wtedy Petunia zrobiła coś czego nigdy bym się nie spodziewała, że zrobi. Przytuliła się do mnie. Szczerze mówiąc bardziej spodziewałabym się, że przytuli się do mnie wielka kałamarnica niż Petunia. Nieśmiało zaczęłam ją głaskać po głowie czekając cierpliwie aż będzie gotowa mi powiedzieć.

-Petuniu, powiedz mi co się stało- powiedziałam najłagodniej jak potrafiłam.

-Rodzice…- powiedziała szlochając. Serce zaczęło mi szybciej bić.

Ze strachem zapytałam patrząc jej w oczy.

-Co z nimi?

Petunia nie była w stanie powiedzieć, bo zalała się jeszcze większą ilością łez. Złapałam ją i potrząsnęłam gwałtownie mówiąc.

-Powiedź co się stało!

-Mmmeli wwwyppadek – jęknęła.

Te dwa słowa sprawiły, że poczułam jakbym dostała najsilniejsze zaklęcie prosto w serce .

-Co z nimi? Gdzie są?- zapytałam słabo czując jakbym zaraz miała zemdleć.

-Www szszszpitalu- wyjąkała.

-Poczekaj- powiedziałam i szybko poszłam po kurtkę i torebkę. Po drodze spotkałam Amy.

-Kto to?- zapytała.

-Petunia- powiedziałam pospiesznie wkładając nakrycie.

-Petunia?

-Moi rodzice mieli wypadek jadę do szpitala.

-Pojadę z tobą- zaproponowała.

-Nie, lepiej zostań, pojadę z moją siostrą i zadzwonię jak się czegoś dowiem - powiedziałam pospiesznie i wyszłam z mieszkania.



 ***

Podróż do szpitala strasznie się dłużyła. Kiedy w końcu byłyśmy w szpitalu i dorwałyśmy jakiegoś lekarza zapytałam.

-Jak moi rodzice?

-Mieli poważny wypadek samochodowy. W tej chwili mama jest po operacji, a tata jest jeszcze operowany. Uszkodzenia były bardzo poważne zwłaszcza w przypadku Pani ojca.

-Przeżyją?- zadałam pytanie które dręczyło mnie przez całą drogę do szpitala.

-Nie będę ukrywał, że ich stan jest bardzo ciężki, ale zawsze musimy mieć nadzieję. -powiedział, a ja kątem oka dostrzegłam jak Petunia siada na krześle obok i płacze jeszcze bardziej.

-Mogę ich zobaczyć?- zapytałam.

-Na razie jest to niemożliwe mama jest jeszcze w stanie narkozy, a tata jak mówiłem na sali operacyjnej. Będziemy Panie informować o wszystkim.- powiedział lekarz i odszedł.

Ja usiadłam koło Petunii. Nie potrafię opisać jak się wtedy czułam, bo chyba nie ma odpowiednich słów aby opisać tak straszny strach, ból i niepewność jakie przepełniały mi setce. Cały czas zadawałam sobie pytanie ‘Dlaczego to spotkało właśnie nas? Przecież już wszystko tak dobrze się układało. A jeśli oni nie przeżyją’ ta ostatnie myśl gnębiła mnie jak straszna trucizna, która atakuje i powoli zabija wszystkie moje narządy zaczynając od serca.

-Oni nie umrą- powiedziała bezbarwnie Petunia jakby czytała w moich myślach.- Musimy w to wierzyć, oni nie mogą umrzeć- powiedziała i przytuliła się znowu do mnie.

Wtedy pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że mam siostrę, cieszyłam się, że w takiej chwili nie jestem sama.



***

Po około godzinie siedzenia w niepewności do poczekalni przyszedł lekarz. Spojrzałam na Petunie, spała znużona płaczem. Nie budząc jej wstałam aby porozmawiać z doktorem.

-I jak?- zapytałam.

-Operacja taty jeszcze trwa, a mama się obudziła jak pani chce to można do niej wejść.

Uśmiechnęłam się, wzięłam torebkę i skierowałam się do sali gdzie leżała moja mama. Pokój był mały, ale jasny. Przy oknie stało łóżko na którym leżałam mama podłączona do jakiejś aparatury. Powoli podeszłam i usiadłam na krześle obok. Mama otworzyła oczy i widząc mnie uśmiechnęła się blado.

-Córeczko…- powiedziała słabo.

-Nie martw się wszystko będzie w porządku- powiedziałam i złapałam ją za rękę.

-Co się stało?- zapytała.

-Mieliście wypadek.

-A co z tatą?

-Jest operowany, ale nie martw się- powiedziałam głaskając ją po głowie.

-Jak się czujesz?

-Jestem bardzo zmęczona i wszystko mnie boli.

-To przejdzie- pocieszałam ją.- Niedługo wszystko wróci do normy i będzie tak jak dawniej, a nawet jeszcze lepiej.

Mama uśmiechnęła się.

-Na pewno będzie- powiedziała i ścisnęła mi mocno rękę.

Do pokoju wszedł lekarz

-Panno Evans możemy porozmawiać- zwrócił się do mnie.

Powoli wstałam i podeszłam do mężczyzny.

-Jak tata?- zapytałam.

-Przykro mi- powiedział patrząc w ziemię.

Zaszumiało mi w głowie, a serce podeszła mi do gardła. ‘Co znaczy przykro mi?!’ Doktor mówił dalej

-Uszkodzenia były bardzo poważne, nie mogliśmy nic zrobić, po prostu nie miał szans…

-Nie żyje?- zapytałam modląc się aby to wszystko okazało się jakimś głupim dowcipem. ‘Tak, to musi być dowcip, to na pewno nie jest prawda.’

-Naprawdę bardzo mi przykro- powtórzył i wyszedł.

Zostałam sama z mamą ‘Jak jej to powiedzieć? Co jej powiedzieć? Że przez jakiś głupi wypadem straciła męża? Przecież ona tego nie przeżyje’ Spojrzałam na mamę przyglądał mi się uważnie. Na twarzy poczułam powoli spływające łzy, ale nie były to łzy smutku, były to łzy bezsilności i niesprawiedliwości. Postanowiłam nie mówić na razie o tym mamie.

Otarłam łzy, podeszłam z powrotem do łóżka i usiadłam.

-O co chodziło?- zapytała mama.

-Nic, później ci powiem- powiedziałam słabym głosem.

-Tak bardzo chciałabym zobaczyć wasze wnuki- powiedziała mama.

-Zobaczysz.

-Wiesz Lily, James to bardzo dobry chłopak. Pilnuj go, żeby nigdzie ci nie zniknął. Zasługujesz na niego, a on zasługuje na ciebie.

-Mamo muszę ci coś powiedzieć- powiedziałam i spojrzałam na pierścionek który wczoraj James mi wręczył. –Wczoraj James mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.

Mama rozpromieniła się tak jakby już była całkiem zdrowa.

-To świetnie córeczko bardzo się cieszę- uściskała mnie mocno i powiedziała. – Tata też cie na pewno ucieszy….

Potem usłyszałam dźwięk który będzie mnie prześladował do końca życia. Był to długi ciągły dźwięk wydobywający się z aparatury do której mama była podłączona

-MAMO!!!- krzyknęłam z rozpacza i zaczęłam ją szarpać- MAMO OBUDŹ SIĘ!!!!!!! BŁAGAM!!!!!

Do pokoju wbiegło chyba z dziesięciu lekarzy. Dwóch z nich złapało mnie i odciągnęło od łóżka. Bez efektu szarpałam się i próbowałam wyrwać się z ich uścisków, aby jeszcze chociaż na chwilę zobaczyć mamę.

-MAMO!!! PROSZĘ NIE RÓB MI TEGO!!!! NIE UMIERAJ!- krzyczałam zrozpaczona.

Nikt mnie już nie trzymał, ale nie zauważyłam tego. Cofałam się coraz bardziej do tyłu w końcu zderzyłam się ze ścianą i osunęłam się na podłogę. Zasłoniłam oczy. Nie mogłam patrzeć na to co działo się wokół mnie. Mimo iż nic nie wiedziałam, wiedziałam co się dzieje. Słyszałam głosy lekarzy, którzy reanimowali mamę, kroki jakiejś osoby, płacz Petunii która obudziła się i przyszła zobaczyć co się dzieje. W końcu usłyszałam to jedno najgorsze zdanie.

-Data zgonu 1 styczeń 1979 rok godzina 17.30.

*********************************************************************************