środa, 25 grudnia 2013

54. śmierciożerca? cześć2

 -Nie mogę w to uwierzyć!- James chodził nerwowo po pokoju z trudem powstrzymując emocje

-James, zrozum- próbowałam go uspokoić

-Nie mogę! W moim domu jest Śmierciożerca, człowiek, który próbował zabić mi żonę! Jak mam to zrozumieć!

James mówił tak głośno, że byłam pewna, że członkowie Zakonu, którzy siedzą w drugim pokoju go słyszą

-Ale mnie nie zabił

James przystanął na chwile i spojrzał na mnie.

-Ty go bronisz?!- powiedział niedowierzając

-Nie możemy jeszcze go oceniać

-Lily! On jest śmierciożercą, sługą Voldemorta! Przecież to oczywiste, że nie przyszedł się z nami zaprzyjaźnić!

-Ty po prostu go nie lubisz! Jesteś do niego uprzedzony!- tym razem ja też krzyknęłam

-Tak, masz rację! Jestem uprzedzony do osoby, która nie jest godna żeby czyścić mi buty! A ty jak zwykle go bronisz!

-Och.. przestań- powiedziałam machnęłam ręką i podeszłam do okna

-No tak wszyscy są niewinni tylko ja jak zwykle robię wszystko źle!

-Nie mówię przecież, że robisz coś źle. Po prostu nie możesz ocenić kogoś przez jakieś głupie sprzeczki jeszcze ze szkoły!

-Tu nie chodzi o szkołę! Tu chodzi o to, że jest fałszywy. Skąd wiesz, że zaraz nie poleci do Voldemorta i nie powie gdzie jest kwatera Zakonu?!

-Nie może, nie jest strażnikiem tajemnicy! Poza tym Dumbledore mu ufa!

James podszedł do mnie, spojrzał mi w oczy i dziwnie spokojnym głosem powiedział

-A co jeśli Dumbledore się pomylił? Co jeśli ten jeden raz się pomyli i źle oceni Snape’a. Przez taki głupi błąd możemy wszyscy zginąć!

-Dlaczego Snape miałby zdradzać się jako śmierciożerca, przecież oni działają z ukrycia

-Nie wiem! Niby skąd mogę wiedzieć co dzieje się w jego małym mózgu!

-Przestań!- przerwałam mu patrząc na zamknięte drzwi- On może to słyszeć

-To niech słyszy! Mógłbym mu to wykrzyczeć w twarz, że jest parszywym gnojkiem, który boi się sprzeciwić Voldemortowi!

-James! On przecież nie zabijając mnie sprzeciwił się..

Nigdy nie widziałam Jamesa w takim stanie, trząsł się ze złości, a w jego oczach można było dostrzec głęboką nienawiść. Nie wiedziałam co mam robić. Jak przemówić Jamesowi do rozsądku? Co powiedzieć by zrozumiał? Przecież Dumbledore nie przyprowadziłby na zebranie kogoś, komu by nie ufał. Byłam pewna, że Dumbledore nie powiedział nam wszystkiego. Wiedziałam, że Snape powiedział jeszcze coś dyrektorowi, coś o czym nikt inny nie wie. To właśnie przez to zdobył zaufanie Dumbledora. James zatrzymał się, a po chwili powiedział jakby do siebie

-Właściwie na co ja czekam?

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem

-Czemu ja pozwalam mu być w moim domu?!- James wyciągnął z kieszeni różdżkę i ruszył do drugiego pokoju

-James!- powstrzymałam go w ostatniej chwili zanim otworzył drzwi- James proszę! Nie rób nic czego mógłbyś później żałować!



Spojrzałam w jego niegdyś pełne blasku i szczęścia oczy, teraz jednak były zamglone, jakby odległe, zupełnie obce. Opuścił różdżkę i schował ją z powrotem do kieszeni.

-Dobrze. Jeśli tak bardzo ci na tym zależy mogę dać mu szansę- powiedział spokojnie- Ale jeśli zrobi jakiś, choćby jeden fałszywy krok, nie ręczę za siebie

-Dziękuję- powiedziałam i przytuliłam się do niego

Gdy wyszliśmy nikt nie dawał do zrozumienia, że słyszał naszą kłótnię. Dumbledore wyszedł by załatwić jakieś ważne sprawy. Rozejrzałam się, wszyscy siedzieli przy stole rozmawiając na różne tematy, prawie wszyscy. Jedynie Snape siedział sam w kącie i nie odzywał się do nikogo pogrążony w swoich myślach. James usiadł miedzy Syriuszem a Remusem i rozmawiając z nimi co jakiś czas łypał groźnie na Snapea. Poszłam do kuchni, bo nie mogłam już wytrzymać tego widoku. Po chwili weszła tam też Dorcas. Opowiedziałam jej wszystko i zwierzyłam się z moich obaw dotyczących zachowania Jamesa. Bałam się, że zarówno James jak i Snape nie będą w stanie zapomnieć dawnych urazów ze szkoły.

-Syriusz też nie jest zadowolony z obecności Snapea

-Ale ty nie widziałaś Jamesa, on się dziwnie zachowuję. Tu nie chodzi tylko o to, że Snape był śmierciożercą ani o to, że nie lubili się w Hogwarcie. James jest jakiś inny…

-Lily, on też jest człowiekiem też czasami ma gorsze dni. Poza tym te ostatnie wydarzenia bardzo go przytłoczyły. Daj mu się z tym wszystkim oswoić, będzie dobrze- powiedziała Dorcas po czym przytuliła mnie i razem wyszłyśmy z kuchni niosąc nowe zapasy jedzenia. Usiadłam przy stole i nie patrząc na nikogo zaczęłam powoli jeść.

-Znasz tego nowego?- usłyszałam nagle znajomy głos

Spojrzałam na osobę siedzącą obok mnie i ujrzałam Ivana. Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam głową.

-Twój mąż chyba nie zbyt go lubi- powiedział patrząc na nadąsanego Jamesa

-Tak, nie ma do niego zaufania

-Chyba nikt ze zgromadzonych tu osób nie ma zaufania do śmierciożercy- powiedział uśmiechając się

-Do byłego śmierciożercy- poprawiłam go

-Dobrze, do byłego, ale tak czy inaczej był śmierciożercą i Voldemort dalej uważa go za swojego sługę

-Dumbledore przyprowadził go tutaj więc uważa go za członka Zakonu

-czyli jest śmierciożercą i członkiem Zakonu, wygodne

 Złość coraz bardziej zbierała się we mnie.

-Nie oceniaj go, nie znasz go- powiedziałam ze złością

-Ja mówię o faktach

-ja ufam Dumbledorowi i jeżeli on ufa Snapeowi to ja też wierzę, że mówi prawdę- powiedziałam, wzięłam leżący na stole koszyk z ciastem, wstałam i podeszłam do Snapea

Nie zwrócił na mnie uwagi, patrzył cały czas w jeden punkt. Ostrożnie usiadłam koło niego i powiedziałam.

-Przyniosłam ci ciasto, podobno bardzo dobrze. Dorcas upiekła- powiedziałam wskazując na przyjaciółkę, która rozmawiała z Alicją Longbottom

Snape nie odezwał się ani nie spojrzał na mnie.

-Oni w końcu zaakceptują cię- powiedziałam- a ja wiem, że mówisz prawdę

Snape drgnął ja mówiłam dalej

-Wiem, że gdybyś naprawdę służył Voldemortowi, zabiłbyś mnie przy pierwszej lepszek okazji

Snape spojrzał na mnie swoim zimnymi czarnymi oczami i uśmiechnął się drwiąco.

-Nie potrzebuję rozkazów Voldemorta żeby cię zabić szlamo- zatkało mnie, wiedziałam, że Snape mnie nie lubi, ale nie spodziewałam się, że okaże to w takiej sytuacji.

Wstałam jakby krzesło mnie poparzyło i odeszłam powstrzymując się od rzucenia na niego jakiegoś groźnego zaklęcia. Jak on mógł?! Przecież chciałam mu pomóc! Chciałam wyjść z domu, ale w drzwiach spotkałam Dumbledora.

-Lily wychodzisz?- zapytała patrząc mi głęboko w oczy

-Chciałam się przejść

-zaczekaj jeszcze chwile mam dla ciebie zadanie. Możemy porozmawiać na osobności?

-Tak- powiedziałam i otworzyłam drzwi do pobliskiego pokoju

Gdy usiedliśmy Dumbledore powiedział

-myślałem nad tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że żeby zyskać na czasie, zanim Voldemort dowie się, że żyjesz musisz wyjechać.

-Wyjechać?

-Tak, jak wiesz Voldemort uzyskał już spore poparcie nie tylko w Londynie, ale w całej Anglii. Chcę żebyś pojechała, oczywiście nie sama, na północ kraju i dowiedziała się jak duże poparcie ma tam Voldemort

Nie wiedziałam co powiedzieć. W końcu wydusiłam z siebie

-Mam jechać tam z Jamesem?

-Nie, James przyda się tu, poza tym myślę, że przyda wam się krótka rozłąka

-W takim razie kto…

Nie dokończyłam, bo z drugiego pokoju rozległ się straszny hałas. Szybko wybiegliśmy z pokoju by zobaczyć co się stało. To co tam zobaczyłam, przeraziło mnie. Stół był przewrócony a na nim leżał Snape, który z drwiącym uśmiechem wycierał krew lecącą mu z wargi. Nad nim stał rozwścieczony James.

-James…- podbiegłam do niego.

Spojrzał na mnie ze złością i zwracając się do Dumbledora krzyknął

-Jeśli on będzie w Zakonie to ja rezygnuje z członkostwa

Po tych słowach wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Byłam w szoku.

_______________________________________________________________

Od razu się wytłumaczę, nie chce mi się go poprawiać... pierwszy raz w życiu mi się po prostu nie chce poprawiać. Mogą być błędy, nie ma kropek i znaków interpunkcyjnych. Przepraszam ale jestem zmęczonaa :( Buziaczki
~ Lily

:P

 Wesołych Świąt kochani !
W prawdzie spóźnione życzenia ale dopiero teraz mam czas do was zajrzeć. Rozdział będzie dzisiaj może na jakiejś przerwie Kevina, albo po Kevinku <3 więc wyczekujcie sowy w świątecznej czapce !  










                                                   Patrzcie córeczka Voldemort



 

Bluzaa <3







~ Lily

niedziela, 15 grudnia 2013

53. To nie Voldemort ?

Po dwóch dniach pozwolono mi wyjść ze szpitala i udać się do domu. Od tamtej rozmowy nie podejmowaliśmy z Jamesem już więcej tego tematu. Mimo, że cały czas było mi ciężko i nie mogłam pogodzić się z utratą dziecka to świadomość, że nie odczuwam tego sama i jest ze mną James bardzo mi pomagała. Próbowaliśmy zachowywać się jakby nic się nie stało, jednak stało się i nic nie mogło tego zmienić.

Gdy byliśmy już przed domem, zatrzymałam się i spojrzałam na ten budynek, który kiedyś kojarzył mi się z ciepłem i dobrem, teraz czułam jak wszystkie te wydarzenia powoli psują ten wizerunek. Poczułam rękę Jamesa oplatającą mnie w pasie. Spojrzałam na niego.

-Wszystko w porządku?- zapytał spokojnie.

-Nie- odpowiedziałam- znowu tu jesteśmy, znowu wszystko się zacznie.

James milczał.

-To się nigdy nie skończy- powiedziałam spuszczając głowę.

-Skończy się, niedługo wszystko się skończy, a my będziemy szczęśliwi- powiedział i razem weszliśmy do środka.

W drzwiach spotkaliśmy przerażoną Amy, która na nasz widok zamarła w bezruchu. Po chwili przełknęła ślinę i powiedziała.

-Lily- powitała mnie- James…- powiedziała patrząc znacząco na Jamesa- mieliście być później- powiedziała zaciskając zęby.

-Jak to? Jesteśmy zgodnie z planem- powiedział James patrząc na zegarek.

W tej samej chwili wszedł Syriusz i zareagował dokładnie tak samo jak Amy.

-Co wy tu robicie?!- zapytał wytrzeszczając na nas oczy.

-Zwariowaliście- stwierdziłam zastanawiając się o co chodzi.

-O Lily! James! Już jesteście?- Dorcas jak zwykle była spokojna i opanowana.

-Cześć- odpowiedziałam wszystkim- czy możecie mi powiedzieć o co tu chodzi?

-Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę, ale James pomylił godziny i za wcześnie wróciliście- wytłumaczył Syriusz.

-Wcale nie jesteśmy za wcześnie!- buntował się James- mieliśmy być o trzeciej, jest pięć po.

-Pięć po?- zdziwili się Amy i Syriusz.

-Jest pięć po drugiej- oznajmiła Amy.

-Właściwie…- wtrąciła się Dorcas.

Wszyscy na nią spojrzeliśmy zdziwieni.

-Dwa dni temu przestawiłam wszystkie zegarki w domu na godzinę wcześniej, żeby James dłużej sobie pospał. Miałam wam powiedzieć, ale wyleciało mi z głowy- na koniec Dorcas ukazała nam swój najbardziej niewinny uśmiech.

Amy usiadła na pobliskim taborecie.

-To po niespodziance- powiedziała cicho.

-Przepraszam- odparła Dorcas.

-Może to nawet lepiej- powiedział Syriusz obejmując swoją dziewczynę nie bedzie tyle zamieszania.

Bardzo się cieszyłam, że niespodzianka się nie udała, bo szczerze mówiąc nie miałam wtedy ochoty na żadne przyjęcia powitalne. Nawet w gronie samych znajomych, najchętniej pożegnałabym się z nimi i poszła spać. Gdy usiedliśmy Dorcas oznajmiła radośnie.

-A wiecie, że dzisiaj specjalne zebranie Zakonu z okazji powrotu Lily? Nie wiecie?- dodała gdy zobaczyła nasze miny- miałam wam powiedzieć, ale…

-Wyleciało ci z głowy- powiedział z uśmiechem Syriusz.



**

-Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?- spytał spokojnie Dumbledore kiedy rozmawialiśmy.

-Nie wiem- powiedziałam cicho- po prostu myślałam, że to nic poważnego, nie chciałam robić paniki.

-Voldemort, pragnie twojej śmierci i to jest pewne.

Wzrok Jamesa przemieszczał się między mną a Dumbledorem.

-Teraz już wiem, ale może…

-On nigdy nie przestaje- przerwał mi Dumbledore.

-W takim razie dlaczego mnie nie zabił? Dlaczego pozwolił mi uciec?

-To nie był on.

Zapadła głucha cisza. James spojrzał z przerażeniem na Dumbledora, ja zrobiłam to samo.

-Śmierciorzerca?- zapytałam Dumbledore odpowiedział milczeniem.

-Dlaczego nie wykonał polecenia swojego Pana?

-To osoba, którą znałaś, która znała ciebie.

James wstał i nerwowo zaczął chodzić po pokoju. Dumbledore śledził go wzrokiem.

-Gdybym znalazł tego drania to bym mu…- zaczął James zatrzymując się na chwilę.

-Co mam w takim razie zrobić?- zapytałam czując coraz większy niepokój- przecież on znajdzie mnie wszędzie, on wie o wszystkim.

-Na razie jesteś bezpieczna- powiedział Dumbledore.

Spojrzałam w jego jasno niebieskie oczy, te które miały tak dobrą moc uspokajającą. James usiadł z powrotem na krześle.

-Jak to?- zapytałam.

-Lord Voldemort jest teraz przekonany, że nie żyjesz.

Wytrzeszczyłam oczy na mojego byłego dyrektora. Jak to możliwe?

-Skąd Pan to wie?

-Osoba, którą widziałaś wtedy w lesie, ta sama, której Czarny Pan zlecił zabicie ciebie. Ryzykując swoje życie nie wykonała polecenie i co więcej, powiedziała Voldemortowi, że zrobiła to, a ty nie żyjesz.

-Ale…- zaczęłam- przecież on się dowie…

-Dowie się i to pewnie już niedługo, ale dopóki on tego nie wiem zyskamy na czasie żeby coś wymyślić.

-Skąd będziemy wiedzieć, że on już się dowiedział?

-Osoba, którą dobrze znam nam powie.

Dręczyło mnie jeszcze jedno pytanie.

-Czy Pan wie komu Voldemort zlecił zabicie mnie ?

Dumbledore spojrzał najpierw na mnie potem na Jamesa i znów na mnie. Potem powoli powiedział.

-Tak, wczoraj wieczorem ta osoba odwiedziła mnie w Hograwcie i opowiedziała mi o wszystkim.

-Kto to jest?!- zapytałam razem z Jamesem.

W tym samym momencie drzwi pokoju otworzyły się, a stanął za nimi wysoki chudy mężczyzna o sięgających do ramion czarnych włosach, długim haczykowatym nosie i zimnych spojrzeniu. Dobrze go znałam.


****

Widzę że wiadomość o powrocie powitaliście bardzo entuzjastycznie. Notka krótka bo rozłożona na dwie części. W pasku stron księga gości ! Wpisujcie się, nawet jak wy zapomnicie o mnie to ja nie zapomnę o was. Piszcie życzenia co do boga, dawajcie pomysły, wpisujcie się zostawiajcie swoje myśli, dosłownie wszystko. Zostawcie też linki do piosenek które macie ochotę zobaczyć w playliście bloga. To na tyle.
PS: Macie pozdrowienia kolejno od :
~ Mojego Domisia
~ Huncwotek ( Marthy i Kate )
~ Mai i Patrycji (Moje BFF)
~ Od Wiktorii i Wojtka (para roku <3 )

piątek, 13 grudnia 2013

Co byście powiedzieli ...

na wielki powrót ? Jest dobrze... może nie najlepiej ale dobrze. Chciała bym doprowadzić tą historię do końca, ale nie wiem czy dam radę. Nie zdziwcie się jak kiedyś bez słowa wyjaśnienia zniknę. Mam tę moc ! Dotrwam do narodzin Harrego na 100% a później się zobaczy. Wyszłam prawie na prostą i jest dobrze. Prawie dobrze, idę do Mai i Patrycji a was zostawiam <333 Papapapapappapa
~ Liluś

wtorek, 29 października 2013

Ogłoszenie parafialne

Hej kochani... mam prawie gotową notkę ale brak mi po prostu sił i chęci. Ostatnio dzieją się same tragedie i ja po prostu nie wyrabiam... Przepraszam ale na jakiś czas zawieszam bloga. Cieszę się że nadal zaglądacie,  to miłe. Tyle zła na świecie. A przecież powinno być tylko lepiej :(

Smutna Lily

poniedziałek, 16 września 2013

52. Znów łzy ....

Biegłam i płakałam. Nie mogłam uwierzyć, nie chciałam wierzyć. Jak to możliwe? Przecież wszystko tak dobrze się układało. To niemożliwe, na pewno za chwile ktos wyskoczy z krzaków i krzyknie „prima aprilis” Niestety tak się nie stało, nikt nie wyskoczył, nikt nie krzyknął. Cisza, ta przeszywająca cisza otaczała mnie z wszystkich stron. Dlaczego ta noc jest taka spokojna? Dlaczego nic się nie dzieje? Czy nikt nie widzi, że mojego dziecka już nie ma?! Dobiegłam do dużego drzewa i zdyszana oparłam się o gruby pień. Spojrzałam na półokrągły księżyc, który świecił jasno i jakby szydził ze mnie. Śmiał się z moich uczuć. Nienawidziłam tego świata, czemu wszystko jest takie trudne. Czemu nie mogę pójść teraz do Jamesa i powiedzieć mu, że nic się nie stało? Tak bardzo chciałam być wyprana z uczuć, nie chciałam czuć żalu, smutku. Zsunęłam się powoli po pniu na ziemię.

-Lily…- usłyszałam głos za mną.

-Odejdź- powiedziałam nienaturalnie spokojnie- po prostu mnie zostaw.

- Proszę wejdź do środka, musisz odpoczywać.

Czułam obecność Jamesa, ale nie chciałam na niego spojrzeć.

Milczałam.

-Lily.

Wstałam i nie patrząc na niego ruszyłam z powrotem do szpitala. Słyszałam kroki Jamesa za mną, czułam jego oddech. Byliśmy jednością przez tyle lat czy teraz to wszystko się zmieni? Czy nasza miłość jest dość silna żeby przetrwać taką stratę? Jednego byłam pewna, ja nie byłam dostatecznie silna i wątpiłam żebym kiedykolwiek stała się silniejsza.

Nie mogłam spać. Choć leżałam z zamkniętymi oczami nie spałam. James cały czas przy mnie siedział. Czy on mnie naprawdę tak kocha, że zabił nasze dziecko, żeby mnie ratować? Może po prostu nie chciał tego dziecka. Jak mógł tak wszystko zniszczyć. Przekreślić wszystko co do tej pory się stało, co zbudowaliśmy wspólnymi siłami…


***

-James idź odpocząć- słyszałam głos Dorcas- ja z nią zostanę.

-Ale ja musze z nią porozmawiać, ona nic nie rozumie- głos Jamesa był zmęczony i słaby.

Tak bardzo chciałam go przytulić, powiedzieć jak bardzo go kocham. Nie mogłam.

-Porozmawiasz z nią później, jak wypoczniesz.

-Ona myśli, że ja…- głos mu się załamał- ona nie wie, musze jej powiedzieć.

-Powiesz jej- usłyszałam głos Syriusza-jak odpoczniesz. Teraz i tak nie zrozumiałaby twojego bełkotu. Prześpisz się, odpoczniesz, umyjesz i przebierzesz, dopiero wtedy będziesz gotowy na rozmowę z Lily.

James chyba kiwnął głową, bo po chwili wyszli z pokoju. Słyszałam jak Dorcas podeszła do okna i przez chwilę się nie ruszała.

Otworzyłam oczy, było już jasno. Podniosłam się lekko, Dorcas od razu to zobaczyła i przywitała mnie z radosnym uśmiechem na twarzy.

-Lily! Obudziłaś się! - krzyknęła entuzjastycznie.Nie odpowiedziałam.-James przed chwilą wyszedł, poszedł do domu. Nie spał ze trzy doby.

-Wiem, że wyszedł- nie patrzyłam na Dorcas, bałam się, że jak spojrzę jej w oczy to znowu się rozkleję.

-Lily ja wiem co się stało i bardzo mi przykro, ale James…

-Zabił nasze dziecko- przerwałam jej.

Uśmiech Dorcas zniknął, stała się bardzo poważna. Podeszła do mojego łóżka i usiadła na nim.

-Musisz z nim porozmawiać- powiedziała stanowczo.

Potrząsnęłam głową, zaciskając usta by się nie rozpłakać.

-Ty nie wiesz co tu się działo jak byłaś nie przytomna. James naprawdę bardzo to wszystko przezywał.

-Nic nie może go usprawiedliwić- powiedziałam oschle.

-Lily przestań się wreszcie nad sobą użalać!- krzyknęła nagle Dorcas- Nie tylko ty czujesz się źle. Nie tylko ty cierpisz.

-Jakoś nie widać żeby ktokolwiek oprócz mnie cierpiał !

-Zachowujesz się bardzo egoistycznie. Dostrzegasz tylko siebie, nie widzisz jak w wielu sytuacjach James cierpi. Czemu nie zwracasz uwagi na jego uczucia?! Czemu taka jesteś?!

-Nie krzycz na mnie!

-To się opanuj, przestań się zachowywać jakbyś jeszcze chodziła do Hogwartu! Jesteś już dorosła! To było tak samo twoje dziecko jak i Jamesa. Ty nie wiesz co on przeżywał jak byłaś nieprzytomna. Nie masz nawet pojęcia co tu się działo. Nie masz prawa nikogo oceniać, a tym bardziej obwiniać. James uratował ci życie, powinnaś mu dziękować, a nie krzyczeć na niego. Wybrał ciebie, a nie dziecko. Ciebie, bo to ciebie kocha nad życie i mogę ci przysiąc, że gdyby miał do wyboru swoje życie i życie dziecka, umarłby!

Dorcas zamilkła, a ja nie miałam odwagi żeby coś powiedzieć. Wreszcie do mnie wszystko dotarło, wściekałam się na Jamesa, bo sama czułam się winna. Czułam, że to przeze mnie to wszystko się wydarzyło. Wiedziałam, że gdybym nie zignorowała listu, gdybym nie poszła wtedy do lasu, nic by się nie stało. Jednak mimo wszystko nie chciałam się przyznać. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Wolałam za wszystko winić ,niesłusznie, Jamesa.

Spuściłam głowę, milczałam.

-Czy tu naprawdę tego nie widzisz?- zapytała Dorcas patrząc na mnie uważnie.

-Ja po prostu…- zaczęłam- ja po prostu nie mogę się pogodzić… nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Tęsknię za nim, za moim dzieckiem.

-Lily, musisz wziąć się w garść. Musisz, bo czuję, że James potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. Boję się, że jest na skraju załamania. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Musicie się teraz wspierać, oboje. Nie tylko James ciebie, ale też ty jego.

-Porozmawiam z nim- postanowiłam.

Dorcas uśmiechnęła się i przytuliła mnie.

-Wiedziałam, że postąpisz słusznie.

Wiedziałam, że rozmowa, która mnie czeka z Jamesem będzie jedną z trudniejszych. Miałam jednak nadzieję, że nie poniosą mnie emocję i wysłucham męża spokojnie.

***

 Dorcas siedziała ze mną cały czas. Po paru godzinach przyszła też Amy i opowiedziała jak wspaniale układa jej się z Mike’em. Moje myśli były jednak cały czas skupione na rozmowie którą mam odbyć z Jamesem. Bałam się jej. Obawiałam się, że nie będę mogła wybaczyć Jamesowi tego co zrobił, mimo, że chciał dobrze. Nagle usłyszałam kroki na korytarzu, które z każdą sekundą stawały się coraz bardziej wyraźne. ’James!’ pomyślałam, a w tym samym czasie w drzwiach ukazała się sylwetka mojego ukochanego. James stanął w drzwiach i w lekkim lękiem spojrzał na mnie.

Odwróciłam wzrok. Dorcas i Amy na widok Jamesa wstały i taktownie wyszły zostawiając nas samych.

-Lily, ja wiem, że nie chcesz mnie znać, ale…- zaczął powoli i podszedł bliżej łóżka.

Spojrzałam na niego, prosto w jego oczy. Były smutne, jakby zamglone. James wydawał się być odległy jak nigdy dotąd. Czy to jest właśnie ten moment kiedy nasze drogi muszą się rozejść? Czy to koniec naszego małżeństwa, naszej miłości? Czy tej pustki, którą teraz czujemy, nie da się niczym wypełnić? Niczym?! Nie! Musi być jakiś sposób, to nie może się tak skończyć! Jastem żoną Jamesa i przysięgałam mu, że zawsze będę z nim! Cokolwiek się stanie! Muszę, musze mu wybaczyć!

-James… ja…- zaczęłam starając się nie rozpłakać.

-Ja mogę ci wszystko wytłumaczyć, mogę ci powiedzieć czemu…- przerwał mi.

-James ja nie chcę tego słuchać- powiedziałam, powoli cedząc słowa.

-Tak, rozumiem- powiedział smutnym głosem i zaczął cofać się do wyjścia- nie będę ci przeszkadzać.

-James!- zatrzymałam go w ostatniej chwili.

Odwrócił się i spojrzał na mnie z nadzieją

-Źle mnie zrozumiałeś… ja nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień. Nie chcę, żebyś się przede mną tłumaczył. Chcę ci wierzyć i ufać, że zrobiłeś to co powinieneś.

James podbiegł do mojego łóżka jak by czekał na tę chwilę bardzo długo.

-Lily wybacz mi, proszę!- powiedział klękając przy łóżku i całując moje dłonie, ręce i szyję.

Tak bardzo go kochałam.

-Ja nie mam ci czego wybaczać, to ty mi wybacz- powiedziałam, a James usiadł na łóżku.

Nagle ujrzałam małą, ledwie dostrzegalną łzę spływającą po policzku Jamesa. Jak ja mogłam tak na niego krzyczeć, przecież to było też jego dziecko. Cierpiał tak samo jak ja. Przytuliłam go mocno, a on płakał. To nie był już zimny drań, którego znałam z Hogwartu. To był ciepły mężczyzna, który nie bał się okazywać uczuć.

Nie wiedziałam co z nami dalej będzie. Nie wiedziałam czy przebaczyłam Jamesowi, czy on mi przebaczył. Nie chciałam o tym wtedy myśleć. Wiedziałam jedno, to był przełom w naszym życiu. Wiedziałam, że to wydarzenie zmieniło zarówno mnie jak i Jamesa. Co będzie dalej? Zobaczymy…

poniedziałek, 9 września 2013

Hej kochani !

Hej kochani !
Jak widzicie zaniedbuję bloga. Pewnie nie jesteście za bardzo zainteresowani bo większość z was sobie odpuściła czytanie już nie mówię o komentowaniu ale cóż.  Musicie wiedzieć że przez jakiś czas tak będzie i nic nie mogę z tym zrobić.

 Większość czytelników i fanów fanpageu ( dobrze to napisałam ? )  na którym jestem adminką wie że poszłam w tym roku do gimnazjum, więc doszło mi dużo nauki, a w tym roku staram się o pasek ( właśnie ślęczę nad książką od Historii )  A po za tym często przychodzą do mnie znajomi i ja też ich odwiedzam. Pewnie wy też tak macie, zwłaszcza Ci co poszli do nowego miasta. Ostatnio tez się trochę sprzeczam z tatą, nie myślcie że mam jakąś patologie w domu, ale czasem sama myślę że to nie jest normalne ( pozdrawiam Cię bo wiem że to czytasz ).   A teraz parę spraw hmmm....  zacznijmy od tego że jak nie będziemy współpracować to nie będzie notek. O czym mówię w tym momencie, chodzi mi o spadek wyświetleń, komentarzy. Nie chce nic od was wymuszać, broń Boże ! Ale oczekuje od was wsparcia i no po prostu głupiego uśmieszku że wam się podoba. To już jest jakaś motywacja.

Wiecie pewnie też że próbuje rozreklamować bloga. Piszę do wielu fp ale jakoś nikt nie jest skłonny do pomocy :( Więc jeśli jesteście adminami na jakimś fp to proszę udostępnijcie link do bloga. To nie trwa długo a jest bardzo ważne. O reklamach bloga informujcie mnie w komentarzach.

No i to tyle. Następna notka na 100% będzie w tym tygodniu.


Pozdrawiam wszystkich i każdego z osobna
~ Lily

wtorek, 27 sierpnia 2013

51. Kłamiesz !

Czułam jakbym z wielką siłą spadała z jakiejś dużej wysokości by w końcu uderzyć w łóżko. Miałam ciężkie powieki, nie miałam siły otworzyć oczu. Co się stało? Gdzie byłam? Obok siebie słyszałam pośpieszne kroki osoby wychodzącej z pokoju. Ktoś trzymał mnie za rękę, w oddali czułam słodki zapach róż. Otworzyłam na chwilę oczy, jednak blask światła tak mnie oślepił, że znowu je zamknęłam. Osoba, która przed chwilą trzymała moją rękę puściła ją i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. Powoli, ostrorznie ponowiłam próbę otwarcia oczu. Przez pierwsze pare sekund widok przesłaniała mi mgła, zmrużyłam i zobaczyłam zamazaną sylwetkę stojącą przy oknie. Podniosłam lekko głowę.

-James?- zapytałam słabym głosem.

Postać drgnęła, nerwowo się odwróciła i szybko podeszła do mnie.

-Lily- powiedział głos Jamesa –wreszcie się obudziłaś- dodał łapiąc mnie za rękę.

Mgła się rozeszła i widziałam już wszystko bardzo wyraźnie. Spojrzałam na Jamesa. Wyglądał jakoś inaczej, w jego oczach brak było tego blasku, który zawsze poprawiał mi nastrój. Co się stało?

-James…- zachrypiałam- strasznie boli mnie głowa…

-Zaraz kogoś zawołam- odparł wstając.

-Nie- powstrzymałam go łapiąc za rękę- nie zostawiaj mnie samej…

James usiadł.

-Co się stało?- zapytałam.

James spuścił głowę i milczał. Dlaczego był taki milczący?! ‘Niech coś powie’ myślałam ‘cokolwiek!’ jednak James dalej milczał i nie patrzył mi w oczy, unikał mojego wzroku. Patrzyłam na niego czekając na odpowiedź. W końcu James podniósł głowę, spojrzał na mnie i zaczął.

-Lily…- coraz bardziej się bałam- ja… musiałem to zrobić…

Nic nie rozumiałam.

-Co zrobić?

-Musiałem się zgodzić…- wyglądał jakby z trudem powstrzymywał łzy.

-Zgodzić na co? Powiedz!

-Ja…

Drzwi otworzyły się, a do pokoju weszło trzech uzdrowicieli. Spojrzeli na mnie zdumieni.

-Pacjentka obudzona, a my nic nie wiemy?!- powiedziała groźnie wyglądająca otyła kobieta z dużymi grubymi okularami- dlaczego pan nas nie zawiadomił?!- zwróciła się do Jamesa.

-Ja właśnie miałem…

-Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, my musimy wiedzieć wszystko co dotyczy pańskiej żony

-To nie jego wina- wtrąciłam się- to ja prosiłam go żeby ze mną został.

Kobieta popatrzyła na mnie mrużąc małe oczka za okularami i odrzekła.

-Jak pani się czuje?

-Dobrze- powiedziałam nie do końca prawdę.

Dwóch chudych uzdrowicieli podeszło do mnie i zaczęli mnie badać.

-Wygląda na to, że nie ma żadnych powikłań- powiedział ten wyższy.

-Pacjentka wykazuje kontakt ze światem zewnętrznym, nie ma objawów lękowych ani nie jest też nadpobudliwa- dodał niższy.

Uzdrowicielka cały czas coś notowała.

-Temperatura w normie nie doszło do obrażeń wewnętrznych ani krwotoku.

-Pacjentka nie wykazuje trudności z mówieniem i słuchem.

Mówili na zmianę.

-Według mnie wszystko jest w porządku- powiedział na koniec wyższy mężczyzna.

-Potwierdzam- zgodził się z nim drugi.

Kobieta przestała pisać, poprawiła zsuwające się okulary i podeszła do łóżka na którym leżałam. Przyglądał mi się przez chwilę.

-Wie pani co się stało?- zapytała twardo i bezuczuciowo.

Nie pamiętałam. Nic nie pamiętałam!

-Tak myślałam- powiedziała kobieta kiwając głową i trafnie odczytując moje milczenie. Po tych słowach kiwnęła głową na dwóch uzdrowicieli i ruszyli do wyjścia.

-Co z moja żoną?- zatrzymał ich James.

-Nic jej nie będzie- odpowiedziała kobieta- stan jest stabilny, są zaniki pamięci dlatego zatrzymamy ją na jakiś czas i spróbujemy coś z nimi zrobić.

Gdy wyszli James usiadł przy mnie i złapał mnie za rękę.

-Tak bardzo się o ciebie bałem.

-Kocham cię- wyszeptałam.

Byłam bardzo zmęczona. Rozejrzałam się po pokoju. Na stoliku obok łóżka stał duży wazon z bukietem pięknych czerwonych róż. Było tam też pełno słodyczy, zarówno czekoladowych żab czarodziei jak i mugolskich żelek. Obok mnie, tuz przy moim ramieniu siedział sobie czerwony miś. Nie mogłam uwierzyć. Co on tu robi?! Podniosłam się i wzięłam do ręki misia.

-Kto go tu przyniósł?- zapytałam.

-Nie wiem- odpowiedział James.

-Ja go tu przyniosłam- odezwał się dochodzący od drzwi głos.

-Dorcas!- ucieszyłam się.

Przyjaciółka podeszła do mnie i uściskała mnie mocno.

-Amy i Remus też za chwilę mają przyjechać. Spóźniają się!- powiedziała Dorcas.

Spojrzałam na misia.

-Nie wiem dlaczego, ale czułam, że powinnam ci go przynieść. Po prostu musiałam, chyba nie jesteś zła, że grzebałam w twoich rzeczach- Dorcas jak zwykle była bardzo radosna.

-Pewnie, że nie. Właśnie niedawno o nim myślałam, chciałam go zobaczyć.

W oddali dochodziły jakieś śmiechy. Po chwili ujrzałam Remusa i Amy wchodzących do pokoju.

-Mieliście tu być piętnaście minut temu- przypomniała im Dorcas.

-Jakoś tak wyszło, że nie zdążyliśmy- powiedziała Amy.

Dorcas popatrzyła na nich podejrzliwie.

-Tak bardzo za wami tęskniłam- powiedziałam z trudem powstrzymując łzy wzruszenia

-Za nami też- usłyszałam głos wchodzącego Syriusza- chodź Glizdogonie, nie wstydź się.

Za Syriuszem wszedł Peter zakryty lecącym przed nim kartonem. Uśmiechnęłam się do nich.

-Ja i drogi glizdogon przygotowaliśmy dla ciebie niespodziankę. Tylko, że ona ee…. nie jest zbyt legalna.

-Co to?- zapytałam.

Syriusz pomógł Peterowi położyć karton i powoli go otworzył. Przez chwilę nic się nie działo.

-No co jest?!- powiedział Syriusz- uparty stwór!

Włożył ręce do kartonu i po chwili wyjął z niego małego białego smoczka.

-Smok?!- zawołałyśmy razem z Dorcas i Amy.

-Zwariowałeś?!- zapytała Dorcas.

-To szpital- dodała Amy.

-Wiem, wiem, dlatego powiedziałem, że jest nie zbyt legalny, ale jak wyjdziesz ze szpitala to będzie twój.

Uśmiechnęłam się, był taki słodki. Smoczek oczywiście.

Po chwili usłyszeliśmy kroki. Na początku wpadliśmy w panikę, ale w końcu James opanował sytuacje i włożył smoczka do kartonu. W tej samej chwili do pokoju weszła otyła uzdrowicielka.

-A co tu takie zbiorowisko?!- zapytała.

-My tylko na chwilę- powiedziała Amy.

-Chwila już minęła, a pacjentka musi iść spać. Zostać może tylko jedna osoba- oznajmiła po czym wyszła.

-Może lepiej chodźmy już- powiedział Remus

Pożegnałam się po kolei z wszystkimi, nawet ze smoczkiem, i położyłam się spać. Gdy zasypiałam James gładził mnie lekko po głowie.



***

Obudziłam się zdyszana i zalana potem. Czy to prawda? Czy to co przed chwilą mi się śniło naprawdę się stało? Rozejrzałam się, było już ciemno. James siedział oparty o stół i drzemał. To niemożliwe. Moje dziecko… co się z nim stało? Pogładziłam się po brzuchu. Czy coś mu się stało? Czy jest zdrowe? Musze się dowiedzieć. Powoli wysunęłam się z pod kołdry i wstałam. Szłam przez ciemny korytarz wprost po gabinetu uzdrowicieli. Musiałam się czegoś dowiedzieć. Zapukałam, nikt nie odpowiedział. Powoli popchnęłam drzwi i weszłam do środka. Nikogo tam nie było. Podeszłam do biurka i usiadłam. Musiałam się czegoś dowiedzieć, chciałam tam siedzieć dopóki, uzdrowicielka nie wróci. Siedziałam dobrą godzinę aż nagle zauważyłam dokument podpisany przez Jamesa. Drżącymi rękami wzięłam kartkę do ręki i przeczytałam.

 „ MĄŻ PACJENTKI WYSTĄPIŁ Z PROŚBĄ O PODANIE ELIKSIRU PORONNEGO”

To zdanie zwaliło mnie z nóg. Gdybym nie siedziała na pewno zasłabłabym. Zrobiło mi się gorąco, a świat zaczął wirować. O co chodzi? Zaczęłam czytać dalej. Gdy byłam już w połowie dokumentu do pokoju wszedł James. W tym momencie był jedną z osób, których najbardziej nienawidziłam.

-Chce wiedzieć tylko jedno- powiedziałam siląc się na spokój. Z oczu popłynęły mi łzy- czy nasze dziecko żyje?

James spuścił głowę.

-Odpowiedz!

-Nie- powiedział ledwie dosłyszalnym głosem.

Zamknęłam oczy. Nie mogłam uwierzyć.

-JAK MOGŁEŚ!- krzyknęłam chodząc nerwowo po pokoju.

-Lily ja…- James złapał mnie i chciał przytulić.

-NIE DOTYKAJ MNIE MORDERCO! JAK MOGŁEŚ!

-Lily ja musiałem.

-MUSIAŁEŚ?! MUSIAŁEŚ ZABIĆ NASZE DZIECKO?!

-Musiałem to podpisać.

-NIEPRAWDA! TO WSZYSTKO JEST SNEM! JA SIĘ JESZCZE NIE OBUDZIŁAM!

-Lily to nie jest sen!

-ZABIŁEŚ JE! ZABIŁEŚ NASZE DZIECKO! POZWOLIŁEŚ ŻEBY MI JE ZABRALI! JAK MOGŁEŚ! PRZECIEZ OBIECAŁEŚ!

Chciałam wykrzyczeć wszystko co czułam, chciałam płakać, chciałam biec. Uciec jak najdalej. Dlaczego?! Dlaczego zabrali mi moje dziecko?! Jakim prawem.

-Lily… daj mi wytłumaczyć. Musiałem się zgodzić, bo ty byś umarła…

-KŁAMIESZ!- krzyknęłam- NIE DOTYKAJ MNIE- powtórzyłam kiedy James próbował się do mnie zbliżyć.

Wybiegłam z pokoju, a potem ze szpitala. Nie obchodziło mnie, że jestem z samym szlafroku. Czułam straszliwą pustkę w sercu. Zabrali mi moje szczęście, zabrali mi istotę, która była moja i za którą byłam odpowiedzialna. Jak oni mogli?!


******************************************

Przed tym rozdziałem miały być wspomnienia Lilki. Ale zrezygnowałam. Możecie sobie wyobrazić :
* chwila dostania listu
* pierwszy wyjazd na pokątną
* kłótnia z siostrą
* wyjazd do szkoły
* pierwsza kłótnia Lily i Jamesa
* poznanie przyjaciółek
* pierwsze testy
* wakacje
* pierwsze wyjście do Hogsmeade
* SUM'y
* Owumenty *

* Nie wiem jak to się poprawnie piszę

~ Lily


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

50. Wszystko co dobre szybko się kończy...

Siedziałam nad brzegiem jeziora delikatnie gładząc sierść śpiącego obok mnie psa. Byliśmy już miesiąc w tym wspaniałym miejscu i chociaż bardzo mi się tam podobało i nie chciałam wracać, tęskniłam za przyjaciółmi. Od trzech tygodni nie dostałam od nich żadnego, nawet najmniejszego listu. Byłam strasznie ciekawa co u nich słychać. Jak tam Zakon i czy oni też za nami tęsknią. A jeśli nie tęsknią? Przecież gdyby tęsknili napisaliby długi list opowiadający co u nich nowego i jak bardzo chcą żebyśmy wrócili. Tak bardzo chciałam zjeść tą pyszną szarlotkę, którą piecze Dorcas. Tak bardzo chciałabym usłyszeć jak niebezpieczne jest przechodzenie pod drabiną od Amy i pośmiać się z dowcipu Syriusza.

Astar podniósł na chwilę głowę po czym położył ja z powrotem na moje kolana. Może powinniśmy już wrócić- przyszło mi do głowy. Znowu zacząć stare życie z problemami i Voldemortem. Nie, tu jest nam dobrze, jesteśmy bezpieczni i jesteśmy sami. Do dziewczyn i Hucwotów możemy napisać list, na pewno odpiszą. ‘Tak, to dobry pomysł, zaraz do nich napiszę’ pomyślałam i wstałam. Wzięłam z trawy bukiet świeżych pachnących kwitów, który przed chwilą zrobiłam i udałam się w kierunku drewnianego domku. Dzień był wspaniały, powietrze pachniało latem, a drogę do domu otaczały różnego rodzaju kwiaty. Szłam powoli, wołając co chwilę Astara, który zafascynowany fruwającymi motylami gonił je próbując złapać. Nagle stanęłam, czułam, jakby ktoś mnie obserwował z za krzaków. Rozejrzałam się dookoła, nikogo nie było widać. ‘To głupie’ pomyślałam i ruszyłam dalej.

-Astar!- zawołałam po raz kolejny, jednak psa nigdzie nie było- Astar! Gdzie jesteś?! Idziemy do domu!- znowu stanęłam rozglądając się ‘Gdzie on jest?!’ myślałam gorączkowo.

Wróciłam nad jezioro jednak psa tam nie było. ‘Może jest w lesie?’ Przez chwilę myślałam czy może powinnam iść go szukać do lasu, jednak chwilę później usłyszałam szelest w krzakach obok mnie.

-Astar!- powiedziałam ucieszona i podeszłam w stronę krzaków Gdy byłam tuż przy miejscu z którego dobiegał owy szelest, usłyszałam szczekanie psa dobiegające z głębi lasu. Spojrzałam przestraszona w stronę zarośli i tak gwałtownie się cofnęłam, że potknęłam się i upadłam boleśnie tłucząc sobie biodro. W tym samym momencie „ktoś’ albo „coś” z krzaków, wbiegło w głąb lasu. Serce biło mi jak oszalałe. Powoli wstałam czując ból nie tylko stłuczonego biodra, ale też kłucia w okolicach podbrzusza. Powoli wstałam i udałam się w stronę gdzie usłyszałam psa.

-Astar!- krzyczałam rozglądając się nerwowo we wszystkie strony i masując sobie bolące miejsca -Astar! Jak za chwilę tu nie przyjdziesz to cię zostawią!- krzyknęłam wściekła na psa, ból brzucha stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Odwróciłam się na pięcie i miałam iść do domu, ale znowu usłyszałam szczekanie psa. ‘Musi być niedaleko, lepiej go poszukam’ pomyślałam i udałam się w głąb lasu, ból ustał. Szłam po ścieżce, co chwilę wołając psa, odpowiedzi nie było. Nie wiem ile tak szłam, bo straciłam poczucie czasu. W końcu postanowiłam wracać do domu bez psa. A może on już dawno tam jest? Odwróciłam się i poszłam wzdłuż ścieżki, która była tą samą, która mnie zaprowadziła w to miejsce. Niestety po jakimś czasie dotarło do mnie, że nie wiem gdzie jestem i najprawdopodobniej poszłam nie tą drogą co trzeba. W dodatku coraz gorzej się czułam. Bolało mnie biodro, które sobie stłukłam, bolała mnie głowa i okolice brzucha. W głowie mi się kręciło i czułam się jakbym miała gorączkę. Błąkałam się po lesie próbując znaleźć odpowiednią ścieżkę. Pomimo, że było ich bardzo dużo, nie umiałam rozpoznać tej po której szłam szukając Astara. W końcu zrezygnowana i zmęczona usiadłam na jednym z pni. ‘Co ja teraz zrobię?!’ myślałam gorączkowo. Wyjęłam różdżkę potrząsnęłam nią i wyczarowałam z niej zielone światła. Niestety było tak jasno, że blask strumienia światła był bardzo mało widoczny. ‘James na pewno tego nie zobaczył’ pomyślałam i podparłam się rękami. James na pewno nie mógł mi pomóc, ale mogłam znaleźć sama drogę za pomocą stron świata. Położyłam różdżkę na dłoni i szepnęłam ‘Wskaż mi’ Różdżka zakręciła się parę razy po czym wskazała na lewą stronę. Wiedziałam już gdzie jest północ. Wstałam i miałam udać się w przeciwną stronę gdy znowu usłyszałam szelest w krzakach. Podniosłam wysoko różdżkę przygotowując się do obrony. Z daleka dochodziły kroki, a po pewnym czasie ukazała mi się postać niewysokiego brodatego mężczyzny w poszarpanej koszuli w kratę i spodniach wytartych na kolanach. Mężczyzna wydawał się być przyjazny, poza tym nie wiedziałam czy jest czarodziejem dlatego, na wszelki wypadek, schowałam różdżkę nie spuszczając z niego wzroku. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się i zapytał wesoło.

-A co taka młoda ładna dziewczyna robi sama w lesie?

Uśmiechnęłam się.

-Szukałam psa, ale sama się zgubiłam.

 Brodacz zagwizdał cicho.

 -Tego psa?- zapytał pokazując za mnie.

Odwróciłam się i zobaczyłam Astara, który na mój widok zaszczekał radośnie i przybiegł do mnie.

-Zabiję cię!- warknęłam cicho do psa po czym zwróciłam się do mężczyzny- to w takim razie ja już pójdę.

Odwróciłam się i chciałam iść jednak on mnie zatrzymał.

-Jesteśmy głęboko w lesie, ściemnia się i nie dojdzie pani przed zmrokiem do domu. A w nocy jest tu niebezpiecznie.

Spojrzałam na niego.

-To co mam zrobić?

-Muszę tylko zanieść to do mnie- powiedział wskazując na wielkie wiadro pełne leśnych jagód- a potem mogę panią odprowadzić, będzie bezpieczniej. Kiwnęłam głową, nie miałam innego wyboru. Nie chciałam się błąkać po lesie w ciemnościach.

-Tylko szybko, bo mąż na mnie czeka i się pewnie martwi.

-Tak, tak proszę za mną- powiedział i poszedł przed siebie.

Poszłam za nim. Po krótkim czasie ujrzałam bardzo ładną drewnianą chatkę podobną do tej, w której mieszkał Hagrid tylko troszkę mniejszą. Gdy byliśmy tuż przed drzwiami zakręciło mi się w głowie i gdyby mnie nie złapał upadłabym na ziemię.

-Co się stało?- zapytał przestraszony pomagając mi się podnieść.

-Trochę źle się czuję- powiedziałam słabym głosem, powiedziałam i położyłam rękę na brzuchu. Dlaczego tak mnie kuje?! Czy to coś z dzieckiem?!

-Proszę wejść do środka- powiedział wprowadzając mnie i sadzając na wyświechtanym fotelu.

– Zaraz zrobię coś do picia to może przejdzie- zaproponował .

Nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła. Chatka była mała. Ledwo mieściły się w niej wszystkie meble. Na ścianach rozwieszone były obrazy i mugolskie fotografie. Po chwili brodacz podał mi herbatę i usiadł przede mną przyglądając się mi z niepokojem.

-Lepiej?- zapytał po chwili.

Kiwnęłam głową.

-To było tylko chwilowe- powiedziałam chociaż dobrze wiedziałam, że czułam się źle już od dłuższego czasu- Jestem w ciąży- wyznałam.

Oczy mężczyzny zabłysły dziwnym światłem.

-To powinna pani jeszcze bardziej o siebie dbać- powiedział po czym spojrzał na jedną z fotografii i zamilkł na chwilę.

Spojrzałam w to samo miejsce. Na zdjęciu była ciężarna kobieta. Jego żona?

-To moja żona- powiedział kiwając głową jakby wiedział o czym myślałam- Była piękną kobietą, mieliśmy mieć dziecko, ale były jakieś komplikacje. Zaczęła wcześniej rodzić, karetka za późno przyjechała. Podobno nie mieli wolnych… nie udało się uratować ani jej ani dziecka.

Spuściłam wzrok. To straszne, w jednej chwili stracić osobę, którą się kocha i dziecko.

-Po tym zdarzeniu przeprowadziłem się tu i zamieszkałem w lesie z dala od ludzi- powiedział już nieco weselszym głosem.

Przez jakiś czas rozmawialiśmy. Bernard, bo tak się nazywał, był bardzo miły i miał zupełnie inne spojrzenie na świat niż reszta mugoli.

-Późno już- powiedział po jakimś czasie- chyba powinniśmy już iść, bo twój mąż umrze z niepokoju.

-Tak- powiedziałam i powoli wstałam.

Czułam, że coś jest ze mną nie tak Słońce już prawie zaszło gdy szliśmy przez las. Po jakimś czasie zaczęłam się orientować gdzie jesteśmy. Rozpoznałam te niskie świerki i połamane przez jakieś zwierze gałęzie w krzakach.

-Już niedaleko- powiedział nagle gdy było już całkiem ciemno.

-Rzeczywiście, gdybym nie miała przewodnika to nie udałoby mi się wrócić- przyznałam uśmiechając się.

-Ten las to mój dom, znam jego wszystkie zakamarki.

Nagle Astar zaczął szczekać jakby ostrzegając przed czymś.

-Co się stało?- zapytałam Astar pobiegł przed siebie znikając nam z oczu.

Zatrzymałam się na chwilę, znowu miałam to dziwne uczucie jakby ktoś mnie obserwował.

-Co się stało?- zapytał Bernard- znowu źle się poczułaś?

Potrząsnęłam głową dalej nasłuchując. Byłam pewna, że w krzakach obok nas ktoś jest. Niestety nie mogłam wyjąć różdżki, bo byłam w towarzystwie mugola.

-Chodźmy- powiedziałam i ruszyłam do przodu.

Przeszliśmy kolejne parę metrów po czym w oddali zobaczyłam ciemną zakapturzoną postać. W ułamku sekundy zrozumiałam, że nie ma na co czekać i wyjęłam różdżkę. W tej samej chwili postać podniosła swoją i krzyknęła zimnym niskim głosem ‘Drętwota!’ Usłyszałam jak oszołomiony Bernard opada na ziemię. Musiałam się bronić. Podniosłam różdżkę, ale zanim zdążyłam wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie znowu usłyszałam ten głos ‘Expelliarmus!’ Moja różdżka wyrwała mi się z rąk i wystrzeliła w powietrze by po chwili znaleźć się w ręce czarnej postaci. ‘To niemożliwe!’ pomyślałam ‘To jakiś koszmar! To się nie dzieje naprawdę!” Rzuciłam się do ucieczki. Biegłam jak najszybciej mogłam czując, że postać cały czas jest za mną. Potknęłam się upadając na twarz. Znowu poczułam ten straszliwy ból brzucha. Szybko wstałam i biegłam dalej. Czułam, że świat mi wiruje. Miałam dreszcze od gorączki, a głowa mi pękała. Nie wiedziałam jak długo będę jeszcze w stanie biec. Biegłam jednak, biegłam dopóki pozwoliły mi na to moje nogi. W końcu zaczęły się plątać aż odmówiły posłuszeństwa. Znowu upadłam, ale tym razem nie byłam w stanie się podnieść.

-Spokojnie, nic ci nie będzie- powiedziałam do mojego dziecka kładąc rękę na brzuchu, który bolał coraz bardziej.

Po chwili zobaczyłam ta samą czarną postać, która powoli zbliżała się do mnie. Jakby wiedziała, że nie mam jak uciec. Stanęła przede mną podniosła różdżkę i zamarła w bezruchu. Zamknęłam oczy, wiedziałam, że to Voldemort, wiedziałam, że to już koniec. Wszystko mi się przypomniało. Cała ta historia z tajemniczym listem, słowa Amy… Dlaczego nie posłuchałam jej? Dlaczego nie powiedziałam o wszystkim Dumbledorowi? A teraz już nie ma odwrotu. Moje dziecko… James… Amy… Dorcas… Syriusz… Remus… Peter… wszystkich ich miałam przed oczami. To niemożliwe! Otworzyłam oczy, jeszcze żyłam. Dlaczego?! Dlaczego po prostu ze mną nie skończy?! Nad czym się zastanawia?! Może to nie Voldemort? On by  nie wahał się mnie zabić. Tajemnicza osoba podniosła jeszcze raz różdżkę i tym razem wypowiedziała zaklęcie ‘Crucio!’ Poczułam taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Kości mi płonęły ogniem, głowa pękała, oczy potoczyły się do wnętrza czaszki. Mimo tego całego, przeraźliwego bólu myślałam tylko o jednym, żeby nic się nie stało dziecku. Mogę zginąć, tylko żeby ono ocalało. Niech to się już skończy! Nie miałam siły krzyczeć, nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego głosu. Nagle to wszystko się skończyło. Otworzyłam oczy. ‘Żyję, jeszcze żyję’ pomyślałam. Spojrzałam prosto w ciemną przestrzeń w kapturze postaci. Nie widziałam jej twarzy, ale wiedziałam, że patrzy mi prosto w oczy. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, ale chciałam żyć. Nie mogłam teraz umrzeć, teraz kiedy wszystko tak dobrze się układa. Mimo straszliwego bólu, który nie minął do końca, zebrałam siły i wstałam. Zaczęłam biec, postać nie ruszyła się z miejsca. Czemu mnie nie goni?! Czemu nie rzuca zaklęć?! Czemu daje mi uciec?! Zastanawiałam się dalej uciekając. W końcu zobaczyłam małe światełka w oknach domu. Weszłam do środka, w głowie mi się coraz bardziej kręciło.

-James!- zawołałam cicho, zachrypniętym głosem.

W domu nikogo nie było. Chciałam dojść do jakiegoś fotela, albo chociaż małego krzesła. Niestety nie miałam siły zrobić ani kroku. Widok zaczęła mi przesłaniać ciemna mgła, w głowie mi szumiało. Nagle przeszył mnie straszliwy ból. Myślałam, że to znowu to zaklęcie, ale to było coś o wiele gorszego. Upadłam na ziemię. Jakby z oddali usłyszałam głos Jamesa, który po chwili znalazł się tuż przede mną.

-Lily! Co się stało. Przybiegł Astar, szukałem cię! Lily odezwij się!- z oczu popłynęły mu łzy, a głos miał zrozpaczony.

Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego głosu, patrzyłam na niego nieprzytomnie czując, że odpływam. Co się ze mną dzieje?!

-Lily- James potrząsnął mną- Lily otwórz oczy! Proszę cię! Błagam! Nie poddawaj się!

Otworzyłam jeszcze na chwilę oczy. James przytulił moje bezwładne ciało płacząc, płakał jak dziecko. Zebrałam wszystkie siły i szepnęłam.

-Dziecko- James spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem.

-Nie martw się, zaraz wezwę pomoc. Tylko nie zasypiaj, wytrzymaj jeszcze chwilę, mów do mnie, Lily!

-Kocham cię- wyszeptałam ostatkami sił i poczułam jak odpływam. Nic już nie widziałam. Poczułam jak James potrząsa mną, potem przytula i woła.

-Lily! Proszę… proszę… proszę… proszę…

To ostatnie słowo rozchodziło się echem po mojej głowie. Tak bardzo nie chciałam go opuszczać.

piątek, 23 sierpnia 2013

Podsumowanie

Ogólnie wyświetleń to 16 158. Prawie 4000 wyświetleń więcej niż w tamtym miesiącu.   A statystyki cały czas rosną.
Blog został wyświetlony w 19 krajach
Najwięcej w Polsce.  Później w takich krajach jak :
- Stany Zjednoczone
- Anglia
- Rosja
- Irlandia
- Austria
- Czechy
- Ukraina
- Niemcy
- Indie
- Szwajcaria
- Holandia

Plus mniej w takich krajach jak:
Litwa
Chile
Kolumbia
Kanada
Irlandia
Łotwa
Portoryko


 W tym momencie prowadzę 5 blogów, ale ten odniósł największy sukces. Dziękuję.... Wszystkim którzy komentują, a przede wszystkim tym co czytają. Bo to znaczy dla mnie bardzo dużo. Jeszcze raz dziękuje i widzimy się przy nowej notce :*

~ Lily

piątek, 16 sierpnia 2013

49. James ucieknijmy stąd !

Siedziałam w kuchni bezmyślnie gapiąc się w stół. Kolejna nieprzespana noc była za mną, a ja wciąż nie wiedziałam co czuję. Byłam przemęczona za dużo rzeczy działo się wokół mnie. W ciągu roku wydarzyło się o wiele więcej niż w trakcie siedmiu lat w Hogwarcie. Voldemort, James, Voldemort, śmierć rodziców, James, Zakon, ślub, znów Voldemort i znów Zakon. To wszystko działo się tak szybko, że czułam jakbym traciła zmysły, wariowała. Może to wszystko przez to, że jestem w ciąży. Może gdybym była mniej zmęczona, wszystko wyglądało by o wiele lepiej. Czemu to wszystko jest takie trudne?! Położyłam rękę na brzuchu, tam było moje dziecko. Mały człowieczek, który był mój, mój i Jamesa. Chciałabym żeby nigdy nie spotkało go nic złego. Mogłabym oddać życie żeby tylko uchronić go przed całym złem tego świata. Po policzku popłynęła mi łza. Spływała powoli by po chwili spaść na ziemię i rozbić się o nią. Rozbić się tak, jak rozbiła się moja dusza. Czułam jakby była w tysiącach porozrzucanych kawałkach, które z biegiem czasu oddalały się ode mnie, pogubiły się bym nigdy nie mogła ich znaleźć i złożyć w całość. Czy to już zawsze tak będzie?! Czy już zawsze moje życie będzie się składało z lęku przed tym, że Voldemort odbierze mi wszystkich, których kocham?! Na ramieniu poczułam ciepło położonej na nim ręki. Odwróciłam się i zobaczyłam mojego ukochanego, mojego Jamesa, mojego męża. Nie mówił nic, po prostu usiadło obok i przytulił mnie mocno. Było mi tak dobrze, chciałam przeżyć tak całe życie w jego ramionach. Wiem ,że będzie zawsze przy mnie. Zawsze, aż do śmierci, kiedykolwiek ona przyjdzie.

-James -zaczęłam powoli- wyjedźmy!

James spojrzał zdziwiony prosto w moje oczy, a ja mówiłam dalej

-Wyjedźmy, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Jak najdalej od tego świata, Jak najdalej od Voldemorta, od śmierciożerców. Ja… ja ostatnio jestem bardzo niespokojna. Śnią mi się dziwne sny. Boję się. Nie chcę tu dłużej być - zamilkłam i spojrzałam z nadzieję na Jamesa czekając na odpowiedź.

James chwilę milczał.

-Jedźmy- powiedział nagle.- Jak najdalej stąd. Zaszyjmy się w jakimś nikomu nie znanym miejscu. Gdzie nikt nas nie znajdzie.

-Naprawdę?- zapytałam nie wierząc.

James kiwną głową, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Po chwili James wyszedł do innego pokoju i wrócił z dwiema dużymi walizkami.

-Pakuj się- powiedział podając mi walizkę.

Po około godzinie byliśmy już gotowi. Napisaliśmy krótki list, że wyjechaliśmy i razem udaliśmy się do pięknego miejsca gdzie będziemy szczęśliwi i bezpieczni.


***

 Jechaliśmy długo, nawet nie wiem ile, nie obchodziło mnie to. Najważniejsze było, że wyjechaliśmy i nigdy nie wrócimy. Za oknem było widać rozległe łąki przyozdobione co jakiś czas kolorowymi kwiatami. Był ciepły letni dzień, słońce świeciło i co jakiś czas zaglądało także do przedziału pociągu. ‘Jak wiele tracimy’- myślałam. ‘Tak wiele rzeczy nam ucieka przez to, że żyjemy w takim tempie’ Powietrze wlatujące przez otwarte okno lekko owiewało mi twarz. W oddali było widać tafle szafirowego jeziora, od którego odbijały się jasne promyki słońca. Obok jeziora widać było duży las, którego zieleń wspaniale komponowała się z kolorem wody. ‘Bajka’ pomyślałam patrząc na ten wspaniały krajobraz. Spojrzałam na Jamesa, siedział i czytał „Pororok Codzienny”. Przysunęłam się do niego powoli i wtuliłam się mocno w jego ramiona. James oderwał się od lektury, pogłaskał mnie po głowie po czym pocałował w czoło.

-Gdzie jedziemy?- zapytałam lekko znudzona.

-Niespodzianka- odpowiedział James i uśmiechnął się pogodnie.

-To powiedź mi chociaż czy jeszcze daleko- chciałam wiedzieć.

James lekko się przechylił i wyjrzał przez okno.

-Nie- powiedział po chwili- już całkiem niedaleko.

Przysunęłam się do okna. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do lasu by po chwili zrównać się z nim i zatrzymać na małej stacji.

-Wysiadamy?- zapytałam kiedy pociąg się zatrzymał.

-Tak- odpowiedział James biorąc walizki z półki nad siedzeniami.

Szybko wstałam, zabrałam wszystkie „luźne” rzeczy i wyszłam za Jamesem. Gdy wysiedliśmy, pociąg odjechał, a my zostaliśmy na pustej stacji kolejowej otoczonej ze wszystkich stron lasem. James położył walizki i wyjął z kieszeni jakąś kartkę z narysowaną mapą. Rozejrzałam się dookoła, nigdzie nie było widać żadnej, nawet najmniejszej drogi.

-I co teraz?- zapytałam z lekką obawą.

-Musimy iść za ten budynek- wskazał ceglaną budkę z napisem „Tu kupisz bilety” – tam powinna być ścieżka, która doprowadzi nas prosto na miejsce.

Po tych słowach, James wziął walizki i poszedł przed siebie. Ja udałam się za nim. Rzeczywiście, za budynkiem była mała, ledwo widzialna ścieżka. Udaliśmy się po niej w głębię ciemnego lasu. Minęło dużo minut zanim doszliśmy do miejsca gdzie można było dojrzeć między drzewami prześwit polany. Gdy doszliśmy do niej przekonałam się, że stoi tam mały drewniany domek udekorowany różno barwnymi kwiatami. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ten wspaniały, bajkowy dom będzie nasz?

-To tutaj- oświadczył James gdy byliśmy pod domem.

-Skąd wiedziałeś o tym miejscu?- zapytałam nie dowierzając we własne szczęście.

-Nie ważne. Ważne jest to, że będziemy tu tylko ty i ja. Sami, bez nikogo innego- powiedział i pocałował mnie.

Gdy weszliśmy do domu, moim oczom ukazał się pięknie, urządzony w myśliwskim stylu domek. Drewniane ściany pięknie komponowały się z obłożonymi brązową skórą fotelami i kanapą. Poroża zabitych zwierząt wisiały nad dużym kominkiem, który dodawał pokojowi jeszcze większy klimat. Na ziemi obok okna spał sobie duży, brązowy pies, który zapewne miał pełnić rolę stróża domu pod nieobecność jego właścicieli. Gdy usłyszał, że ktoś jest w domu szybko wstał i zaczął głośno szczekać.

-Astar! Cicho!- krzyknął James, a pies momentalnie zamilkł i rzucił się na Jamesa liżąc go i machając ogonem jak opętany.

-Skąd wiedziałeś jak on się nazywa?- zapytałam wytrzeszczając na niego oczy.

James uśmiechnął się.

-Bo to mój ukochany pies z dzieciństwa, a ten dom to dom moich rodziców. Jak byłem mały przyjeżdżaliśmy tu w każde wakacje. Rozejrzałam się jeszcze raz. Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam zdjęcia stojące na kominku. Podeszłam do nich, na jednym zdjęciu widać było rodziców Jamesa machających do mnie przyjaźnie. Byli o wiele młodsi, jednak nie zmienili się prawie w ogóle. Na następnym zdjęciu był James, chyba jak miał około jedenaście lat, z małym szczeniaczkiem, to właśnie on pewnie teraz leży na moim mężu. Na kolejnych paru zdjęciach byli na przemian, albo pies albo mały James. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Jedno zdjęcie zaciekawiło mnie najbardziej, było puste.

-Dlaczego na tym zdjęciu nikogo nie ma?- zapytałam pokazując je Jamesowi.

Mój mąż nagle wstał zrzucając z siebie zdziwionego tą nagłą gwałtownością psa.

-Nieważne- powiedział krótko- chodź pokażę ci inne miejsca- powiedział i pociągnął mnie w drugą stronę.

Co było takiego na tym zdjęciu? Zastanawiałam się jeszcze przez długi czas. Dlaczego James nie chciał mi powiedzieć? Nie dawało mi spokoju.

-Tu zrobimy dzisiaj ognisko- powiedział pokazując mi otoczone kamieniami miejsce- tam jest las, lepiej nie chodzić nigdzie daleko, bo łatwo można się zgubić. Jak byłem mały to nie raz się zdarzało, że rodzice tracili zmysły szukając mnie w nim.

James przytulił mnie, a koło nóg poczułam psa obwąchującego mi nogi. Pogłaskałam go lekko, a on pobiegł przed siebie jakby chciał nam coś pokazać.

-Gdzie on biegnie?- zapytałam ciekawa.

-Chodźmy zobaczyć- powiedział James i ruszyliśmy za psem.

Okazało się, że niedaleko jest jezioro, to samo, które widziałam jeszcze w pociągu. Rozejrzałam się. Daleko po drugiej stronie brzegu opalali się jacyś ludzie. Widać było też z dwie żaglówki dryfujące powoli po zielonej tafli jeziora. Astar pływał szczęśliwy w wodzie, próbując dogonić piękne, dostojne łabędzie, które nic sobie z niego nie robiąc pływały dalej.

-Dlaczego nigdy mi nie mówiłeś o tym miejscu?- zapytałam zwracając się do Jamesa.

-Nie wiem, tak jakoś wyszło- powiedział i przytulił mnie- podoba ci się tu?

-Jest wspaniale- powiedziałam i pocałowałam go.

W tym samym momencie Astar wyskoczył z wody i otrzepując się całych nas zmoczył.

-Astar!- krzyknęłam, ale było już za późno.

Byłam cała mokra.

-Chodźmy się przebrać, a potem pomyślimy co będziemy robić- powiedział James i udaliśmy się do drewnianego domku.


***

 Gdy przebraliśmy się, zaczęliśmy się rozpakowywać. Gdy skończyliśmy, a za oknem zrobiło się szarawo. Udaliśmy się na zewnątrz by przygotować ognisko. Siedzieliśmy przed ogniskiem wtuleni w siebie i śmialiśmy się. Tak wspaniale się czułam otoczona bliskimi. Jamesem i naszym dzieckiem. Astar leżał w oddali, bo ciepło bijące od ogniska widocznie mu nie odpowiadało.

-Znalazłam coś w jednym z pokoi- powiedziałam uśmiechając się tajemniczo.

-Co?- zapytał zaciekawiony James.

-Zgadnij.

James chwile się zastanawiał.

-Nie wiem.

Uśmiechnęłam się szeroko i wyjęłam z kieszeni małego pluszowego misia.

-Skąd masz Body’ego-?- zapytał wyciągając po niego ręce.

-Znalazłam, James Potter bawiący się pluszowym misiem- zaśmiałam się- niemożliwe!

-Byłem mały, bałem się spać sam. Poza tym to był mój przyjaciel- powiedział.

-Chcesz go?- zapytałam.

James kiwnął głową.

-To musisz mnie złapać- powiedziałam wstając i pobiegłam przed siebie.

Astar zerwał się szybko i pobiegł za mną ciesząc się, że wreszcie coś zaczęło się dziać. Dobiegłam do jeziora i weszłam na mały pomost. Tam dogonił mnie James.

-Nie zbliżaj się, bo go wrzucę do wody- zagroziłam.

-Nie zdążysz- powiedział z uśmiechem James.

-Nie? Dlaczego?

-Bo ja wrzucę cię pierwszy- powiedział i bez ostrzeżenia podbiegł do mnie wziął mnie na ręce i wskoczył do wody wrzucając mnie przy okazji do niej.

-James! Ja żartowałam!- krzyknęłam z trudem powstrzymując śmiech.

-Ale ja nie- powiedział szczerząc zęby.

-Poza tym jest noc, a w nocy się nie pływa.

-A kto ustalił taką zasadę?- zapytał podpływając do mnie.

-Nie wiem- odparłam zgodnie z prawdą.

Nad nami świecił piękny wielki, jasny księżyc.

-Kocham cię, dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś- powiedziałam i pocałowałam go.

48 i poł. Wyznanie

-Lily! Długo jeszcze?!- James od ponad pół godziny dobijał się do łazienki.

-Już kończę, jeszcze chwilkę!- krzyknęłam do niego w jednej ręce trzymając szczotkę do włosów, a w drugiej suszarkę.

-Lily! Spóźnię się przez ciebie do pracy!

-Mówię, że już wychodzę!- krzyknęłam po czym potknęłam się o kabel od suszarki.

-Lily?! Co tam się stało?!

-Nic- powiedziałam rozcierając sobie bolące kolano- potknęłam się przez ciebie.

-Przeze mnie?! A co ja takiego zrobiłem?

-Poganiasz mnie- powoli wstałam i kulejąc doszłam do lustra.

-Bo ja musze być dzisiaj już o 7 w Ministerstwie! Pośpiesz się!

-No dobrze- powiedziałam i zrezygnowana otworzyłam drzwi- wchodź.

-Dzięki- powiedział i pocałował mnie w policzek.- Kocham cię.

-Zrobię śniadanie- powiedziałam uśmiechając się.

Po paru minutach James siedział już w kuchni i jadł śniadanie. Ja piłam kawę i czytałam Prorok Codzienny.

-Kiedy mamy zebranie Zakonu?- zapytałam gdy przeczytałam artykuł o kolejnych zniknięciach i porwaniach.

-Nie wiem, chyba jakoś w następnym tygodniu. A co?

-Nic- odpowiedziałam.- Wiesz, że mamy nowego członka?

-Tak coś słyszałem. Rosjanin, tak?

-Tak- odpowiedziałam zastanawiając się dlaczego ja zawsze o wszystkim dowiaduję się ostatnia.

James dokończył kanapkę wstał pocałował mnie na pożegnanie mówiąc

-Pa maleńka- po czym pocałował mój brzuch i powiedział -pa maleństwo, tatuś idzie zarabiać.


***

 Szłam ciesząc się dniem wolnym od pracy. Miałam się spotkać z Amy, bo podobno ma mi coś ważnego do powiedzenia. Lato zbliżało się wielkimi krokami, a w powietrzu czuć było już zapach ciepłego powietrza. W ten czerwcowy poranek czułam jakby wszystko wróciło do normy i nic złego się nie mogło stać.

-Lily? To naprawdę ty?- wyrwał mnie z rozmyślań znajomy głos.

Odwróciłam się, a moja twarz znalazła się dokładnie przed twarzą Ivana. Uśmiechnęłam się, a był to jeden z moich najszczerszych uśmiechów.

-Co ty tu robisz?- zapytałam zaskoczona.

-Próbuję zwiedzać, ale bez przewodnika to bez sensu.

-No tak te wszystkie uliczki są tak skomplikowane, że łatwo można się pogubić.

-Tak, a ja mam chyba wyjątkowy talent do nie trafiania tam gdzie chciałem trafić- powiedział i puścił mi oko.Spuściłam głowę i zachichotałam nerwowo. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dlaczego?! Dlaczego tak dziwnie się czułam?!

-Kiedy to się po raz ostatni widzieliśmy? Tydzień temu temu?

-Tak- przytaknęłam.

-A wiesz, że nawet próbowałem się czegoś o tobie dowiedzieć.

-A dlaczego?- zapytałam zaciekawiona.

-Chciałem, żebyśmy dokończyli naszą rozmowę, wtedy tak szybko znikłaś.

-Musiałam…

-Jasne, przecież nie musisz się przede mną tłumaczyć.

Zapadła krótka cisza.

-Masz może teraz czas?

Spojrzałam mu prosto w oczy i bez zastanowienia odpowiedziałam...

-Tak, jak chcesz to mogę ci pokazać parę ciekawych miejsc.

-Było by miło.

Ivan i ja spędziliśmy razem prawie całe popołudnie spacerując po mieście. Mieliśmy tyle wspólnego, ale zarazem tyle mogłam się od niego dowiedzieć. Miał taki ciepły łagodny głos, że aż chciało się go słuchać. Gdy na mnie patrzył miałam lekkie dreszcze, a jak mu cos opowiadałam to aż plątał mi się język. Nie wiedziałam co mam robić? W jego obecności nie myślałam racjonalnie, rządziły mną wtedy fale dziwnych emocji, które niczym złe duszki mówiły ‘ Nie myśl! Baw się!’ A ja jak głupia słuchałam ich i śmiałam się,żartowałam razem z Ivanem nie zwracając uwagi ani na to, że mam męża ani na to, że od paru godzin miałam być u Amy. Z jednej strony, czułam jak to wszystko mnie przeraża, z drugiej zaś, byłam bardzo szczęśliwa.

-Jesteś głodna?- zapytał po jakimś czasie Ivan.

-Jak wilk!- powiedziałam śmiejąc się.

-To świetnie się składa. Znam takie fajne miejsce.

-Jakie?- zapytałam.

-Dowiesz się w swoim czasie- powiedział tajemniczo- chodź- powiedział i pociągnął mnie za rękę.

Byliśmy w parku. Po co on przyprowadził mnie do parku?!

-Chcesz żebyśmy jedli trawę- zapytałam po chwili.

-Nie- odpowiedział- poczekaj tu chwilę.

Poczekałam. On udał się do budki stojącej nie daleko. Po chwili wrócił z koszem piknikowym. Popatrzyłam na niego pytająco.

-No co? Szkoda żebyśmy w taki piękny dzień jedli w kawiarni.

-No tak- przyznałam mu racje i pomogłam rozłożyć koc. -Opowiedz mi coś o Rosji- powiedziałam kiedy usiedliśmy.

Ivan chwilę myślał, jakby się zastanawiał i marzył.

-To piękny kraj, pełno w nim historii.

-My też mamy historię…- zaczęłam, ale od razu przerwałam.

Ivan spojrzał na mnie takim wzrokiem pełnym miłości do swojego kraju, że przez chwilę zazdrościłam mu, że pochodzi z Rosji.

-Tak… jednak historia Rosji jest tak silna, tak mocna, że aż czuć ją w powietrzu. Chce się ja poznać, chce się być jej częścią i to jest właśnie taki wyjątkowe w tym kraju- powiedział.

-Chciałabym tam kiedyś pojechać…- powiedziałam rozmarzona- chciałabym to poczuć…

-Zabiorę cię tam kiedyś- powiedział rozentuzjazmowany.

Te słowa trafiły we mnie jak piorun. W pierwszej chwili chciałam powiedzieć TAK, ale właśnie w tym miejscu przekroczyłabym granicę. Nie mogłam z nim jechać przecież ja mam męża. W domu czeka na mnie James. Chwila zapomnienia się skończyła, a ja musiałam wyjaśnić wszystko Ivanowi.

-Nie mogę- powiedziałam ze spuszczoną głową.

-Nie możesz- Ivan podniósł mi głowę i spojrzał prosto w oczy.

-Ivan, musze ci coś powiedzieć. Ja… ja mam męża.

Ivan przez chwilę patrzył na mnie jakbym uderzyła go w twarz.

-Co? Ale… jak to możliwe? Sprawdzałem w dokumentach Zakonu… Było wyraźnie napisane, „Lily Evans -panna”

-Tak, bo ja dopiero niedawno wzięłam ślub i jeszcze nie zdążyli tego zmienić. Tyle się działo… A ja nie nazywam się Lily Evans, nazywam się Lily Potter- powiedziałam.

-Ale mówiłaś…

-Nie wiem dlaczego tak się przedstawiłam- chwile milczałam zastanawiając się- Może dlatego, że nie chciałam żebyś pomyślał, że jestem taką kura domową, która tylko siedzi w domu i gotuje obiadki dla męża.

-A co nie gotujesz?

-Gotuję, ale… ,nigdy nikomu o tym nie mówiłam, czuję, że jestem za młoda na małżeństwo czuję, że powinnam się bawić z przyjaciółkami, a nie siedzieć w domu i robić swetry na drutach. Ja się strasznie boję, tego wizerunku.

Było mi strasznie wstyd.

-Jesteś wspaniałą dziewczyną- powiedział Ivan- i nie masz czego się wstydzić, że tak szybko wyszłaś za mąż. To jest tylko powodem do dumy, że tak go kochasz. Dbaj o tą miłość. Idź do niego- Ivan zamknął oczy.

Wstałam, jednak nie mogłam iść, musiałam jeszcze spytać

-Spotkamy się jeszcze?

Ivan pokiwał głową nie otwierając oczu. Odwróciła się i miałam już iść, ale jeszcze… pochyliłam się i pocałowałam go w policzek mówiąc

-Dzięki. Za ten dzień...

Potem szybko wstałam i pobiegłam przed siebie czując wielką pustkę w sercu…

poniedziałek, 8 lipca 2013

48. Przyjęcie powitalne.

James przez chwile nic nie mówił. Gdy zaczęłam się już poważnie denerwować odrzekł.

-To dobrze- i poszedł dalej drogą.

Przez dłuższą chwilę stałam nie ruszając się. Myślałam, myślałam co to wszystko ma znaczyć. W końcu odwróciłam się i krzyknęłam.

-James ogłuchłeś?!

James zatrzymał się, powoli odwrócił i krzyknął do mnie.

-Nie, słyszałem wszystko bardzo wyraźnie! Jesteś w ciąży!

Zatkało mnie, takiej reakcji w ogóle się nie spodziewałam. Ignorując tłum gapiących się na nas mugoli krzyknęłam.

-I co?! Nic cię to nie obchodzi?!

-A co w tym takiego niezwykłego?! Urodzi się kolejne dziecko, których jest dużo na tym świecie!

Nie to nie możliwe. James nigdy by tak nie powiedział.

-A odpowiedzialność! Nie przeraża cię, że będziesz ojcem?!

-A co w tym przerażającego?!

Powoli czułam jak zaczyna opanowywać mnie niepowstrzymana złość. Rozległo się pare szeptów wśród gapiów z których udało mi się dosłyszeć słowo ‘drań’.

-Nie wierzę! Nie wierzę, że to powiedziałeś! Ty taki nie jesteś!

-Nie widziałaś mnie przez pewien czas, skąd wiesz, że się nie zmieniłem!

Widok przesłoniły mi łzy. Nie były to łzy smutku, ale łzy złości. Byłam tak wściekła na Jamesa jak jeszcze nigdy na nikogo.

-Wiesz co?! Ja myślałam, że się ucieszysz, ale widzę, że cię to w ogóle nie interesuje!- wykrzyczałam odwróciłam się i poszłam w drugą stronę. Zatrzymałam się jeszcze na chwile próbując jakoś opanować moją złość, która kipiała ze mnie jak jeszcze nigdy. Nagle poczułam jak ktoś mnie łapię w pasie i przytula.

-Ty naprawdę uwierzyłaś w to co przed chwilą powiedziałem?- zapytał ciepły głos przy moim uchu.

Odwróciłam się i spojrzałam pytającym wzrokiem na Jamesa.

-Jestem dobrym aktorem, prawda?- zapytał szczerząc zęby.

Nagle wszystko zrozumiałam, on udawał. Udawał swoją obojętność, a ja, jego żona, nie zauważyłam, że udaje. Jaka ze mnie żona?

-Ty draniu- powiedziałam popychając go lekko i uśmiechając się pod nosem- jak mogłeś?

-Mogłem- powiedział uśmiechając się- i przyznam, że było to bardzo zabawne.

-No dobrze, ale co właściwie czujesz? Cieszysz się?

-Chcesz zobaczyć moją prawdziwą reakcję- powiedział i bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce i pocałował mocno Gdy postawił mnie z powrotem na ziemię powiedział -Ciesze się jak idiota. Tak, jestem najszczęśliwszym idiotą na świecie- a potem dodał bez ostrzeżenia na cały głos- BĘDZIEMY MIEĆ DZIECKO! JA I MOJA ŻONA BĘDZIEMY RODZICAMI! BĘDZIEMY MIEĆ MAŁEGO POTTERA!

-James, ciszej. Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć- powiedziałm zmieszana.

-Wszyscy muszą o tym wiedzieć- powiedział po czym podszedł do jakiejś mugolskiej staruszki i powiedział- Czy uważa Pani, że będę dobrym ojcem- przerwał jakby czekając na odpowiedź. Po chwili zaczął znowu- Bo wie Pani będę miał dziecko -po czym podbiegł do mnie i znowu mnie pocałował, a staruszka mruczała coś o dzisiejszej młodzieży.

-KOCHAM CIĘ LILY!-krzyknął na cały głos.

***

 -Balony, serpentyny… i te magiczne śpiewające małe elfiki, one tez mogą się przydać . Zapas czekoladowych żab i fasolki wszystkich smaków… potem… hmm… może jakiś tort i transparenty z napisem „WITAMY W DOMU!”- Amy była bardzo pochłonięta przygotowaniami przyjęcia powitalnego dla Remusa i Petera.

-James i Syrisz powiedzieli, że oni go zrobią- powiedziała Dorcas.

-Aha, ok. to jeszcze tylko coś do picia może…

-Kremowe piwo!- powiedziałam znosząc trzy kufle kremowego piwa.

-Świetny pomysł Lily, do picia będzie kremowe piwo, trzy kartony wystarczą?- powiedział Amy, a ja i Dorcas zaczęłyśmy się śmiać.

-No co?- dziwiła się Amy.

-Nie jesteś za bardzo przejęta tym przyjęciem?- zapytałam biorąc łyk piwa.

-Ja po prostu lubię organizować przyjęcie- powiedziała notując coś w notesie.

Do drzwi rozległo się pukanie. Poszłam otworzyć, za drzwiami stała tajemnicza postać z twarzą zakrytą dwoma kartonami.

-Potrzymasz? To nie jest ciężkie- powiedział głos Syriusza, a postać podała mi kartony, które wcale nie były lekkie.

-Macie?- Amy przybiegła do drzwi.

-Tak. Po co tyle tego? Mamy jeszcze trzy kartony w na dole.

-Będzie dużo osób, a ja nie chcę żeby czegoś zabrakło- powiedziała i odhaczyła z listy słowo ‘Miodowe Królestwo’.

-To jeszcze nie wszystko?- zapytałam z trudem utrzymując kartony.

-Nie, oczywiście, że nie- odparła Amy.

-Syriusz! Każesz mojej żonie trzymać te ciężkie kartony? Jak cię dorwę to przerobię cię na pasztet z psa !- powiedział James niosąc trzy kolejne paczki.

-Ups… pardąsik zapomniałem. Już to biorę- powiedział Syriusz i uwolnił mnie od ciężaru słodyczy na przyjęcie.

-Nie mówcie mi, że to jeszcze nie wszystko- powiedziałam patrząc na pięć leżących na ziemi kartonów.

James uśmiechnął się i pokręcił głową.

-Zrobiliście już transparent?- zapytała Amy zwracając się do Jamesa i Syriusza.

Chłopcy popatrzyli na siebie znacząco.

-No więc- zaczął powoli James- jest pewien problem…

-Problem- powtórzyła Amy wpatrując się w nich.

-Nic by się nie stało gdyby James nie wyjął swojej różdżki- powiedział Syriusz.

-Przecież to ty zaproponowałeś żebyśmy je wyjęli- odparł James.

-Ja powiedziałem tylko, że szybciej by było gdybyśmy użyli czarów.

-A później powiedziałeś…- zaczął James jednak Amy mu przerwała.

-Co się stało? Powiedzcie!

Syriusz spojrzał na Amy i powiedział tak niewyraźnie jak tylko mógł.

-James spalił ten transparent.

-CO?!- krzyknęli razem Amy i James.

-To ty go spaliłeś!- powiedział James.

-Co zrobiliście?!- zapytała w tym samym czasie Amy.

-Chcieliśmy żeby wszystko szybciej poszło, ale James użył złego zaklęcia i zamiast dodać migoczące gwiazdeczki to wyczarował ogniste kulki- wyjaśnił Syriusz.

-Podałeś mi złe zaklęcie- odparł James.

-Bo skąd miałem wiedzieć, że ‘ogniste kulki’ to nazwa tak dosłowna. No, ale nie ważne, w każdym razie transparentu nie ma.

-Nie ma?!- krzyknęła Amy- co to za przyjęcie powitalne bez transparentu?!

-Spokojnie- uspokajał ją James- jak tak bardzo ci na tym zależy to skoczymy z Syriuszem do sklepu kupimy potrzebne rzeczy i zrobimy go od nowa- zaproponował.

Amy uśmiechnęła się.

-Dzięki jesteście kochani- powiedziała po czym wszyscy rozeszliśmy się do swoich zadań.

***

Na przyjęciu było bardzo dużo osób. Sama nie wiem z kąd Amy wzięła ich aż tylu. Remusa i Petera jeszcze nie było. Syriusz i James mieli ich przyprowadzić w odpowiednim momencie. Zaczęłam przyglądać się tłumowi ludzi. Są członkowie Zakonu, parę osób jeszcze z Hogwartu, parę z Ministerstwa i parę w ogóle mi nie znanych osób. Nagle ktoś złapał mnie za rękę…

-Dorcas?- zdziwiłam się.

-Chodź pokażę ci coś- powiedziała i podała mi drinka.

Poszłyśmy do drugiego pokoju, w którym było tak samo tłoczno jak w poprzednim. Usiadłyśmy na kanapie, a Dorcas powiedziała wskazując na jakiegoś chłopaka.

-Widzisz go?

-Tak- pokiwałam głową.

-Podobno to nowy członek Zakonu.

-Nowy?

-Tak, podobno jest obcokrajowcem, ale świetnie gada po angielsku.

Uśmiechnęłam się przyglądając się obcokrajowcowi.

-Przystojny, nie?- powiedziała cicho Dorcas.

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Rzeczywiście, chłopak był bardzo przystojny. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał krótkie ciemne włosy i ciemne, prawie czarne oczy. Pewnie dziewczyny zanim szaleją…

Przyglądałam mu się bezmyślnie aż w końcu zobaczyłam, że on też mi się przygląda uśmiechając się przy tym. Speszyłam się, zaczerwieniłam i zwróciłam wzrok w inną stronę. Chwilę udawałam, że zainteresowała mnie mała wróżka latająca nad nami i podśpiewująca pod nosem „ Witajcie, witajcie w domu”, ale tak naprawdę zastanawiałam się czy on jeszcze mi się przygląda. Na szczęście do pokoju przybiegła Amy i krzyknęła

-Oni już tu są, chowajcie się!

Spojrzałam w miejsce gdzie widziałam owego chłopaka, już go nie było. Gdzie on się podział? Schowałam się za kanapą i po jakimś czasie wyskoczyłam krzycząc, jak wszyscy, „niespodzianka!” Nie dopchałam się do Remusa ani do Petera, bo wszyscy rzucili się na nich z uściskami jak dzikie zwierzęta. Rozejrzałam się, nigdzie nie było widać Jamesa. Usiadłam więc z powrotem na kanapę. Obok mnie siedział…

-Cześć nazywam się Ivan Pawłov- zagadał.

-Je… jestem Lily P.... Evans- powiedziałam lekko się jąkając.

Uśmiechnął się do mnie.

-Przyjechałem z Rosji z Petersburga- powiedział.

-To daleko.

-Tak, ale ja uwielbiam podróżować więc było to całkiem przyjemne.

Rozmawialiśmy tak jeszcze przez jakiś czas aż w końcu usłyszałam głos… blondynki. Wstałam i poszłam w stronę dobiegającego dłosu. Tak, w drzwiach stała blondynka obściskująca Remusa.

-Tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy. Tak za tobą tęskniłam- mówiła obściskując go, on nie wyglądał na zadowolonego z tego- kocham cię i wiem, że ty mnie kochasz. Dlatego byłam pewna, że wrócisz. A ona!- blondynka krzyknęła wskazując palcem na Amy- ona chcę nas rozdzielić!

-Co?!- Amy była zdumiona.

-Tak, nie zaprosiła mnie na to przyjęcie!

-Zapomniałam- odparła Amy głosem niewiniątka.

-Wcale nie zapomniałaś ty po prostu jesteś zazdrosna, że ja mam Remusa, a ty nie! Powiedz im kochanie powiedz o tym co zamierzamy zrobić- tym razem zwróciła się do Remusa.

Poczułam jak ktoś łapie mnie w pasie i szepcze mi do ucha.

-Chodźmy już, mam dla ciebie niespodziankę- odwróciłam się i przytuliłam do męża.

***

 W domu było całkiem ciemno. Chciałam zapalić światło, ale James mnie powstrzymał.

-Co ty kombinujesz?- zapytałam.

-Nie pytaj tylko chodź- powiedział delikatnie ciągnąc mnie za rękę- usiądź- powiedział po chwili.

Usiadłam na krześle, a on zapalił światło. Moim oczom ukazała się stół z wieloma smakołykami dwoma świecami i mrożącym się szampanem.

-A jak to okazja?

James uśmiechnął się odkorkowując szampana.

-Po pierwsze, że wróciłem cały i zdrowy, po drugie jeszcze nie uczciliśmy tego, że zostaniemy rodzicami.

-A jak zapeszymy- powiedziałam z lekką obawą.

-Nie zapeszymy- powiedział i podał mi kieliszek z nalanym szampanem.


********************************************************


Chciałam żeby ten rozdział inaczej wyszedł. To jest tandeta. Ale nie będę nic zmieniać. Po prostu życie jest D-O-B-A-N-I  dobani.

47. Noc w Świętym Mungu

Rozdział dla Missnati901 za to że cały wczorajszy dzień na niego czekała :* Przepraszam <3



Siedziałam sama w pokoju. Siedziałam w półmroku, nawet nie zauważyłam kiedy się ściemniło. W głowie cały czas słyszałam głosy Syriusza i Jamesa opowiadające co się stało zeszłej nocy. Jak mogło do tego dojść?! Czekałam na Amy, dochodziła już jedenasta, a jej wciąż nie było. Musiałam na nią zaczekać i powiedzieć co się stało, zanim pójdę do szpitala. Musiałam, bo jej to obiecałam. Siedziałam tak rozmyślając aż po pewnym czasie usłyszałam zgrzyt zamka w drzwiach. Szybko wstałam i pobiegłam do nich. Amy była uśmiechnięta i w zupełnie innym nastroju niż przed paroma godzinami. Zpojrzała na mnie ze zdziwieniem i powiedziała.

-Nie musiałaś na mnie czekać.

-Musiałam- powiedziałam ponuro.

-Dlaczego tu tak ciemno? Dorcas już śpi.

-Nie, nie śpi- odpowiedziałam.

Amy zapaliła światło i spojrzała na mnie. Od razu zauwazyła, że coś jest nie tak.

-Lily, co się stało jak mnie nie było?- zapytała głosem pełnym obaw.

Spuściłam głowę i podeszłam do fotela po czym usiadłam na nim. Amy zrobiła to samo wciąż obserwując mnie.

-Lily…

-Wrócili- powiedziałam- James i Syriusz wrócili- powiedziałam.

-A Remus… Peter… Lily!

Potrząsnęłam głową.

-Remus i Peter są w Św. Mungu. Syriusz, James i Dorcas poszli tam, a ja czekałam na ciebie.

Amy wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.

-Co się stało?!- zapytała po chwili bardzo zdenerwowana.

-Usiądź to ci wszystko powiem.

Amy usiadła wpatrując się we mnie. Zamknęłam oczy i powoli zaczęłam opowiadać to co przed paroma godzinami usłyszałam od James i Syriusza.

-Dotarli do Śmierciożerców bez większych trudności. Było im łatwo, bo przecież są animagami. Syriusz w postaci psa mógł z dużej odległości wyczuć nadchodzące osoby. Peter zmieniając się w szczura mógł wślizgnąć się różne zakamarki gdzie inni nie mogli. Wszystko było dobrze aż do wczorajszej nocy. Amy tam podobno jest strasznie… ciemno, wilgotno, nie ma ani odrobiny światła, słońca… Tej nocy planowali wślizgnąć się na spotkanie śmierciożerców z Voldemortem. Wtedy mogliby go rozpoznać i mogliby tez rozpoznać wielu z pośród śmierciorzerców, bo tylko w czasie zebrań nie mieli na sobie kapturów. Byli już prawie na miejscu spotkań kiedy zobaczyli, że Peter zniknął. Nie mogli go zostawić, musieli go poszukać, znaleźć zanim zrobiłby to Voldemort. Więc się wrócili, przez długi czas nie mogli go znaleźć. Po jakimś czasie okazało się, że wśród nich nie ma też Remusa. Zaczęli się obawiać, że i Peter i Remus zostali złapani. Zaczęli ich szukać, ale nie znaleźli ich. Kiedy już tracili nadzieję. Zobaczyli w oddali Petera, który prowadzi prawie nieprzytomnego słaniającego się na nogach Remusa. Cudem udało im się uniknąć śmierciożerców, którzy szukali już ich w całej okolicy. Zaprowadzili nieprzytomnego Remusa i rannego Petera do szpitala i przyszli tu żeby nam powiedzieć.

Skończyłam opowiadać, a Amy siedział w bezruchu gapiąc się na mnie z niedowierzaniem. Po chwili lekko się poruszyła i zapytała.

-Jak się czuje Remus?

-Jeszcze nie wiem czekałam na ciebie żebyśmy razem poszły do niego.

-To na co czekamy? Chodźmy szybko. On nie może być teraz sam- powiedziała Amy wstając.

***

W szpitalu było prawie pusto. Pojedyncze osoby przechodzące w powolnym tempie przechodzące przez korytarz. Paru uzdrowicieli rozmawiających miedzy sobą, a na siedzeniach przysypiający członkowie rodziny pacjentów szpitala. Szłyśmy powoli, Amy w błękitnej sukience zupełnie nie pasował do tego ponurego klimatu jaki tam panował. W końcu po udzielonych nam informacjach doszłyśmy do pokoju gdzie leżał Remus. Przed nim siedzieli James, Syriusz, Dorcas i poobijany Peter ubrany w szpitalną piżamę. Czemu nie są w środku?! Czemu nie są z Remusem?! Co się dzieje?!

-Co z nim?- zapytała Amy.

-Ciężko…- powiedział cicho Syriusz.

-Co ciężko?! Powiedzcie!- Amy wpatrywała się w nich z niepokojem.

-Nie chcą nas tam wpuścić- powiedziała Dorcas- mówią, że na razie stan jest bardzo niestabilny.

-Co tam się właściwie stało?- Amy zwróciła się do Petera.

Peter potrząsnął głową i nic nie powiedział. Amy chciała jeszcze coś powiedzieć, ale przyszedł do nas jeden z uzdrowicieli.

-Co z Remusem?- zapytaliśmy chórem.

-Proszę się uspokoić- odparł- stan pacjenta jest poważny, ale myślę, że wszystko powinno być jasne jutro rano.

-Jutro rano?!- powtórzył zdenerwowany Syriusz- Dlaczego tak długo?!

-My naprawdę nie… – zaczął uzdrowiciel.

-Czy on może umrzeć?- zapytała Amy przerywając mu.

Uzdrowiciel spojrzał na nią i powoli kiwną głową. Zamknęłam oczy. Przecież to niemożliwe. Nie wierzę w to!

-Możemy go zobaczyć? Tylko na chwilę- zapytałam

-Ale tylko na minutkę i nie wszyscy razem- powiedział i odszedł.

-Idź pierwsza- zwróciłam się do Amy.

Amy bez słowa udała się do pokoju gdzie leżał Remus. Rozejrzałam się w około. Peter zniknął, pewnie poszedł już do łóżka w końcu on też dużo przeżył. Byłam bardzo zmęczona, ale wiem, że nawet jakbym się położyła to nie mogłabym zasnąć.

-Chcecie kawy?- zaproponowałam- przyniosę.

-Iść z tobą?- zapytał James.

-Nie pójdę sama, poza tym wiem, że za chwilę będziesz chciał do niego iść.

James uśmiechnął się blado, a ja udałam się do małe kawiarenki szpitalnej. W środku nikogo nie było. Wszystkie stoliki były puste, a głuchą cisze przerywało co jakiś czas stukanie naczyń, które same się myły i układały na półce.

-Jest tu kto?- zawołałam.

Po chwili usłyszałam kroki, a za ladą pojawiła się szczupła młoda kobieta. Z uśmiechem na twarzy obsłużyła mnie i życzyła mi dobrej nocy. Ta noc nie mogła być dobra, ale uśmiechnęłam się do niej, bo miała dobre intencje. Postawiłam na małej tacy pięć kaw i skierowałam się do wyjścia. Kiedy byłam już prawie w drzwiach, zobaczyłam skuloną postać w kącie kawiarni.

-Peter?- szepnęłam sama do siebie.

Podeszłam powoli do postaci. Tak, był to Peter. Tylko dlaczego tu siedzi?

-Peter…- zaczęłam ostrożnie.

Peter jak zerwał się jak poparzony. Oczy miał czerwone, a noc ruszał mu się nerwowo. Co jakiś czas spoglądał na boki jakby sprawdzając czy nikogo nie ma.

-Co się stało? Dlaczego nie śpisz?- zapytałam.

-Nie chce mi się spać- odpowiedział trochę bardziej piskliwym głosem niż zwykle.

-To dlaczego siedzisz tu sam?

-Nie mogę tam siedzieć i patrzeć jak on umiera- powiedział Peter coraz gwałtowniej się rozglądając.

-On nie umrze- zaprzeczyłam- wszystko będzie dobrze.

-On umrze, bo nikt nie przeżyje spotkania z NIM. Nic już nie będzie dobrze!

-Peter co się stało jak rozdzieliłeś się z resztą? Co się tam wydarzyło?

Peter zaczął powoli drżeć jakby od dreszczy. Chwilę milczał zastanawiając się nad czymś.

-Nic, nic się nie stało- odpowiedział po chwili.

-Ale kto was zaatakował? Widziałeś jego twarz?

Peter zamknął oczy.

-Czemu ty chcesz wszystko wiedzieć! Nic się nie stało! To był wypadek! To nie była moja wina! Gdyby nie ja to Remus już dawno by nie żył!- wykrzyczał i wybiegł z kawiarni.

-Peter!- zawołałam za nim, ale nie odwrócił się.

Kiedy wróciłam przed pokój w którym leżał Remus, Dorcas leżała na siedzeniu głowę trzymając na kolanach siedzącego Syriusza. Amy Stała opierając się o ścianę, a James spacerował po korytarzu. Podałam wszystkim kawę, a gdy wypiłam swoją, poszłam do pokoju w którym leżał Remus. W pokoju panował półmrok, w kącie drzemała jakaś uzdrowicielka z książką położoną na kolanach. Podeszłam do łózka, tak bardzo nienawidziłam szpitali. Remus wyglądał bardzo spokojnie, jakby po prostu drzemał i w każdej chwili miał się obudzić. Usiadłam na łóżku. Co się tam mogło stać? Co Peter ukrywa? Czy widzieli Voldemorta? A Może to on ich zaatakował. ‘Nich się już obudzi’ myślałam patrząc na Remusa ‘No dalej obudź się, potrzebujemy cię’ jednak mimo moich próśb Remus nie otworzył oczy ani nie dał żadnego innego znaku życia. Powoli wstałam i wyszłam z pokoju.

***

Obudziłam się na siedzeniach na korytarzu szpitala. Było o wiele więcej osób niż w nocy. Jamesa, Syriusza, Dorcas ani nawet Amy nie było nigdzie widać. Gdzie oni są? Zła, że zasnęłam zaczęłam wstawać. Po chwili z pokoju gdzie leżał Remus wyszły Amy i Dorcas.

-Co się stało?- zapytałam wstając Dorcas uśmiechnęła się.

-Już wszystko dobrze. Remus odzyskał przytomność, a jego stano się ustabilizował. A jak jego stan jest stabilny to uzdrowiciele mogą zacząć leczenie czarami. Remus jest w doskonałym nastroju, a Syriusz, James i Peter jeszcze go rozbawiają- powiedziała.

Odetchnęłam z ulgą i też się uśmiechnęłam.

-Jak dobrze…- powiedziałam.

-Idziemy właśnie po kawę i po zapas słodyczy- powiedziała Amy- idziesz z nami?

-Nie, idźcie same ja pójdę zobaczyć się z Remusem- powiedziałam dziewczyny udały się do kawiarni, a ja poszłam w stroną drzwi do pokoju.

Gdy weszłam nikt mnie nie zauważył. Huncwoci się śmiali i jedli czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków. Remus wyglądał o wiele lepiej i uśmiechał się. Chwile tam stałam w drzwiach patrząc jak się świetnie bawią aż w końcu usłyszałam głos James.

-Lily, dlaczego nie wchodzisz?

Uśmiechnęłam się i dołączyłam do nich.

-Jak się czujesz?- zapytałam Remusa.

-Bardzo dobrze. Syriusz i James dbają o mój dobry nastrój- powiedział uśmiechając się.

-Chcecie tej kawy czy nie?- usłyszeliśmy głos Dorcas dochodzący z drzwi.

-Jasne!- odparliśmy wszyscy razem.

***

Byłam potwornie zmęczona, a droga do domu bardzo się dłużyła. Szliśmy z Jamesem przez ulicę przytuleni do siebie, aż w końcu przypomniałam sobie, że przecież mam bardzo ważną wiadomość dla Jamesa.

-James…- zaczęłam.

-Tak?

-Bo jak ciebie nie było to dowiedziałam się o czymś.

-O czym?- zapytał James zatrzymując się.

Stanęłam przed nim spojrzałam mu w oczy i powiedziałam.

-Nie wiem czy to odpowiedni moment żeby mówić o tak ważnych rzeczach, ale…

-Ale co?- zapytał zaniepokojony James.

-Jestem w ciąży- powiedziałam i czekałam na jego reakcję…

czwartek, 4 lipca 2013

SOWA 3

Mam dwie wiadomości dobrą i złą ?

DOBRA jest taka że : Jadę na wakacje !

ZŁA: podczas wyjazdu nie będzie notek.

DOBRA :  wyjeżdżam dopiero 16

ZŁA : wracam 4, a 15 znów wyjeżdżam,

DOBRA : podczas drugiego wyjazdu będę miała neta i dostęp do bloga

ZŁA: nie będę miała notek, a mama nie pozwoli mi wziąć pen-driv'a


PS1: znowu są u mnie huncwotki ! Chyba się powieszę ! 
PS2: Nikt nie będzie tęsknił. A poza tym to ty jesteś u nas.
PS3: Myślicie że ktoś zwróci na was uwagę ? Zachowujecie się jak dzieci ! 
PS4: Martha wyluzuj
PS5: Lilka, uważaj żeby Ciebie ktoś nie poluzował ! 
PS6: Wiecie że to nieodpowiedzialne wynosić laptopa na dwór ? Zwłaszcza gdy dzieci chlapią się brudną wodą z basenu !? 
PS7:  To nie są dzieci to zwierzęta ! 
PS8: Może wasze rodzeństwo to zwierzęta ! Mój jest człowiekiem ! 
PS9: Hahahahhahahahahahahhahahaah !! Ty Lily patrz ! Nawet Marthe rozbawiłaś ! 
PS10: Możecie przestać wyrywać mi laptopa ! Ja chcę skończyć sowę do czytelników ! 
PS11: Jesteś głupia ! 
PS12: To masz problem ! 
PS13: Nie ja tylko ty ! Idź do psychiatry !
PS14: Wybierasz się tam razem ze mną ! 
PS15: Uspokójcie się. Przydała by się wam joga.
PS16: To że ty rozciągasz się na kawałku dywanu nie znaczy że my też chcemy !
PS17: Ekhem dziewczyny to mój blog, więc pożegnajcie się ładnie, chcę dodać sowe  ....PS18: Papatki !
PS19: ZNÓW WAS ZA NIE PRZEPRASZAM, KONIEC PSOT !
PS20: Myślę że te u góry wszystko powiedziały, więc widzimy się jutro przy następnym rozdziale. 
PS21: Te u góry mają imię ! A ja myślę że nie potrafisz rymować ! 
PS22: Ciiii....

Lily, Kate, Martha ~ Huncwotki

środa, 3 lipca 2013

46. "Nie wiemy czy w ogóle wrócą "

Rozglądnęłam się dookoła poczekalni w poszukiwaniu wolnego siedzenia. Jedna było wolne więc szybko do niego podeszłam i opadłam bezwładnie na nie zastanawiając się co właściwie się przed chwilą stało. Amy i Dorcas pobiegły za mną wpatrując się we mnie z przejęciem. Ja wpatrywałam się w podłogę. Nie wiedziałam co im powiedzieć od czego zacząć? Czułam się dziwnie, tak jakby całe moje dotychczasowe życie nie miało sensu. Dopiero teraz się rozpoczęło prawdziwe życie.

-Lily! Mów natychmiast!- powiedziała z naciskiem Dorcas.

Podniosłam głowę i spojrzałam na dziewczyny.

-No więc…- zaczęłam- najpierw, jak weszłam to bardzo się bałam, zwłaszcza jak zobaczyłam te wszystkie dziwne urządzenia. Tak, ich najbardziej się bałam. No i bałam się jeszcze tego doktora, bo była jakiś taki dziwny. Zaczął mi opowiadać o dziwnych przypadkach ciąży i ja…

-Lily!- przerwała mi Dorcas- mów do* rzeczy!

Nabrałam powietrza i jednym tchem powiedziałam :

-Później zaczał mnie badać, a ja tak strasznie się bałam. Nie wiem czy  obawiałam się, że powie, że jestem w ciąży czy dlatego bo bałam się, że nie jestem w ciąży. W każdym razie po badaniach powiedział, że mam w brzuchu coś co przekształcić się może w całkiem ładnego i dużego bobasa.

Skończyłam mówić. Spojrzałam na moje przyjaciółki. Obie stały i milczały gapiąc się na mnie ze zdumieniem.

-Nie powiecie nic?- zapytałam.

-Czyli…- zaczęła powoli Amy- jesteś w ciąży czy nie, bo tak szybko to wszystko powiedziałaś, że nie zrozumiałam.

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głowa.

-Tak, jestem w ciąży.

Dorcas i Amy wydały z siebie przeraźliwy pisk i skoczyły na mnie z uściskami i z gratulacjami. Kiedy wreszcie udało mi się od nich uwolnić i odetchnąć powiedziałam

-Zastanawiam się tylko co powie James.

-Na pewno będzie się cieszył, on tylko czekał aż powiesz, że jesteś w ciąży- powiedziała Dorcas.

-Sama nie wiem nigdy o tym nie rozmawialiśmy…

-O takich rzeczach nie trzeba rozmawiać, to się czuje- powiedziała Amy.

-No to teraz pozostało mi tylko czekać aż wróci, mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać…





***

Była niedziela, a ja postanowiłam godnie ją spędzić na siedzeniu w domu i wylegiwaniu się z książką w moim cieplutkim łóżeczku. Leżałam sobie w mojej niebieskiej piżamce i czytałam przygody młodego ogra. Byłam tak wciągnięta do jego świata, że zupełnie nie orientowałam się w prawdziwym. Właśnie ogr Teddy był na spacerze i spotkał złą wiedźmę z lasu kiedy do pokoju przez otwarte okno wleciała sowa z trzema listami zaadresowanymi do mnie, Dorcas i Amy. Wściekła, że przerwano mi w takim momencie podeszłam do okna i podniosłam pocztę. Od razu rozpoznałam pismo Dumbledora.

-Dorcas! Amy! Szybko! Chodźcie tu szybko!- krzyczałam jakby się stało coś strasznego.

Dziewczyny przybiegły jak najszybciej mogły. Dorcas miała jeszcze szampon na włosach, a Amy miała ubraną tylko jedną skarpetkę. Obie były poważnie wystraszone.

-Co się stało?- zapytała Amy.

-Listy, przyszły listy od Dumbledora!

Dorcas i Amy szybko odebrały ode mnie swoje listy i rozpakowały je. Zrobiłam to samo. W środku była kartka z napisem:

„ Z O S D O G T C Z W M TO C Z W w K G”

Dla osób postronnych lub niepowołanych treść listu mogła być trochę bez sensu, ale ja członkini Zakonu Feniksa dobrze wiedziałam, że oznacza to:

 „Zebranie odbędzie się dzisiaj o godzinie tej co zwykle, miejsce to co zwykle w kwaterze głównej”

Dzisiaj zebranie?- myślałam, to mogło oznaczać tylko jedno.

-Huncwoci wracają!!- krzyknęłyśmy wszystkie trzy i rzuciłyśmy się sobie w ramiona.

Byłam taka szczęśliwa, już nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie znowu uściskam Jamesa. Kiedy mu powiem wszystko, o dziecku, o Dorcas i o Amy. On musi wszystko wiedzieć co się tu wydarzyło, musi wiedzieć.

***

 Dokładnie o drugiej byłyśmy już przed moim domem- kwaterą główną. Dorcas podeszła do drzwi i chciała otworzyć je. Jednak w ostatniej chwili powstrzymałam ją.

-Co jest?- zapytała zdziwiona.

-A jeśli oni już tam są- powiedziałam.

-No rzeczywiście mogą już tam siedzieć- przyznała mi rację Amy.

Pospiesznie wyjęłyśmy lusterka i zaczęłyśmy poprawiać nasz wygląd. Dorcas schowała się za mną i za Amy, żeby Syriusz za wcześnie ją nie zobaczył i biorąc głęboki oddech weszłyśmy do domu. Było cicho, tylko pojedyncze głosy dochodziły z drugiego pokoju. Szybko poszłyśmy tam otworzyłyśmy drzwi i zanim zdążyłyśmy pomyśleć, Dorcas już wyskoczyła z za nas i krzyknęła :
-NIESPODZIANKA!!

Wszyscy gapili się na nas bardzo zdziwieni nie wiedząc o co nam chodzi. Usłyszałyśmy parę szeptów i zobaczyłyśmy, że w pokoju nie było ani Syriusza ani Jamesa ani Remusa ani nawet Petera. Zrobiło nam się bardzo głupio. Stałyśmy jak wryte czując jak nasze policzki robią się coraz gorętsze.

-Siadajcie- powiedział uśmiechając się Dumbledore Posłusznie usiadłyśmy, wszyscy się na nas gapili, a my czułyśmy się coraz bardziej zmieszane. Chwile milczałyśmy w końcu postanowiłam zapytać o to co nie dawało mi spokoju.

-Gdzie, gdzie są chłopacy? Nie przyjechali jeszcze?

-Nie- odpowiedział Dumbledore- dlatego was tu sprowadziłyśmy.

-Co się stało?- zapytała Dorcas.

-Nastąpiły pewne komplikacje- powiedział Moody.

-Komplikacje?- powtórzyła Amy- jakie komplikacje?

-Nie wiemy gdzie oni są. Straciliśmy z nimi kontakt. Nie wiem kiedy wrócą i… czy w ogóle wrócą.

To co powiedział Dumbledore trafiło w moje serce tak mocno, że przez chwile nic nie widziałam. James? Mój James? Nie wiadomo kiedy wróci?! Zrobiło mi się najpierw gorąco potem przeszły mnie dreszcze i zrobiło mi się zimno. Czułam jakbym opuściła ciało. Jakbym z niego wyszła i zawisła nad nim oglądając wszystko z góry. Do oczu napłynęły mi łzy. Chciało mi się płakać, jednak powstrzymywałam się. Uspokajałam się ‘Lily, przecież to jeszcze nic nie znaczy, zobaczysz jeszcze dzisiaj albo najpóźniej jutro oni tutaj będą’

-To niemożliwe- szepnęła Dorcas- jak to możliwe?

-Wczoraj rano dali nam znak, że jest wszystko w porządku, ale od tego czasu nie mamy żadnych wiadomości. Miejmy nadzieję, że to nic poważnego- powiedział Moody.

Amy nic nie mówiła, gapiła się w podłogę nie ruszając się, nie mrugając. Nagle wstała i wybiegła z domu. Pobiegłam za nią, a za mną zrobiła to samo Dorcas.

-Amy! Amy stój! Biegła dalej, ale coraz wolniej w końcu się zatrzymała. Odwróciła się, jej oczy były pełne łez. Podeszłam do niej.

-Przepraszam, ja po prostu nie mogłam już tam tak siedzieć.

-Wiem, ja też- powiedziałam przytulając ją.

-Lily, ja się boję, ja chcę, żeby oni wrócili. Ja nie chcę…- zaczęła płakać, a razem z nią płakałam ja, to było takie niesprawiedliwe. Przecież byłam w ciąży. Nie mogłam stracić męża. Nie mogłam! Płakałam, a za plecami słyszałam cichy szloch Dorcas.

-Wracajmy do domu- zaproponowałam- nic tu po nas.


***

 Amy siedziała na fotelu i gapiła się bezmyślnie w ścianę. Nie odzywała się, myślała. Dorcas nerwowo kręciła się po mieszkaniu nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Ja wyglądałam przez okno już od dobrych paru godzin. Nie wiem czemu, ale lubiłam to robić, uspakajało mnie to. Patrzyłam na chodzących w pośpiechu mugoli i myślałam. A może miałam nadzieję, że zobaczę idących przez ulicę chłopaków? Oni muszą gdzieś tam być. James myśli teraz o mnie, gdziekolwiek jest zrobi wszystko by wrócić, a ja nie mogę się poddawać. Nie mogę! Odwróciłam się od okna i spojrzałam na zegarek, była szósta. Nagle coś mi się przypomniało.

-Amy! Przecież ty byłaś umówiona na kolację z Mike’em na siódmą!

Amy podniosła powoli głowę i spojrzawszy na mnie odpowiedziała krótko :

-Nie idę.

-Nie idziesz? Jak to nie idziesz? Przecież wczoraj się zgodziłaś.

Amy spuściła głowę.

-Nie rozmumiesz, nie mogę iść z Mike’em na randkę kiedy Remus, James, Syriusz i Peter mogą być w niebezpieczeństwie. Poza tym to i tak nic nie da.

-Jak to? Nie kochasz już Mike’a?

-Kocham- jej głos się załamał- ale…

-Amy on chcę się zmienić, musisz chociaż z nim porozmawiać.

-Zrobię to, ale nie dzisiaj- powiedziała- naprawdę- dodała gdy napotkała mój wzrok.

Podeszłam do przyjaciółki, usiadłam koło niej i powiedziałam spokojnie :

-Amy przecież i tak nie możesz nic zrobić. Nie wiadomo kiedy oni wrócą, a my nie możemy przez to zarywać życia. Musimy dalej żyć i mieć nadzieję.

-Jak ty to robisz, że masz w sobie taką siłę?- zapytała Amy patrząc na mnie z podziwem.

-James mnie tego nauczył- powiedziałam cicho.

Chwilę milczałyśmy w końcu Amy zapytała:

-Czyli uważasz, że powinnam iść na kolację z Mike’am?

Kiwnęłam głową uśmiechając się.

-Dobrze, pójdę, ale musisz mi obiecać, że jak coś się wydarzy to od razu mnie zawiadomisz.

-Jasne, a teraz idź się ubierać, bo masz mało czasu- powiedziałam, a Amy poszła się przygotować do wyjścia.

Po około piętnastu minutach Amy stała już przede mną w pięknej błękitnej sukience. Jej blond włosy spięte były spinką w kształcie motyla, przyozdobioną niebieskimi kamieniami. Na szyi miała srebrny łańcuszek, a na jej ramieniu spoczywała mała gustowna torebka. Wyglądała ślicznie. Brakowało jej tylko uśmiechu na twarzy.

-Uśmiechnij się- powiedziałam.

-Nie mogę.

-Chociaż spróbuj i nie myśl o tym wszystkim, chociaż jak będziesz z Mike’em Amy.

Kiwnęła głową i lekko się uśmiechnęła. Odprowadziłam ją do drzwi, a kiedy wyszła podeszłam do okna i jeszcze przez długą chwilę obserwowałam jak się oddala. Jednak nie myślałam o niej, myślałam o Jamesie. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo chciałam by wrócił. Tak bardzo…

Poczułam jak coś mięciutkiego ociera się leciutko o moje nogi. Spojrzałam na dół, to był mój rudy kotek, którego kiedyś znalazłam. To James namówił mnie, żebym go przygarnęła. Wzięłam kotka na ręce, a on delikatnie zaczął mi lizać dłonie. Na policzku poczułam łzę. Najpierw jedną, później drugą i trzecią. Głaskałam kotka i płakałam, płakałam, bo strasznie się bałam. Nie chciałam się bać, ale to było silniejsze ode mnie. Usłyszałam dzwonek do drzwi.

-Dorcas otwórz!- krzyknęłam do przyjaciółki przez łzy.

Nie było słychać odpowiedzi. Otarłam łzy końcem rękawa, odetchnęłam głęboko i poszłam do drzwi. Otworzyłam.

Zobaczyłam Jamesa, brudnego i zaniedbanego. Patrzyłam na niego przez dłuższy czas nic nie mówiąc. Czy to mi się wydaje? Czy tak bardzo za nim tęsknię, że mam przewidzenia? A może to naprawdę on? Może wrócił i zostanie ze mną na zawsze? Tak, na zawsze! Na zawsze!

Niech się odezwie! Niech powie cokolwiek żebym miała pewność, że on naprawdę tu jest! Tu, przy mnie!

-Lily…- zaczął zmęczonym głosem.

To był znak. To był znak, że on tu naprawdę jest, że mogę go przytulić, pocałować…

-James- krzyknęłam wybuchając płaczem i rzucając się w jego ramiona.

James objęła mnie delikatnie, a ja wtulona mocno w niego, płakałam. Płakałam ze szczęścia. Płakałam, bo to co przeżyłam przez ostatnie parę godzin było ponad moje siły. Tak dobrze czułam się w jego ramionach i nie wiem co bym zrobiła gdybym już nigdy nie mogła się do niego przytulić. Naprawdę nie wiem.

-James… Tak się bałam! Tak tęskniłam! Co się stało?- szlochałam.

-Wszystko ci opowiemy tylko wejdźmy do środka- dopiero teraz zobaczyłam, że za Jamesem stoi Syriusz.

Był ponury i jakiś taki zamyślony. Co mogło się tam stać? Weszliśmy do mieszkania, a Dorcas z wychodząc z łazienki rzuciła się na Syriusza. Widać było, że zarówno on jak i ona są bardzo, ale to bardzo szczęśliwi. Po pewnym czasie usiedliśmy wszyscy razem.

-Co się stało? Gdzie Remus? Gdzie Peter?- zapytałam.

Syriusz i James spuścili głowy. Wpatrywałam się w nich z niepokojem. W końcu James powiedział.

-Remus i Peter są w… szpitalu.

* pisze się "od rzeczy" czy "do rzeczy" ??