niedziela, 23 czerwca 2013
45. Domysły.
Szybko wciągnęłam przyjaciółkę do mieszkania obściskując ją jak najmocniej mogłam. Weszłyśmy do pokoju gdzie siedziała Amy, ona też wydawała się być bardzo zaskoczona. Wstała i radośnie powitała Dorcas.
-Co ty tu robisz?- zapytałam gdy wreszcie usiadłyśmy.
-Przyjechałam- odpowiedziała radośnie- bardzo się za wami stęskniłam.
Jej ciemne oczy były pełne pogodnego blasku, który błyskając jakby rozjaśniał cały pokój. Od razu poczułam się lepiej, tak jakby wszystkie dotychczasowe problemy znikły.
-Na ile przyjechałaś?- zapytała Amy.
-Chyba na długo- odpowiedział uśmiechnięta Dorcas.
-To znaczy na ile?- chciałam wiedzieć.
-Szczerze mówiąc to skończyły się moje praktyki we Francji, więc wróciłam mając nadzieję, że przygarniesz mnie Amy, do swojego mieszkania.
Dorcas przyjechała na stałe?! Wróciła?! Byłam tak szczęśliwa, że nie wiedziałam jak zareagować.
-Jasne, że cię przygarnę. Akurat szukałam nowej lokatorki- powiedziała radośnie Amy.
-To świetnie zaniosę tylko walizkę i możemy udać się na ploteczki.
Amy poszła pokazać Dorcas gdzie może się rozpakować, a ja zaczęłam przygotowywać herbatę. Zastanawiało mnie co Dorcas ma takiego w sobie, że jak wchodzi to od razu robi się cieplej, jaśniej i radośniej. Zawsze kiedy była przy mnie czułam jakby moje kłopoty automatycznie się zmniejszały. Po paru minutach siedziałyśmy już w pokoju i gadałyśmy o wszystkim co przez te parę miesięcy się wydarzyło. Po pewnym czasie Dorcas powiedziała.
-No tak, my tu gadamy, a mój ukochany nawet nie wie, że przyjechałam.
Popatrzałyśmy z Amy na siebie.
-Ale Syriusza nie ma- powiedziała powoli Amy.
-Jak to nie ma?- zapytała Dorcas, a uśmiech spełzł jej z twarzy.
Spuściłam głowę.
-On Remus, James i Peter pojechali na misję do śmierciożerców- odpowiedziała Amy.
-Wyjechał? Do śmierciożerców? Nic mi nie powiedział.
-James, tez powiedział mi w ostatniej chwili- powiedziałam lekko podnosząc głowę Dorcas spojrzała na mnie. Chwile milczała.
-Co oni sobie myślą?! Że mogą tak po prostu, bez naszej zgody ryzykować życiem?!
-Właśnie tak myślą. W końcu to słynni huncwoci, którzy na każdym kroku pokazują, że kpią sobie z niebezpieczeństwa- powiedział uśmiechając się gorzko Amy.
Dorcas wstał i podeszła do okna.
-Wrócą?- zapytała wyglądając przez nie.
Podniosłam głowę, uśmiechnęłam się i pewnym głosem powiedziałam.
-Wrócą.
Tak bardzo w to wierzyłam.
***
Była szósta rano. Siedziałam w kuchni i piłam kawę. Mimo, że była sobota i mogłam spać bardzo długo to nie spałam. Siedziałam i myślałam. Czy to możliwe?! Czy moje obawy mogą się sprawdzić?! Obawy? Przecież powinnam być szczęśliwa. Powinnam, ale nie byłam. Byłam pełna obaw. Gwałtownie wstałam i podeszłam do torebki. Wyjęłam z niej mały czerwony notesik i zielono srebrny długopis, który dostałam kiedyś od Dorcas. Zaczęłam pospiesznie liczyć dni. ‘Nie to nie możliwe’- pomyślałam i zaczęłam liczyć jeszcze raz. Wynik był dokładnie taki sam jak przed chwilą. Opadłam na krzesło rzucając notesik na stół. ‘Co teraz?! Co mam robić?!’ myślałam. Po chwili znowu wstałam, jedyną osobą która mogła mi coś poradzić była Dorcas. Szybko pobiegłam do sypialni i usiadłam na łóżku szturchając przyjaciółkę.
-Co jest?- zapytała zaspana Dorcas- Lily, oszalałaś? Cierpisz na bezsenność?- powiedziała nakrywając głowę poduszką.
-Nie Dorcas, musimy pogadać.
-Ale ja nie chcę z tobą gadać- wydobył się jej głos z pod poduszki.
-Ja muszę!- powiedziałam z naciskiem- muszę ci coś powiedzieć.
Dorcas odsłoniła poduszkę i spojrzała na mnie jakby chciała przeczytać moje myśli.
-O co chodzi?
Spojrzałam na Amy czy jeszcze śpi. Spała jak kamień.
-Chodź do kuchni- powiedziałam ciągnąc ją za rękę do kuchni.
-O co chodzi?- zapytała ponownie kiedy już siedziałyśmy.
-To może zrobię kawę- zaproponowałam aby odwlec czas.
-Ty już piłaś kawę- powiedziała moja przyjaciółka zaglądając do pustego kubka.
-No tak- powiedziałam siadając.
- A może masz ochotę na…- zaczęłam znowu wstając.
-Lily!
-No dobrze, Dorcas ja się boję- wyszeptałam.
-Czego?
-Odpowiedzialności.
-Dlaczego?
Podeszłam do przyjaciółki i szepnęłam jej do ucha to czego się obawiałam. Oczy Dorcas zrobiły się bardzo duże. Nabrała powietrza w policzki i powiedziała obściskując mnie
-To wspaniała wiadomość!
-Tak- powiedziałam pod nosem.
-Nie rozumiem, czego się boisz?
-Jak James zareaguje, jak sprawdzimy się w nowej roli i… czy sobie poradzimy. Boję się, że nie jesteśmy jeszcze gotowi.
-Oczywiście, że jesteście! Jesteście najbardziej przygotowanymi osobami do tej roli jakich znam!
-No tak, ale to jeszcze nie jest pewne- powiedziałam.
-To trzeba się upewnić!- krzyknęła Dorcas i wstała.
-Co się dzieje?- usłyszałam zaspany głos Amy.
-Ubieraj się wychodzimy!- oznajmiła Dorcas.
-Wychodzimy gdzie?
-Powiemy ci po drodze.
-Idziemy Lily- powiedziała Dorcas kiedy zobaczyła, że ja dalej siedzę- wstawaj i ubieraj się.
***
Szłyśmy przez ulicę, nie wiedziałam gdzie idziemy i co kombinuje Dorcas. Nie obchodziło mnie to. Jedno czego pragnełam to zjeść coś. Miałam wielką ochotę na duże włoskie lody o smaku śmietankowym albo jeszcze większy kawałek tortu czekoladowego. Prawdę mówiąc to najchętniej wróciłabym do domu i zjadła nawet małego kiszonego ogórka.
-Gdzie my właściwie idziemy?- zapytałam.
-Do specjalisty, który potwierdzi twoje przypuszczenia.
-No dobra, a kiedy wrócimy?
-Lily, nie marudź.
-Przecież nie marudzę, po prostu się pytam.
Dorcas popatrzyła na mnie znacząco.
-No co?
-Nic, śmieszna jesteś.
-Nie jestem śmieszna- zaprzeczyłam.
Naszą sprzeczkę przerwała Amy, która nagle się zatrzymała.
-Co jest?- zapytałam wpadając na nią.
Amy nic nie mówiła. Wpatrywała się w jedno miejsce. Popatrzyłam tam gdzie ona. Na Po drugiej stronie ulicy koło kiosku stał Mike oglądając czasopisma.
-Amy chodźmy- powiedziałam łagodnie.
Amy stała jak wryta.
-Chodźmy, nie warto…
Amy nie ruszyła się z miejsca. Mike skończył oglądać gazety odwrócił się, a jego spojrzenie natrafiło prosto na wzrok Amy. Chwilę wpatrywali się w siebie. Do oczu Amy napłynęły łzy.
-Chodźmy- powiedziała powoli odwracając się Poszłyśmy przed siebie nie oglądając się. Po chwili usłyszałyśmy wołanie Mike’a
-Amy! Amy! Poczekaj! Amy, stój!
Szłyśmy dalej, Amy była dzielna nie płakała. Chociaż widziałam, że bardzo trudno było jej nie płakać.
-Mam się zatrzymać?- zapytała po chwili.
Kiwnęłam głową. Zatrzymałyśmy się jednak nie odwróciłyśmy się.
-Mam z nim pogadać?- zapytała.
Kiwnęłyśmy głowami razem z Dorcas Amy się odwróciła. Tuż przed nią stał zdyszany Mike.
-Chciałbym…- zaczął- możemy pogadać?- zapytał.
Amy spojrzała na mnie, delikatnie kiwnęłam głową.
-O co chodzi?- zapytała Amy drżącym głosem.
-Chciałbym… Muszę ci coś wyjaśnić. Ja… wtedy na pikniku ja nie byłem sobą. Nie dałem ci dojść do głosu. Chciałem to jakoś naprawić. Jest możliwość żebyś poszła ze mną na kolację i żebyśmy porozmawiali spokojnie.
Spojrzałam na Amy, jej oczy były pełne łez, a usta lekko drgały. Wiedziałam, że kocha Mike’a, ale nie byłam pewna czy ona chce iść z nim na kolację. Amy milczała, milczała i wpatrywała się w Mike’a. Jej wzrok był przepełniony żalem i smutkiem, ale równocześnie wielką miłością.
***
-Dlaczego nie mogłyśmy pójść do normalnego mugolskiego lekarza?- zapytałam kiedy siedziałyśmy przed gabinetem.
-Dlatego, bo jeśli nie pamiętasz, to jesteś czarownicą i potrzebujesz specjalnej opieki medycznej w św Mungu, a nie w mugolskim podrzędnym szpitalu- odpowiedziała spokojnie Dorcas.
Z gabinetu wyszła tęga , krępa kobieta i zaprosiła mnie do środka. Powoli poszłam za nią. Gabinet na pierwszy rzut oka był zwyczajny, jednak po dłuższej obserwacji można było dostrzec wiele dziwnych, magicznych urządzeń.
-Śmiało, proszę usiąść- powiedział doktor.
Ostrożnie usiadłam jakbym się była, że krzesło się zawali.
-Lilyanne Potter, tak?- powiedział wpatrując się w moją kartę.
-Tak.
-Rodzice mugole, tak?- patrzył na mnie z nad grubych okularów.
-Tak – potwierdziłam zgodnie z prawdą.
-Pewnie zastanawia się pni dlaczego do takich zwykłych, naturalnych spraw potrzeby jest lekarz czarodziej, tak?
-Tak- powiedziałam czując się głupio powtarzając cały czas ten sam wyraz.
-No więc wytłumaczę pani. Jeśli pani jest czarownicą to bardzo duże prawdopodobieństwo, że pani dziecko też będzie miało magiczną moc. A posiadanie małego czarodzieja w brzuchu jest nie zbyt bezpieczne.
-Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
-Jeśli mały czarodziej nieświadomie i trochę za wcześnie ujawni swoje niezwykłe zdolności to może przez przypadek zrobić krzywdę swojej matce. Tak, tak, wiele było przypadków kiedy młode matki był podpalane od środka przez swoje pociechy- powiedział i zaśmiał się lekko.
Mi nie było wcale do śmiechu.
-Ale w dzisiejszych czasach mamy już specjalne sposoby, które zapobiegają takim wypadkom- dodał kiedy zobaczył moją minę- to może zacznijmy badania.
***
Wyszłam z gabinetu, a Dorcas i Amy wprost rzuciły się na mnie.
-I co? I co?- pytały przekrzykując się.
-Ja…- odebrało mi głos i nie wiedziałam co powiedzieć.
~***~
To jest rekompensata za poprzedni nie udany rozdział. Miał być później, ale jest teraz.
-Co ty tu robisz?- zapytałam gdy wreszcie usiadłyśmy.
-Przyjechałam- odpowiedziała radośnie- bardzo się za wami stęskniłam.
Jej ciemne oczy były pełne pogodnego blasku, który błyskając jakby rozjaśniał cały pokój. Od razu poczułam się lepiej, tak jakby wszystkie dotychczasowe problemy znikły.
-Na ile przyjechałaś?- zapytała Amy.
-Chyba na długo- odpowiedział uśmiechnięta Dorcas.
-To znaczy na ile?- chciałam wiedzieć.
-Szczerze mówiąc to skończyły się moje praktyki we Francji, więc wróciłam mając nadzieję, że przygarniesz mnie Amy, do swojego mieszkania.
Dorcas przyjechała na stałe?! Wróciła?! Byłam tak szczęśliwa, że nie wiedziałam jak zareagować.
-Jasne, że cię przygarnę. Akurat szukałam nowej lokatorki- powiedziała radośnie Amy.
-To świetnie zaniosę tylko walizkę i możemy udać się na ploteczki.
Amy poszła pokazać Dorcas gdzie może się rozpakować, a ja zaczęłam przygotowywać herbatę. Zastanawiało mnie co Dorcas ma takiego w sobie, że jak wchodzi to od razu robi się cieplej, jaśniej i radośniej. Zawsze kiedy była przy mnie czułam jakby moje kłopoty automatycznie się zmniejszały. Po paru minutach siedziałyśmy już w pokoju i gadałyśmy o wszystkim co przez te parę miesięcy się wydarzyło. Po pewnym czasie Dorcas powiedziała.
-No tak, my tu gadamy, a mój ukochany nawet nie wie, że przyjechałam.
Popatrzałyśmy z Amy na siebie.
-Ale Syriusza nie ma- powiedziała powoli Amy.
-Jak to nie ma?- zapytała Dorcas, a uśmiech spełzł jej z twarzy.
Spuściłam głowę.
-On Remus, James i Peter pojechali na misję do śmierciożerców- odpowiedziała Amy.
-Wyjechał? Do śmierciożerców? Nic mi nie powiedział.
-James, tez powiedział mi w ostatniej chwili- powiedziałam lekko podnosząc głowę Dorcas spojrzała na mnie. Chwile milczała.
-Co oni sobie myślą?! Że mogą tak po prostu, bez naszej zgody ryzykować życiem?!
-Właśnie tak myślą. W końcu to słynni huncwoci, którzy na każdym kroku pokazują, że kpią sobie z niebezpieczeństwa- powiedział uśmiechając się gorzko Amy.
Dorcas wstał i podeszła do okna.
-Wrócą?- zapytała wyglądając przez nie.
Podniosłam głowę, uśmiechnęłam się i pewnym głosem powiedziałam.
-Wrócą.
Tak bardzo w to wierzyłam.
***
Była szósta rano. Siedziałam w kuchni i piłam kawę. Mimo, że była sobota i mogłam spać bardzo długo to nie spałam. Siedziałam i myślałam. Czy to możliwe?! Czy moje obawy mogą się sprawdzić?! Obawy? Przecież powinnam być szczęśliwa. Powinnam, ale nie byłam. Byłam pełna obaw. Gwałtownie wstałam i podeszłam do torebki. Wyjęłam z niej mały czerwony notesik i zielono srebrny długopis, który dostałam kiedyś od Dorcas. Zaczęłam pospiesznie liczyć dni. ‘Nie to nie możliwe’- pomyślałam i zaczęłam liczyć jeszcze raz. Wynik był dokładnie taki sam jak przed chwilą. Opadłam na krzesło rzucając notesik na stół. ‘Co teraz?! Co mam robić?!’ myślałam. Po chwili znowu wstałam, jedyną osobą która mogła mi coś poradzić była Dorcas. Szybko pobiegłam do sypialni i usiadłam na łóżku szturchając przyjaciółkę.
-Co jest?- zapytała zaspana Dorcas- Lily, oszalałaś? Cierpisz na bezsenność?- powiedziała nakrywając głowę poduszką.
-Nie Dorcas, musimy pogadać.
-Ale ja nie chcę z tobą gadać- wydobył się jej głos z pod poduszki.
-Ja muszę!- powiedziałam z naciskiem- muszę ci coś powiedzieć.
Dorcas odsłoniła poduszkę i spojrzała na mnie jakby chciała przeczytać moje myśli.
-O co chodzi?
Spojrzałam na Amy czy jeszcze śpi. Spała jak kamień.
-Chodź do kuchni- powiedziałam ciągnąc ją za rękę do kuchni.
-O co chodzi?- zapytała ponownie kiedy już siedziałyśmy.
-To może zrobię kawę- zaproponowałam aby odwlec czas.
-Ty już piłaś kawę- powiedziała moja przyjaciółka zaglądając do pustego kubka.
-No tak- powiedziałam siadając.
- A może masz ochotę na…- zaczęłam znowu wstając.
-Lily!
-No dobrze, Dorcas ja się boję- wyszeptałam.
-Czego?
-Odpowiedzialności.
-Dlaczego?
Podeszłam do przyjaciółki i szepnęłam jej do ucha to czego się obawiałam. Oczy Dorcas zrobiły się bardzo duże. Nabrała powietrza w policzki i powiedziała obściskując mnie
-To wspaniała wiadomość!
-Tak- powiedziałam pod nosem.
-Nie rozumiem, czego się boisz?
-Jak James zareaguje, jak sprawdzimy się w nowej roli i… czy sobie poradzimy. Boję się, że nie jesteśmy jeszcze gotowi.
-Oczywiście, że jesteście! Jesteście najbardziej przygotowanymi osobami do tej roli jakich znam!
-No tak, ale to jeszcze nie jest pewne- powiedziałam.
-To trzeba się upewnić!- krzyknęła Dorcas i wstała.
-Co się dzieje?- usłyszałam zaspany głos Amy.
-Ubieraj się wychodzimy!- oznajmiła Dorcas.
-Wychodzimy gdzie?
-Powiemy ci po drodze.
-Idziemy Lily- powiedziała Dorcas kiedy zobaczyła, że ja dalej siedzę- wstawaj i ubieraj się.
***
Szłyśmy przez ulicę, nie wiedziałam gdzie idziemy i co kombinuje Dorcas. Nie obchodziło mnie to. Jedno czego pragnełam to zjeść coś. Miałam wielką ochotę na duże włoskie lody o smaku śmietankowym albo jeszcze większy kawałek tortu czekoladowego. Prawdę mówiąc to najchętniej wróciłabym do domu i zjadła nawet małego kiszonego ogórka.
-Gdzie my właściwie idziemy?- zapytałam.
-Do specjalisty, który potwierdzi twoje przypuszczenia.
-No dobra, a kiedy wrócimy?
-Lily, nie marudź.
-Przecież nie marudzę, po prostu się pytam.
Dorcas popatrzyła na mnie znacząco.
-No co?
-Nic, śmieszna jesteś.
-Nie jestem śmieszna- zaprzeczyłam.
Naszą sprzeczkę przerwała Amy, która nagle się zatrzymała.
-Co jest?- zapytałam wpadając na nią.
Amy nic nie mówiła. Wpatrywała się w jedno miejsce. Popatrzyłam tam gdzie ona. Na Po drugiej stronie ulicy koło kiosku stał Mike oglądając czasopisma.
-Amy chodźmy- powiedziałam łagodnie.
Amy stała jak wryta.
-Chodźmy, nie warto…
Amy nie ruszyła się z miejsca. Mike skończył oglądać gazety odwrócił się, a jego spojrzenie natrafiło prosto na wzrok Amy. Chwilę wpatrywali się w siebie. Do oczu Amy napłynęły łzy.
-Chodźmy- powiedziała powoli odwracając się Poszłyśmy przed siebie nie oglądając się. Po chwili usłyszałyśmy wołanie Mike’a
-Amy! Amy! Poczekaj! Amy, stój!
Szłyśmy dalej, Amy była dzielna nie płakała. Chociaż widziałam, że bardzo trudno było jej nie płakać.
-Mam się zatrzymać?- zapytała po chwili.
Kiwnęłam głową. Zatrzymałyśmy się jednak nie odwróciłyśmy się.
-Mam z nim pogadać?- zapytała.
Kiwnęłyśmy głowami razem z Dorcas Amy się odwróciła. Tuż przed nią stał zdyszany Mike.
-Chciałbym…- zaczął- możemy pogadać?- zapytał.
Amy spojrzała na mnie, delikatnie kiwnęłam głową.
-O co chodzi?- zapytała Amy drżącym głosem.
-Chciałbym… Muszę ci coś wyjaśnić. Ja… wtedy na pikniku ja nie byłem sobą. Nie dałem ci dojść do głosu. Chciałem to jakoś naprawić. Jest możliwość żebyś poszła ze mną na kolację i żebyśmy porozmawiali spokojnie.
Spojrzałam na Amy, jej oczy były pełne łez, a usta lekko drgały. Wiedziałam, że kocha Mike’a, ale nie byłam pewna czy ona chce iść z nim na kolację. Amy milczała, milczała i wpatrywała się w Mike’a. Jej wzrok był przepełniony żalem i smutkiem, ale równocześnie wielką miłością.
***
-Dlaczego nie mogłyśmy pójść do normalnego mugolskiego lekarza?- zapytałam kiedy siedziałyśmy przed gabinetem.
-Dlatego, bo jeśli nie pamiętasz, to jesteś czarownicą i potrzebujesz specjalnej opieki medycznej w św Mungu, a nie w mugolskim podrzędnym szpitalu- odpowiedziała spokojnie Dorcas.
Z gabinetu wyszła tęga , krępa kobieta i zaprosiła mnie do środka. Powoli poszłam za nią. Gabinet na pierwszy rzut oka był zwyczajny, jednak po dłuższej obserwacji można było dostrzec wiele dziwnych, magicznych urządzeń.
-Śmiało, proszę usiąść- powiedział doktor.
Ostrożnie usiadłam jakbym się była, że krzesło się zawali.
-Lilyanne Potter, tak?- powiedział wpatrując się w moją kartę.
-Tak.
-Rodzice mugole, tak?- patrzył na mnie z nad grubych okularów.
-Tak – potwierdziłam zgodnie z prawdą.
-Pewnie zastanawia się pni dlaczego do takich zwykłych, naturalnych spraw potrzeby jest lekarz czarodziej, tak?
-Tak- powiedziałam czując się głupio powtarzając cały czas ten sam wyraz.
-No więc wytłumaczę pani. Jeśli pani jest czarownicą to bardzo duże prawdopodobieństwo, że pani dziecko też będzie miało magiczną moc. A posiadanie małego czarodzieja w brzuchu jest nie zbyt bezpieczne.
-Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
-Jeśli mały czarodziej nieświadomie i trochę za wcześnie ujawni swoje niezwykłe zdolności to może przez przypadek zrobić krzywdę swojej matce. Tak, tak, wiele było przypadków kiedy młode matki był podpalane od środka przez swoje pociechy- powiedział i zaśmiał się lekko.
Mi nie było wcale do śmiechu.
-Ale w dzisiejszych czasach mamy już specjalne sposoby, które zapobiegają takim wypadkom- dodał kiedy zobaczył moją minę- to może zacznijmy badania.
***
Wyszłam z gabinetu, a Dorcas i Amy wprost rzuciły się na mnie.
-I co? I co?- pytały przekrzykując się.
-Ja…- odebrało mi głos i nie wiedziałam co powiedzieć.
~***~
To jest rekompensata za poprzedni nie udany rozdział. Miał być później, ale jest teraz.
sobota, 22 czerwca 2013
44. Nieprzyjemna i przyjemna wizyta.
Usiadłam na krześle cały czas myśląc o tym co przed chwilą znalazłam, w ręce z całych sił ściskałam kartkę od Jamesa. To niemożliwe, przecież to niemożliwe żebym miałabyć kolejną ofiarą Vodemorta. Przecież jeśli on chcę mnie zabić to na pewno wcześniej czy później mu się to uda. Od nigdy nie rezygnuje, zawsze ma to co chce mieć, zawsze robi to co planuje zrobić i nic, zupełnie nic mu w tym nie przeszkodzi. ‘Jakie mam szansę na przeżycie?’ -myślałam -‘Żadne’.
-I co znalazłaś?- zapytała nagle Amy.
-Co?- powiedziałam nieprzytomnie.
-Cukierek, masz go?
-Tak- powiedziałam otwierając jedną dłoń i patrząc na cukierka jakby był jakimś wielkim obrzydliwym robakiem.
-I.......
-I co?
-Nie zjesz go?
-Zjem, ale później- powiedziałam odkładając cukierek na biurko.
Amy przyglądała mi się uważnie.
-Lily, co jest?- zapytała.
Otworzyłam drugą dłoń, spojrzałam na mały zgnieciony list od Jamesa. Zamknęłam na chwile oczy, nie chciałam na niego patrzeć. Dlaczego musiałam go znaleźć?! Dlaczego musiałam się dowiedzieć, że był jeszcze jeden list?! Otworzyłam oczy i położyłam list na biurku Amy żeby przeczytała go. Amy powoli wzięła kartkę bacznie mi się przyglądając. Szybko przeczytała i spojrzała na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-To od Jamesa?
-Tak- odpowiedziałam.
-Nie martw się james zrozumie, że nie poszłaś na to spotkanie.
-Ale ja tam byłam.
-Byłaś?
-Tak- powiedziałam i podeszłam do torebki.
Wyjęłam z niej wczoraj znaleziony list i podałam go Amy.
-A to jest od kogo?
-Nie wiem- Amy wpatrywała się we mnie pytająco.
-Boję się, że ktoś chciał mnie zwabić do tego parku- powiedziałam.
-Voldemort?
Kiwnęłam głową.
-Boję się, że mam być kolejną ofiarą, kolejną zamordowaną osobą.
Amy milczała zastanawiając się nad czymś.
-Musisz powiedzieć o tym Dumbledorowi- powiedziała stanowczo.
-Nie, pomyśli, że panikuję. Przecież to tylko list, a wczoraj nikogo nie widziałam tam w parku.
-Lily, przecież nie dostaje się anonimów tak bez okazji.
-Ja po prostu nie wiem dlaczego miałabym być ofiarą. Dlaczego Voldemort chciałby mnie zabić? Przecież dookoła jest tyle, ważniejszych ludzi ode mnie.
Wydawało mi się niedorzeczne, że Voldemort miałby się czaić na mnie żeby pozbawić mnie życia.
-Naprawdę nie wiesz dlaczego Voldemort mógłby chcieć twojej śmierci? To ja ci powiem. Lily, przecież nikt nie wie jak on wygląda. Od wielu lat nikt go nie wiedział oprócz śmierciożerców no i ciebie. Ty mogłabyś opowiedzieć członkom Zakonu jak on teraz wygląda i nie byłby już taki anonimowy. Ty jesteś dla niego teraz zagrożeniem. Dlatego musi cię zabić.
To co powiedziała Amy wydawało mi się zupełnie bez sensu.
-Ale ja go nie wiedziałam. Widziałam tylko jego oczy, nic po za tym. Ja nie wiem jak on wygląda.
-Ale on tego nie wie. On myśli, że wiedziałaś go całego.
Słowa mojej przyjaciółki stawały się coraz bardziej prawdopodobne. Nie wiedziałam co robić. Jak się obronić? Dlaczego akurat teraz kiedy Jamesa nie ma? A jeśli on wie, że James wyjechał? Jeśli wie gdzie wyjechał? Bardzo trudno było stosować się do rad Jamesa i się nie bać. Bałam się, bardzo się bałam i nic ani nikt nie mógł tego zmienić.
-Ale skąd znalazłby się tu list od niego? Przecież do ministerstwa nie może się dostać nikt niepowołany- zapytałam, a odpowiedź od razu pojawiła się w mojej głowie.
Szybko spojrzałam na szeroko otwarte drzwi prowadzące na korytarz. Gwałtownie wstałam i zamknęłam drzwi. Czy ktoś mógł nas podsłuchiwać?
-Jeżeli śmierciożercy pracują w Ministerstwie to jesteśmy bez szans. Przecież on teraz on może wiedzieć wszystko o wszystkich- powiedziała Amy.
Wiedziałam, że sprawa Voldemorta jest poważna i cały czas się jeszcze pogarsza. Nie wiedziałam jednak, że to może zajść aż tak daleko. Teraz nikt nie może się czuć bezpiecznie. Nikt, ja też nie.
-Dobrze- powiedziałam- poiwiem o wszystkim Dumbledorowi, ale dopiero na następnym spotkaniu Zakonu, jak James wróci.
***
Stałam przed wysokim budynkiem. Tym samy przed którym stałam dziewięć miesięcy temu targając dwie duże walizki. To właśnie w tym miejscy rozpoczęło się moje nowe życie, życie dorosłej czarownicy. Byłam pełna obaw, ale także pełna nadziei.
Stałam patrząc na blok w którym mieszkałam zaledwie pół roku, ale wydawało mi się jakby trwało to o wiele dłużej. Spojrzałam na walizkę która stała obok mnie. Była o wiele mniejsza niż poprzednie, ale w końcu będę mieszkała tu tylko przez parę dni. Podniosłam mój bagaż i weszłam do budynku. Wchodziłam po schodach, a wszystkie wspomnienia wracały do mnie. Co jakiś czas odwracałam się czy przypadkiem nie idzie za mną ten przystojny brunet czekając aż będę potrzebowała jego pomocy. Nikogo nie było, może dlatego, że nie potrzebowałam pomocy, stałam się o wiele bardziej samodzielna i zaradna. Nie potrzebowałam pomocy? Potrzebowałam, potrzebowałam wsparcia. Nie pomocy w noszeniu walizki tylko pocieszenia. Stanęłam przed drzwiami, zadzwoniłam, drzwi się otworzyły za nimi stała uśmiechnięta Amy.
-Nie mogę uwierzyć, że znowu będziemy razem mieszkały.
Uśmiechnęłam się.
-Wiem, że to tylko kilka dni, ale zawsze coś. Odkąd Carmen wyjechała czuję się dziwnie.
-A nowa lokatorka?
-Tak, ministerstwo ma przysłać jakąś, ale na razie nikogo nie znaleźli Amy wzięła ode mnie walizkę i zaniosła ją do drugiego pokoju. Rozejrzałam się, nic się nie zmieniło. Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek.
-Otworzyć?- zapytałam.
-Tak- odpowiedział mi głos Amy dochodzący z drugiego pokoju.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Moim oczom ukazała się ta sama dziewczyna, która z Remusem przyszła na piknik. Patrzyłam na mnie z głęboką nienawiścią, a ja zupełnie nie wiedziałam o co chodzi.
-Jest Amy- zapytała tonem wyzywającym.
-Tak jest- odpowiedziałam- wejdź.
-Nie, zostanę tu. Po prostu ją zawołaj.
Zdziwiona poszłam zawołać Amy. Gdy wróciłyśmy razem do rozzłoszczonej blondynki, ona popatrzyła na nas jeszcze z większą pogardą.
-O co chodzi?- zapytała Amy.
-Już ty dobrze wiesz o co chodzi- powiedziała mierząc nas wzrokiem.
-Nie, nie wiem- powiedziała spokojnie Amy.
-Ja zupełnie nie wiem co on w tobie widzi. Jesteś najbardziej przeciętną dziewczyną jaką widziałam- powiedziała.
-Wyjaśnisz mi po co tu przyszłaś czy mogę już zająć się innymi ważniejszymi sprawami?
Blondynka zacisnęła usta ze złości. Po chwili odparła.
-Chodzi o Remusa.
-Remusa? Co z nim?
-Ty mi powiedz, bo odkąd zrobiłaś to przedstawienie na pikniku to mnie unika.
-Nie dziwię mu się- powiedziała Amy, która patrzyła już tak samo jak blondynka.
-Słuchaj on mnie kocha i nikt tego nie zmieni. Odczep się od niego.
-Ja się do niego nie przyczepiłam, jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli w ogóle wiesz co to takiego. Poza tym on nie jest twoją własnością.
-Jeszcze nie, ale niedługo będzie.
-Nie wiem o co ci chodzi więc pozwolisz, że się pożegnamy- powiedziała Amy zamykając drzwi
-Wiesz dlaczego się spóźniliśmy na ten głupi piknik?
Amy otworzyła z powrotem drzwi.
-Dlaczego?
Blondynka podniosła dumnie głowę i powiedziała.
-Remus mi się oświadczył i ustalaliśmy datę ślubu.
Remus bierze ślub?! Z nią?!
-Bierzecie ślub?
-Właśnie tak, dlatego byłabym wdzięczna gdybyś nie próbowała mi go odebrać, bo ja potrafię być nieprzyjemna.
-Grozisz mi.
-Ostrzegam.
Na twarzy blondynki dostrzec można było drwiący uśmieszek.
-A ja ostrzegam, że jak zaraz nie wyjdziesz to cię wyrzucę !
-Ja wiedziałam, że ty jesteś nienormalna, ale nie wiedziałam, że aż tak- powiedziała blondynka, a Amy trzasnęła drzwiami z całej siły.Szybko poszła do pokoju i usiadła na fotelu, usiadłam koło niej.
-To dobrze, że Remus bierze ślub- powiedział po chwili, ale bardzo niepewnie.
-Wierzysz jej?- zapytałam.
-Dlaczego miałaby kłamać.
-A ty… czujesz coś do niego?
Amy spuściła wzrok.
-Jest moim przyjacielem… tylko.
-Amy, nie chowaj się za przyjaźnią. Przecież widziałam jak…
-Lily, ja kocham… Mike’a nie Remusa. Cały czas go kocham i mimo, że próbuję o nim zapomnieć to nie potrafię. Po prostu nie potrafię. A Remus… przyznam, że myślałam, że nam się teraz ułoży, ale widać nie jest nam pisane być razem.
-Jestem pewna, że jeśli dasz mu choć jeden najmniejszy znak to on rzuci tamtą… i będzie z tobą.
-Ale ja nie chcę żeby on się z nią rozstał. Lily, ja po prostu sobie nie ufam i nie mogę być z Remusem kiedy cały czas czekam aż Mike do mnie wróci. Może to głupie, ale ja cały czas wierzę, że będę z nim. Jeśli byłabym z Remusem i Mike by przyszedł i powiedział, że mnie kocha i chcę być ze mną to bez zastanowienia zostawiłabym Remusa. Nie chcę go skrzywdzić. Lily, powiedz, czy ja jestem bez serca?
-Nie, ty jesteś po prostu beznadziejnie zakochana w Mike’u. Ja wiem, że miłość potrafi zrobić z ludzi zupełnie inne osoby.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam Amy. Do drzwi zadzwonił dzwonek.
-Jeśli to znowu ona…- zaczęła Amy.
-To powiem jej żeby dała ci spokój- powiedziałam idąc do drzwi.
Powoli otworzyłam je i zobaczyłam…
-Dorcas!!- krzyknęłam rzucając się przyjaciółce w ramiona.
~****~
Następna notka 7 kom !
-I co znalazłaś?- zapytała nagle Amy.
-Co?- powiedziałam nieprzytomnie.
-Cukierek, masz go?
-Tak- powiedziałam otwierając jedną dłoń i patrząc na cukierka jakby był jakimś wielkim obrzydliwym robakiem.
-I.......
-I co?
-Nie zjesz go?
-Zjem, ale później- powiedziałam odkładając cukierek na biurko.
Amy przyglądała mi się uważnie.
-Lily, co jest?- zapytała.
Otworzyłam drugą dłoń, spojrzałam na mały zgnieciony list od Jamesa. Zamknęłam na chwile oczy, nie chciałam na niego patrzeć. Dlaczego musiałam go znaleźć?! Dlaczego musiałam się dowiedzieć, że był jeszcze jeden list?! Otworzyłam oczy i położyłam list na biurku Amy żeby przeczytała go. Amy powoli wzięła kartkę bacznie mi się przyglądając. Szybko przeczytała i spojrzała na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
-To od Jamesa?
-Tak- odpowiedziałam.
-Nie martw się james zrozumie, że nie poszłaś na to spotkanie.
-Ale ja tam byłam.
-Byłaś?
-Tak- powiedziałam i podeszłam do torebki.
Wyjęłam z niej wczoraj znaleziony list i podałam go Amy.
-A to jest od kogo?
-Nie wiem- Amy wpatrywała się we mnie pytająco.
-Boję się, że ktoś chciał mnie zwabić do tego parku- powiedziałam.
-Voldemort?
Kiwnęłam głową.
-Boję się, że mam być kolejną ofiarą, kolejną zamordowaną osobą.
Amy milczała zastanawiając się nad czymś.
-Musisz powiedzieć o tym Dumbledorowi- powiedziała stanowczo.
-Nie, pomyśli, że panikuję. Przecież to tylko list, a wczoraj nikogo nie widziałam tam w parku.
-Lily, przecież nie dostaje się anonimów tak bez okazji.
-Ja po prostu nie wiem dlaczego miałabym być ofiarą. Dlaczego Voldemort chciałby mnie zabić? Przecież dookoła jest tyle, ważniejszych ludzi ode mnie.
Wydawało mi się niedorzeczne, że Voldemort miałby się czaić na mnie żeby pozbawić mnie życia.
-Naprawdę nie wiesz dlaczego Voldemort mógłby chcieć twojej śmierci? To ja ci powiem. Lily, przecież nikt nie wie jak on wygląda. Od wielu lat nikt go nie wiedział oprócz śmierciożerców no i ciebie. Ty mogłabyś opowiedzieć członkom Zakonu jak on teraz wygląda i nie byłby już taki anonimowy. Ty jesteś dla niego teraz zagrożeniem. Dlatego musi cię zabić.
To co powiedziała Amy wydawało mi się zupełnie bez sensu.
-Ale ja go nie wiedziałam. Widziałam tylko jego oczy, nic po za tym. Ja nie wiem jak on wygląda.
-Ale on tego nie wie. On myśli, że wiedziałaś go całego.
Słowa mojej przyjaciółki stawały się coraz bardziej prawdopodobne. Nie wiedziałam co robić. Jak się obronić? Dlaczego akurat teraz kiedy Jamesa nie ma? A jeśli on wie, że James wyjechał? Jeśli wie gdzie wyjechał? Bardzo trudno było stosować się do rad Jamesa i się nie bać. Bałam się, bardzo się bałam i nic ani nikt nie mógł tego zmienić.
-Ale skąd znalazłby się tu list od niego? Przecież do ministerstwa nie może się dostać nikt niepowołany- zapytałam, a odpowiedź od razu pojawiła się w mojej głowie.
Szybko spojrzałam na szeroko otwarte drzwi prowadzące na korytarz. Gwałtownie wstałam i zamknęłam drzwi. Czy ktoś mógł nas podsłuchiwać?
-Jeżeli śmierciożercy pracują w Ministerstwie to jesteśmy bez szans. Przecież on teraz on może wiedzieć wszystko o wszystkich- powiedziała Amy.
Wiedziałam, że sprawa Voldemorta jest poważna i cały czas się jeszcze pogarsza. Nie wiedziałam jednak, że to może zajść aż tak daleko. Teraz nikt nie może się czuć bezpiecznie. Nikt, ja też nie.
-Dobrze- powiedziałam- poiwiem o wszystkim Dumbledorowi, ale dopiero na następnym spotkaniu Zakonu, jak James wróci.
***
Stałam przed wysokim budynkiem. Tym samy przed którym stałam dziewięć miesięcy temu targając dwie duże walizki. To właśnie w tym miejscy rozpoczęło się moje nowe życie, życie dorosłej czarownicy. Byłam pełna obaw, ale także pełna nadziei.
Stałam patrząc na blok w którym mieszkałam zaledwie pół roku, ale wydawało mi się jakby trwało to o wiele dłużej. Spojrzałam na walizkę która stała obok mnie. Była o wiele mniejsza niż poprzednie, ale w końcu będę mieszkała tu tylko przez parę dni. Podniosłam mój bagaż i weszłam do budynku. Wchodziłam po schodach, a wszystkie wspomnienia wracały do mnie. Co jakiś czas odwracałam się czy przypadkiem nie idzie za mną ten przystojny brunet czekając aż będę potrzebowała jego pomocy. Nikogo nie było, może dlatego, że nie potrzebowałam pomocy, stałam się o wiele bardziej samodzielna i zaradna. Nie potrzebowałam pomocy? Potrzebowałam, potrzebowałam wsparcia. Nie pomocy w noszeniu walizki tylko pocieszenia. Stanęłam przed drzwiami, zadzwoniłam, drzwi się otworzyły za nimi stała uśmiechnięta Amy.
-Nie mogę uwierzyć, że znowu będziemy razem mieszkały.
Uśmiechnęłam się.
-Wiem, że to tylko kilka dni, ale zawsze coś. Odkąd Carmen wyjechała czuję się dziwnie.
-A nowa lokatorka?
-Tak, ministerstwo ma przysłać jakąś, ale na razie nikogo nie znaleźli Amy wzięła ode mnie walizkę i zaniosła ją do drugiego pokoju. Rozejrzałam się, nic się nie zmieniło. Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek.
-Otworzyć?- zapytałam.
-Tak- odpowiedział mi głos Amy dochodzący z drugiego pokoju.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Moim oczom ukazała się ta sama dziewczyna, która z Remusem przyszła na piknik. Patrzyłam na mnie z głęboką nienawiścią, a ja zupełnie nie wiedziałam o co chodzi.
-Jest Amy- zapytała tonem wyzywającym.
-Tak jest- odpowiedziałam- wejdź.
-Nie, zostanę tu. Po prostu ją zawołaj.
Zdziwiona poszłam zawołać Amy. Gdy wróciłyśmy razem do rozzłoszczonej blondynki, ona popatrzyła na nas jeszcze z większą pogardą.
-O co chodzi?- zapytała Amy.
-Już ty dobrze wiesz o co chodzi- powiedziała mierząc nas wzrokiem.
-Nie, nie wiem- powiedziała spokojnie Amy.
-Ja zupełnie nie wiem co on w tobie widzi. Jesteś najbardziej przeciętną dziewczyną jaką widziałam- powiedziała.
-Wyjaśnisz mi po co tu przyszłaś czy mogę już zająć się innymi ważniejszymi sprawami?
Blondynka zacisnęła usta ze złości. Po chwili odparła.
-Chodzi o Remusa.
-Remusa? Co z nim?
-Ty mi powiedz, bo odkąd zrobiłaś to przedstawienie na pikniku to mnie unika.
-Nie dziwię mu się- powiedziała Amy, która patrzyła już tak samo jak blondynka.
-Słuchaj on mnie kocha i nikt tego nie zmieni. Odczep się od niego.
-Ja się do niego nie przyczepiłam, jesteśmy przyjaciółmi. Jeśli w ogóle wiesz co to takiego. Poza tym on nie jest twoją własnością.
-Jeszcze nie, ale niedługo będzie.
-Nie wiem o co ci chodzi więc pozwolisz, że się pożegnamy- powiedziała Amy zamykając drzwi
-Wiesz dlaczego się spóźniliśmy na ten głupi piknik?
Amy otworzyła z powrotem drzwi.
-Dlaczego?
Blondynka podniosła dumnie głowę i powiedziała.
-Remus mi się oświadczył i ustalaliśmy datę ślubu.
Remus bierze ślub?! Z nią?!
-Bierzecie ślub?
-Właśnie tak, dlatego byłabym wdzięczna gdybyś nie próbowała mi go odebrać, bo ja potrafię być nieprzyjemna.
-Grozisz mi.
-Ostrzegam.
Na twarzy blondynki dostrzec można było drwiący uśmieszek.
-A ja ostrzegam, że jak zaraz nie wyjdziesz to cię wyrzucę !
-Ja wiedziałam, że ty jesteś nienormalna, ale nie wiedziałam, że aż tak- powiedziała blondynka, a Amy trzasnęła drzwiami z całej siły.Szybko poszła do pokoju i usiadła na fotelu, usiadłam koło niej.
-To dobrze, że Remus bierze ślub- powiedział po chwili, ale bardzo niepewnie.
-Wierzysz jej?- zapytałam.
-Dlaczego miałaby kłamać.
-A ty… czujesz coś do niego?
Amy spuściła wzrok.
-Jest moim przyjacielem… tylko.
-Amy, nie chowaj się za przyjaźnią. Przecież widziałam jak…
-Lily, ja kocham… Mike’a nie Remusa. Cały czas go kocham i mimo, że próbuję o nim zapomnieć to nie potrafię. Po prostu nie potrafię. A Remus… przyznam, że myślałam, że nam się teraz ułoży, ale widać nie jest nam pisane być razem.
-Jestem pewna, że jeśli dasz mu choć jeden najmniejszy znak to on rzuci tamtą… i będzie z tobą.
-Ale ja nie chcę żeby on się z nią rozstał. Lily, ja po prostu sobie nie ufam i nie mogę być z Remusem kiedy cały czas czekam aż Mike do mnie wróci. Może to głupie, ale ja cały czas wierzę, że będę z nim. Jeśli byłabym z Remusem i Mike by przyszedł i powiedział, że mnie kocha i chcę być ze mną to bez zastanowienia zostawiłabym Remusa. Nie chcę go skrzywdzić. Lily, powiedz, czy ja jestem bez serca?
-Nie, ty jesteś po prostu beznadziejnie zakochana w Mike’u. Ja wiem, że miłość potrafi zrobić z ludzi zupełnie inne osoby.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam Amy. Do drzwi zadzwonił dzwonek.
-Jeśli to znowu ona…- zaczęła Amy.
-To powiem jej żeby dała ci spokój- powiedziałam idąc do drzwi.
Powoli otworzyłam je i zobaczyłam…
-Dorcas!!- krzyknęłam rzucając się przyjaciółce w ramiona.
~****~
Następna notka 7 kom !
43. Cudowna noc i pożegnanie..
Szłam przez ciemny park. Noc była ciepła, spokojna. Od czasu do czasu moje włosy były rozwiewane przez lekki wiosenny wiatr. Czarno- granatowe niebo było zasypane mnóstwem świecących błyskających gwiazdek. Wielki zbliżający się do pełni księżyc jak przewodnik wskazywał mi drogę oświetlając ją. Nigdy nie przypuszczałam, że majowa noc może być taka piękna. Szłam przez ścieżkę otoczoną z obu stron miękką, wilgotną od deszczu trawą. Drzewa otaczały mnie jak strażnicy, którzy ochraniają mnie od całego zła. W powietrzu czuć było nadchodzące lato, które tylko czeka na odpowiedni moment by nagle, niespodziewanie zjawić się i zaskoczyć wszystkich swoim pięknem. Szłam i zastanawiałam się czemu zdecydowałam się pójść sama w nocy do parku. Czy byłam taka odważna? Czy nie bałam się? W końcu byłam członkiem Zakonu Feniksa i mogłam być kolejną ofiarą. Dlaczego więc poszłam? Odpowiedź jest prosta, musiałam się przekonać od kogo jest owy list, który znalazłam w pracy na biurku. Mimo grożącego mi niebezpieczeństwa poszłam i mimo strachu, który z każdą chwilą stawał się coraz większy szłam dalej. Szłam aż doszłam do dużego dębu, który miał być miejscem spotkania z tajemniczym autorem listu. Stanęłam, rozejrzałam się w około. Nikogo nie było. Przynajmniej nie było widać. Coś zaszeleściło w krzakach, podskoczyłam wystraszona.
-Halo! Jest tam ktoś?- zapytałam drżącym głosem.
Odpowiedzi nie było.
-Przepraszam?- powiedziałam, a w tej samej chwili z krzaków wyskoczył jakiś kot.
Nie na żarty przestraszona, cofnęłam się szybko. Czułam jak serce mi bije z taką mocą jakby za chwile miało wyskoczyć . Gdy się wreszcie uspokoiłam i wytłumaczyłam sobie, że to był tylko zwykły kot, znowu się rozejrzałam. Nikogo nie było. Czyżby się spóźniał? Włożyłam rękę do kieszeni, wyjęłam małą kartkę, którą znalazłam dzisiaj w pracy. Przeczytałam ją kolejny, chyba dziesiąty raz.
„Bądź dzisiaj o 23 w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębie. Mam pilą sprawę do ciebie. Czekam z niecierpliwością…”
Spojrzałam na zegarek było pięć po jedenastej czyli nie byłam za wcześnie. Coraz bardziej zaczynałam się niepokoić. Robiło się coraz zimniej, żałowałam, że nie wzięłam jakiegoś ciepłego swetra. Rozcierając sobie ramiona usiadłam przy dębie opierając się o jego pień. Obserwowałam ciemny park i zastanawiałam się dlaczego po prostu nie pójdę do domu. Długo tak siedziałam w końcu stwierdziłam, że za długo. Spojrzałam na zegarek było wpół do dwunastej. Wstałam i postanowiłam nie czekać już dłużej i iść do domu. Nagle, zobaczyłam ciemną postać idącą wprost na mnie. Nie wiedziałam twarzy, było za ciemno. Wiedziałam, ze właśnie ta osoba napisała tą wiadomość. Cofnęłam się, cofałam się tak długo aż potknęłam się o pień jakiegoś drzewa. Upadłam na ziemię, chciałam wstać i uciekać, ale spódnica zaczepiła mi się o jakąś gałąź. Rozpaczliwie zaczęłam się szamotać z materiałem aż w końcu udało mi się uwolnić. Chciałam wstać lecz osoba z którą miałam się spotkać była już przede mną. Złapała mnie za rękę pociągnęła abym mogła wstać. Od dłoni przeszedł przeze mnie dreszcz i już wiedziałam kto stoi przede mną…
-James!- krzyknęłam i odetchnęłam z ulga. Miałam ochotę go zabić. Jak mógł mnie tak wystraszyć?!
-Ale miałaś wystraszoną minę- powiedział szczerząc się.
-Ty tez byś miał gdyby w ciemnym parku ktoś szedł w twoją stronę.
-Nie musiałaś tu przychodzić.
-To ty przysłałeś ten list?- powiedziałam wymachując kartką.
-Tak- odpowiedział z satysfakcją- wiedziałem, że przyjdziesz.
-Tak? A niby skąd wiedziałeś?
-Znam cię. Tam gdzie niebezpieczeństwo i tajemnica to jesteś i ty. Zwyciężyła twoja nieuleczalna i niepowstrzymana ciekawość.
-Bardzo śmieszne. Dlaczego tak długo musiałam na ciebie czekać?
-Nie musiałaś.
-Pozwoliłeś mi iść samej przez ciemny park.
-Nie byłaś sama.
-Nie?
-Nie, cały czas za tobą szedłem i cię obserwowałem.
-Och ty draniu!- powiedziałam i popchnęłam go lekko.
-Obserwowałem cię i byłem dumny, że mam taką śliczną żonę- powiedział i pocałował mnie.
-A dlaczego właściwie mnie tu ściągnąłeś?
James nagle spoważniał, zrobił się jakiś smutny zamyślony. Po chwili powoli powiedział.
-Muszę ci o czymś powiedzieć.
-O co chodzi?- zapytałam coraz bardziej się obawiając.
-Usiądźmy- zaproponował usiedliśmy na tym samym miejscu gdzie przed chwilą ja siedziałam i umierałam ze strachu.
-No więc…- powiedziałam- no więc o co chodzi?- dodałam kiedy James dalej milczał.
-No więc… jutro wyjeżdżam.
W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam albo, że James znowu żartuje, jednak gdy spojrzałam na jego twarz wiedziałam, że mówi poważnie.
-Wyjeżdżasz?
-Tak, nie na długo, najwyżej na parę dni.
-Ale gdzie? Z kim? Dokąd?
-Z Syriuszem, Remusem i Peterem mamy nowe zadanie dla Zakonu.
-Jakie?
-Dumbledore zlecił nam dostanie się do bazy Śmierciożerców i wybadanie paru rzeczy.
-Do Śmierciożerców? Przecież to niebezpieczne!
-Lily…- próbował mnie uspokoić James.
-Nie zgadzam się, nie możesz!
-Muszę.
-James, a jeżeli oni was tam złapią, jeśli zaprowadzą was do Voldemorta?
-Nie damy się złapać- zapewniał James chociaż nie miał przekonanego głosu.
-Boję się, boję się o ciebie!
-Nie możemy się bać, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Nigdy nie możemy się poddać, zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze jest nadzieja na przyszłość, na szczęście.- James miał zdecydowany i pewny głos- Lily, obiecaj mi, że nigdy nie będziesz się go bała. Przyrzeknij, że zawsze będziesz walczyła i nigdy się nie poddasz. Nie poddasz się nawet jak Voldemort będzie miał dużą przewagę, nawet gdy wydarzy się coś strasznego. Obiecaj mi!
-Obiecuję! Obiecuję, że nigdy się nie poddam i zawsze będę wierzyć. Wierzyć w przyszłość!
-Kocham cię Lily.
-Przytul mnie- powiedziałam James przytulił mnie tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.
Nie przeszkadzało mi to, nie musiałam oddychać. Ważne było tylko to, że James był przy mnie i przytulał mnie.
-Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz.
-Obiecuję.
Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dłuższy czas. Myślałam, dużo myślałam. Bałam się, ale to co James powiedział było prawdą. Nie możemy się poddawać, nie możemy okazywać strachu, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Po jakimś czasie wstaliśmy i zaczęliśmy spacerować. Nie chciało nam się spać, choć było już bardzo późno. Spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. Ta noc była taka wspaniała, taka magiczna, czuć było w powietrzu tą wspaniałość. Pragnęłam z całych sił by ta chwila trwała wiecznie żebyśmy spacerowali tak przez wieczność aż do skończenia świata. Nie chciałam żeby słońce wzeszło, nie chciałam żeby James wyjeżdżał. Wiedziałam, że te nadchodzące dni będą jednymi z moich najcięższych. Jednak tej nocy czułam się najszczęśliwsza na świecie, chciałam jak najlepiej wykorzystać ten czas, który nam został. Chciałam jak najdłużej być z Jamesem. Niestety, noc się kończyła. Gwiazdy znikały, księżyc blakł. Niebo stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze aż w końcu było tak jasne, że mogło powitać słońce, które szybko wzeszło zaczynając nowy dzień, a kończąc noc. Naszedł czas rozstania, pożegnania i łez.
-Musimy już wracać- powiedział cicho James.
Wiedziałam, że musimy iść, ja do pracy on do… Jednak mimo, że to wszystko wiedziałam i rozumiałam miałam ochotę krzyczeć, że się nie zgadzam.
-Tak- odpowiedziałam cicho.
Szliśmy przytuleni do siebie, szliśmy w milczeniu. Kiedy weszliśmy do domu, czekali już tam Dumbledore, Syrisz, Remus, Peter, Amy i Alastor Moody.
-James, jesteś gotowy?- zapytał dyrektor Hogwartu.
-Za chwilę będę gotowy- powiedział James i udał się do drugiego pokoju.
Spuściłam głowę. Nie chciało mi się już płakać. Byłam dziwnie spokojna, czułam się jakby James wyjeżdźał na jakieś wakacje. Dlaczego? Dlaczego tak się czułam?! Dlaczego byłam tak pozbawiona wszelkich emocji, wszelkich uczuć?
-Lily…- zaczął Dumbledore Popatrzyłam na niego -chcę, żebyś wiedziała, że twój mąż jest bardzo odważnym człowiekiem. Jako jeden z pierwszych podjął się tego zadania i …
-Ale to niebezpieczne- powiedziałam stanowczo, ale spokojnie.
-W dzisiejszych czasach wszystko jest niebezpieczne. Ci wszyscy czarodzeje, mugole zostali zabici nagle bez ostrzeżenia. Musimy coś z tym zrobić żeby nie było jeszcze gorzej.
-Tak wiem- powiedziałam.
Spojrzałam na Amy była smutna. Wreszcie zrozumiałyśmy co to tak naprawdę znaczy należeć do Zakonu Feniksa. James wyszedł z pokoju z małym plecakiem. Dumbledore wyjął różdźkę, machnął pare razy, a plecak zmniejszył się do rozmiarów guzika.
-Myślę, że powinnyście iść już do pracy- zwrócił się do mnie i do Amy
-Możemy się spóźnić trochę…- zaczeła Amy.
-Nie, nie możecie- powiedział stanowczo Dumbledore.
-Dobrze idziemy- powiedziałam i porzegnałam się z każdym z chłopaków.
Na końcu podeszłam do mojego męża. Spojrzałam na niego.
-Wiesz, że jesteś piękna- powiedział- Lily chcę żebyś wiedział, że bardzo cię kocham i…
Niedokończył, bo zasłoniłam mu usta palcem. Uśmiechnęłam się do niego.
-Nie mów tak jakbyś miał nie wrócić- powiedziałam spokojnie i stanowczo- pamiętaj cały czas o mnie, pamiętaj, że masz do kogo wrócić. Nigdy się nie poddawaj i pamiętaj, że ja zawsze będę z tobą.
James kiwnął głową.
-Mam coś dla ciebie i chcę żebyś mi to oddał jak wrócisz- powiedziałam i zdjęłam z szyji stary łańcuszek mojej mamy, ten sam który miałam założony na ślubie. Zapiełam go na nadgarstku Jamesa i pocałowałam- do zobaczenia- szepnełam mu do ucha i poszłam w stronę drzwi
Popatrzyłam na Amy, żegnała się z Remusem już bardzo długo. Tak ładnie razem wyglądali.
Po paru minutach Amy i ja byłyśmy już w drodze do ministerstwa.
-Wiesz co jest najgorsze?- zapytała po chwili ze złością Amy.
-Co?
-To, że oni będą tam w niebezpieczeństwie, a my musimy siedzieć w pracy
Objęłam ją ramieniem i uśmiechnęłam się.
***
Czas w pracy mijał bardzo powoli, siedziałam i wypełniałam jakieś dokumenty. Amy gapiła się bezmyślnie w okno. Wiedziałam o czym mysli, ja tez cały czas o tym myślałam. Starałam się jednak nie myśleć o niebezpieczeństwie, próbowałam sobie przypomnieć tą ostatnią noc, która była najpiękniejsza w moim życiu. Dziwiło mnie tylko, że nie rozpoznałam pisma Jamesa w liście.
-Chcesz cukierka?- zapytała Amy.
Kiwnęłam głową.
Amy rzuciła cukierka, jednak ja go nie złapałam. Poturlał się pod biurko więc szybko się schyliłam żeby go poszukać. Pod biurkiem oprócz cukierka była tez mała karteczka. Musiała kiedyś spaść i nikt jej nie zauważył. Wzięłam ją do ręki i otworzyłam. Od razu rozpoznałam pismo Jamesa.
„Kochana! Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość. Bądź w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębię o 23. Czekam z niecierpliwością na widok twojej pięknej sylwetki w świetle księżyca…”
Serce zaczęło mi bić szybciej. Wczoraj nie przeczytałam kartki od Jamesa, kartka była od kogoś innego. Czyżyby od Voldemorta. Czy chciał zaatakować mnie wczoraj w parku? Czy ten list był przynętą? Dlaczego więc mnie nie zabił?
-Halo! Jest tam ktoś?- zapytałam drżącym głosem.
Odpowiedzi nie było.
-Przepraszam?- powiedziałam, a w tej samej chwili z krzaków wyskoczył jakiś kot.
Nie na żarty przestraszona, cofnęłam się szybko. Czułam jak serce mi bije z taką mocą jakby za chwile miało wyskoczyć . Gdy się wreszcie uspokoiłam i wytłumaczyłam sobie, że to był tylko zwykły kot, znowu się rozejrzałam. Nikogo nie było. Czyżby się spóźniał? Włożyłam rękę do kieszeni, wyjęłam małą kartkę, którą znalazłam dzisiaj w pracy. Przeczytałam ją kolejny, chyba dziesiąty raz.
„Bądź dzisiaj o 23 w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębie. Mam pilą sprawę do ciebie. Czekam z niecierpliwością…”
Spojrzałam na zegarek było pięć po jedenastej czyli nie byłam za wcześnie. Coraz bardziej zaczynałam się niepokoić. Robiło się coraz zimniej, żałowałam, że nie wzięłam jakiegoś ciepłego swetra. Rozcierając sobie ramiona usiadłam przy dębie opierając się o jego pień. Obserwowałam ciemny park i zastanawiałam się dlaczego po prostu nie pójdę do domu. Długo tak siedziałam w końcu stwierdziłam, że za długo. Spojrzałam na zegarek było wpół do dwunastej. Wstałam i postanowiłam nie czekać już dłużej i iść do domu. Nagle, zobaczyłam ciemną postać idącą wprost na mnie. Nie wiedziałam twarzy, było za ciemno. Wiedziałam, ze właśnie ta osoba napisała tą wiadomość. Cofnęłam się, cofałam się tak długo aż potknęłam się o pień jakiegoś drzewa. Upadłam na ziemię, chciałam wstać i uciekać, ale spódnica zaczepiła mi się o jakąś gałąź. Rozpaczliwie zaczęłam się szamotać z materiałem aż w końcu udało mi się uwolnić. Chciałam wstać lecz osoba z którą miałam się spotkać była już przede mną. Złapała mnie za rękę pociągnęła abym mogła wstać. Od dłoni przeszedł przeze mnie dreszcz i już wiedziałam kto stoi przede mną…
-James!- krzyknęłam i odetchnęłam z ulga. Miałam ochotę go zabić. Jak mógł mnie tak wystraszyć?!
-Ale miałaś wystraszoną minę- powiedział szczerząc się.
-Ty tez byś miał gdyby w ciemnym parku ktoś szedł w twoją stronę.
-Nie musiałaś tu przychodzić.
-To ty przysłałeś ten list?- powiedziałam wymachując kartką.
-Tak- odpowiedział z satysfakcją- wiedziałem, że przyjdziesz.
-Tak? A niby skąd wiedziałeś?
-Znam cię. Tam gdzie niebezpieczeństwo i tajemnica to jesteś i ty. Zwyciężyła twoja nieuleczalna i niepowstrzymana ciekawość.
-Bardzo śmieszne. Dlaczego tak długo musiałam na ciebie czekać?
-Nie musiałaś.
-Pozwoliłeś mi iść samej przez ciemny park.
-Nie byłaś sama.
-Nie?
-Nie, cały czas za tobą szedłem i cię obserwowałem.
-Och ty draniu!- powiedziałam i popchnęłam go lekko.
-Obserwowałem cię i byłem dumny, że mam taką śliczną żonę- powiedział i pocałował mnie.
-A dlaczego właściwie mnie tu ściągnąłeś?
James nagle spoważniał, zrobił się jakiś smutny zamyślony. Po chwili powoli powiedział.
-Muszę ci o czymś powiedzieć.
-O co chodzi?- zapytałam coraz bardziej się obawiając.
-Usiądźmy- zaproponował usiedliśmy na tym samym miejscu gdzie przed chwilą ja siedziałam i umierałam ze strachu.
-No więc…- powiedziałam- no więc o co chodzi?- dodałam kiedy James dalej milczał.
-No więc… jutro wyjeżdżam.
W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam albo, że James znowu żartuje, jednak gdy spojrzałam na jego twarz wiedziałam, że mówi poważnie.
-Wyjeżdżasz?
-Tak, nie na długo, najwyżej na parę dni.
-Ale gdzie? Z kim? Dokąd?
-Z Syriuszem, Remusem i Peterem mamy nowe zadanie dla Zakonu.
-Jakie?
-Dumbledore zlecił nam dostanie się do bazy Śmierciożerców i wybadanie paru rzeczy.
-Do Śmierciożerców? Przecież to niebezpieczne!
-Lily…- próbował mnie uspokoić James.
-Nie zgadzam się, nie możesz!
-Muszę.
-James, a jeżeli oni was tam złapią, jeśli zaprowadzą was do Voldemorta?
-Nie damy się złapać- zapewniał James chociaż nie miał przekonanego głosu.
-Boję się, boję się o ciebie!
-Nie możemy się bać, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Nigdy nie możemy się poddać, zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze jest nadzieja na przyszłość, na szczęście.- James miał zdecydowany i pewny głos- Lily, obiecaj mi, że nigdy nie będziesz się go bała. Przyrzeknij, że zawsze będziesz walczyła i nigdy się nie poddasz. Nie poddasz się nawet jak Voldemort będzie miał dużą przewagę, nawet gdy wydarzy się coś strasznego. Obiecaj mi!
-Obiecuję! Obiecuję, że nigdy się nie poddam i zawsze będę wierzyć. Wierzyć w przyszłość!
-Kocham cię Lily.
-Przytul mnie- powiedziałam James przytulił mnie tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.
Nie przeszkadzało mi to, nie musiałam oddychać. Ważne było tylko to, że James był przy mnie i przytulał mnie.
-Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz.
-Obiecuję.
Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dłuższy czas. Myślałam, dużo myślałam. Bałam się, ale to co James powiedział było prawdą. Nie możemy się poddawać, nie możemy okazywać strachu, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Po jakimś czasie wstaliśmy i zaczęliśmy spacerować. Nie chciało nam się spać, choć było już bardzo późno. Spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. Ta noc była taka wspaniała, taka magiczna, czuć było w powietrzu tą wspaniałość. Pragnęłam z całych sił by ta chwila trwała wiecznie żebyśmy spacerowali tak przez wieczność aż do skończenia świata. Nie chciałam żeby słońce wzeszło, nie chciałam żeby James wyjeżdżał. Wiedziałam, że te nadchodzące dni będą jednymi z moich najcięższych. Jednak tej nocy czułam się najszczęśliwsza na świecie, chciałam jak najlepiej wykorzystać ten czas, który nam został. Chciałam jak najdłużej być z Jamesem. Niestety, noc się kończyła. Gwiazdy znikały, księżyc blakł. Niebo stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze aż w końcu było tak jasne, że mogło powitać słońce, które szybko wzeszło zaczynając nowy dzień, a kończąc noc. Naszedł czas rozstania, pożegnania i łez.
-Musimy już wracać- powiedział cicho James.
Wiedziałam, że musimy iść, ja do pracy on do… Jednak mimo, że to wszystko wiedziałam i rozumiałam miałam ochotę krzyczeć, że się nie zgadzam.
-Tak- odpowiedziałam cicho.
Szliśmy przytuleni do siebie, szliśmy w milczeniu. Kiedy weszliśmy do domu, czekali już tam Dumbledore, Syrisz, Remus, Peter, Amy i Alastor Moody.
-James, jesteś gotowy?- zapytał dyrektor Hogwartu.
-Za chwilę będę gotowy- powiedział James i udał się do drugiego pokoju.
Spuściłam głowę. Nie chciało mi się już płakać. Byłam dziwnie spokojna, czułam się jakby James wyjeżdźał na jakieś wakacje. Dlaczego? Dlaczego tak się czułam?! Dlaczego byłam tak pozbawiona wszelkich emocji, wszelkich uczuć?
-Lily…- zaczął Dumbledore Popatrzyłam na niego -chcę, żebyś wiedziała, że twój mąż jest bardzo odważnym człowiekiem. Jako jeden z pierwszych podjął się tego zadania i …
-Ale to niebezpieczne- powiedziałam stanowczo, ale spokojnie.
-W dzisiejszych czasach wszystko jest niebezpieczne. Ci wszyscy czarodzeje, mugole zostali zabici nagle bez ostrzeżenia. Musimy coś z tym zrobić żeby nie było jeszcze gorzej.
-Tak wiem- powiedziałam.
Spojrzałam na Amy była smutna. Wreszcie zrozumiałyśmy co to tak naprawdę znaczy należeć do Zakonu Feniksa. James wyszedł z pokoju z małym plecakiem. Dumbledore wyjął różdźkę, machnął pare razy, a plecak zmniejszył się do rozmiarów guzika.
-Myślę, że powinnyście iść już do pracy- zwrócił się do mnie i do Amy
-Możemy się spóźnić trochę…- zaczeła Amy.
-Nie, nie możecie- powiedział stanowczo Dumbledore.
-Dobrze idziemy- powiedziałam i porzegnałam się z każdym z chłopaków.
Na końcu podeszłam do mojego męża. Spojrzałam na niego.
-Wiesz, że jesteś piękna- powiedział- Lily chcę żebyś wiedział, że bardzo cię kocham i…
Niedokończył, bo zasłoniłam mu usta palcem. Uśmiechnęłam się do niego.
-Nie mów tak jakbyś miał nie wrócić- powiedziałam spokojnie i stanowczo- pamiętaj cały czas o mnie, pamiętaj, że masz do kogo wrócić. Nigdy się nie poddawaj i pamiętaj, że ja zawsze będę z tobą.
James kiwnął głową.
-Mam coś dla ciebie i chcę żebyś mi to oddał jak wrócisz- powiedziałam i zdjęłam z szyji stary łańcuszek mojej mamy, ten sam który miałam założony na ślubie. Zapiełam go na nadgarstku Jamesa i pocałowałam- do zobaczenia- szepnełam mu do ucha i poszłam w stronę drzwi
Popatrzyłam na Amy, żegnała się z Remusem już bardzo długo. Tak ładnie razem wyglądali.
Po paru minutach Amy i ja byłyśmy już w drodze do ministerstwa.
-Wiesz co jest najgorsze?- zapytała po chwili ze złością Amy.
-Co?
-To, że oni będą tam w niebezpieczeństwie, a my musimy siedzieć w pracy
Objęłam ją ramieniem i uśmiechnęłam się.
***
Czas w pracy mijał bardzo powoli, siedziałam i wypełniałam jakieś dokumenty. Amy gapiła się bezmyślnie w okno. Wiedziałam o czym mysli, ja tez cały czas o tym myślałam. Starałam się jednak nie myśleć o niebezpieczeństwie, próbowałam sobie przypomnieć tą ostatnią noc, która była najpiękniejsza w moim życiu. Dziwiło mnie tylko, że nie rozpoznałam pisma Jamesa w liście.
-Chcesz cukierka?- zapytała Amy.
Kiwnęłam głową.
Amy rzuciła cukierka, jednak ja go nie złapałam. Poturlał się pod biurko więc szybko się schyliłam żeby go poszukać. Pod biurkiem oprócz cukierka była tez mała karteczka. Musiała kiedyś spaść i nikt jej nie zauważył. Wzięłam ją do ręki i otworzyłam. Od razu rozpoznałam pismo Jamesa.
„Kochana! Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość. Bądź w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębię o 23. Czekam z niecierpliwością na widok twojej pięknej sylwetki w świetle księżyca…”
Serce zaczęło mi bić szybciej. Wczoraj nie przeczytałam kartki od Jamesa, kartka była od kogoś innego. Czyżyby od Voldemorta. Czy chciał zaatakować mnie wczoraj w parku? Czy ten list był przynętą? Dlaczego więc mnie nie zabił?
piątek, 21 czerwca 2013
42. Miłość ??
Szliśmy z powrotem do domu. Ja, Carmen i Bill szliśmy z przodu, James i Syriusz za nami próbowali pocieszyć jakoś Remusa. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to co się przed chwilą stało. Jak mogło do tego dojść? Przecież wszystko było tak dobrze. Martwiłam się o Amy, wiedziałam, że jako przyjaciółka powinnam teraz ją pocieszać i wspierać. Powinnam, tylko, że nie miałam pojęcia co mogłabym jej powiedzieć. Z jednej strony wiedziałam jak bardzo cierpi, bo kocha Mike’a najmocniej w świecie. Jednak z drugiej strony żal mi było Remusa, przecież on nie wiedział, że Mike jest z nami. Amy nie miała prawa tak na niego nakrzyczeć. Najbardziej zawiodłam się na Mike’u, postąpił jak zwykły nic nierozumiejący mugol. Dlaczego nawet nie wysłuchał Amy? Dlaczego nie chciał słuchać jej wyjaśnień? Przecież byli taką kochającą się parą. Może on jej nie kochał? Jedno było pewne, Amy świata poza nim nie widziała i nie wyobrażałam sobie jak strasznie musiała się czuć. Musiałam do niej pójść i z nią pogadać, musiałam. Przyśpieszyłam kroku, a za mną zrobili to samo Carmen i Bill.
-Lily…- zaczęła powoli Carmen- Jak myślisz gdzie jest teraz Amy?
-Nie mam pojęcia- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Boję się o nią. Ona tylko udaje taką silną.
Tak, Amy zawsze wydawała się być silna i nigdy się nie poddawać, ale tak naprawdę to nie ma takich osób, które nigdy się nie załamują. Zwłaszcza jak człowiek jest zakochany, jest o wiele słabszy niż zwykle. Wiedziałam, że Amy kocha Mike’a najmocniej na świecie, wiedziałam, że ona nie może bez niego żyć. Jak ona sobie teraz poradzi? Jak?!
-Musimy jej poszukać- oznajmiłam.
-To ja pójdę razem z Remusem, Jamesem i Syriuszem, a wy biegnijcie jej poszukać- zaproponował Billy.
Kiwnęłyśmy głowami i poszłyśmy dalej. Nie wiedziałyśmy gdzie może być Amy. Rzadne sensowne miejsce nie przychodziło nam na myśl. Wiedziałyśmy jedno, musimy ją znaleźć. Byłyśmy w wielu miejscach gdzie mogła być Amy. Byłyśmy w jej ulubionych miejscach, nigdzie jej nie było. Byłyśmy niemalże wszędzie w Londynie, ale nie znalazłyśmy jej.
-Może ona jest u Mike’a- powiedziała Carmen, kiedy siedziałyśmy na ławce i zastanawiałyśmy się gdzie jeszcze możemy jej szukać.
-U Mike’a?
-Tak, może poszła do niego, wytłumaczyła mu wszystko i się pogodzili. Pewnie siedzą sobie teraz w domu i się całują, a my się niepotrzebnie martwimy- powiedziała, a ja pomyślałam, że może naprawdę tak jest.
-Chodźmy- powiedziała i udałyśmy się do mieszkania Carmen i Amy.
***
W mieszkaniu nikogo nie było, przynajmniej tak nam się wydawało. Usiadłyśmy na kanapie i przez chwile nic nie mówiłyśmy. Nagle, usłyszałyśmy dźwięk uderzających książek o ziemię dobiegający z drugiego pokoju. Szybko pobiegłyśmy, a to co tam zobaczyłyśmy przeraziło nas.
-Amy!- krzyknęłam- Co ty robisz?!
Amy siedziała na ziemi otoczona porozrzucanymi książkami. Płakała, byłam pewna, że nie przestała płakać od czasu kiedy to wszystko się wydarzyło. Nie reagowała, nie zauważyła, że weszłyśmy. Cały czas przeglądała książki.
-Co ty robisz?!- zapytałam jeszcze raz.
Odpowiedzi nie było. Amy wstała, podeszła do szafy i zaczęła w niej czegoś szukać. Podeszłam do niej, złapałam za ramiona i potrząsnęłam nią gwałtownie.
-Amy! Co ty robisz?!- zapytałam.
-Lily…- Amy płakała jeszcze raz- Ja nie mogę bez niego żyć. Zrozum, ja nie potrafię! Byłam u niego, ale nie chciał ze mną rozmawiać. Ja muszę coś zrobić, muszę! Pomóż mi, proszę pomóż mi!
-Ale co chcesz zrobić?
-Chcę… pamiętasz Mike już kiedyś dowiedział się, że jesteśmy czarownicami i wtedy wymazałyśmy mu pamięć. Tak! To jest rozwiązanie, pomóż mi znaleźć zaklęcie żeby…
-Amy, my nie możemy…
-Nie możemy? Dlaczego?!
-Bo to będzie nieuczciwe. Amy nie możemy rozwiązywać problemów w ten sposób. Mike znowu się kiedyś dowie i co wtedy? Co wtedy?!
-On się nie dowie, już ja tego dopilnuję.
-Nie możesz przez całe życie go oszukiwać.
-To… powiem mu, znajdę odpowiedni moment i mu wszystko powiem, tylko teraz…
Oczy Amy były pełne łez i nadziei. Ciężko mi było, ale nie mogłam jej pomóc.
-Nie Amy.
-Nie? Jak nie chcesz mi pomóc to trudno, sama sobie dam radę!- krzyknęła.
-Amy zrozum! Nie możemy…
-Ja wiem Lily. Ja to wszystko wiem, ale ja nie mogę bez niego żyć. Ja go tak bardzo kocham. Tak go kocham, że cały czas o nim myślę. Ja już za nim tęsknię. Tylko on się dla mnie liczy, tylko on jest najważniejszy. Nie wyobrażam sobie siebie bez niego. Jeżeli nie będziemy razem to ja, ja nie będę mogła normalnie funkcjonować. Kocham go! Tak bardzo go kocham! Lily, pomóż mi, bo ja już niemogę!- krzyczała dławiąc się łzami.
Podeszłam do niej, przytuliłam ją i pozwoliłam jej się wypłakać. Dobrze wiedziałam jak ona się czuje. Wiedziałam, bo kiedyś też tak się czułam. Czułam ten sam ból kiedy nie układało mi się z Jamesem. Wiedziałam jaką pustkę musi czuć Amy. Ta pustka z każdą minutą z każdą sekundą powiększała się i sprawiała taki ból. Taki straszny ból, który był tak silny, że zabijał. Powoli zabijał każde szczęście. Ból któremu równy mógł być tylko pocałunek dementora. Carmen i ja siedziałyśmy w milczeniu. Ciszę przerywały tylko pojedyncze szlochy Amy., które z każdą chwilą były coraz rzadsze. W końcu znużona płaczem, zasnęła. Powoli zdjęłam jej głowę z moich kolan i położyłam na poduszce. Amy nawet nie drgnęła, spała jak kamień. Ja najciszej wyszłyśmy razem z Carmen z pokoju i udałyśmy się do kuchni.
-Ona bardzo cierpi- powiedziała Carmen kiedy piłyśmy herbatę.
Kiwnęłam głową.
-W końcu straciła najbliższą sobie osobę.
-Lily, obawiam się, że oni już nigdy nie będą razem.
Nagle, zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, za drzwiami stał Remus. Był smutny, ale opanowany.
-Przyszedłem porozmawiać z Amy- powiedział cicho.
-Wejdź- powiedziałam otwierając szerzej drzwi- Tylko ona na razie śpi.
-To dobrze, bo najpierw chciałem porozmawiać z tobą.
-Ze mną?- zdziwiłam się.
-Tak, jesteś przyjaciółką Amy i najlepiej wiesz co ona czuje.
-Usiądźmy- powiedziałam wskazując fotele.
-Jak ona się czuje?- zapytał kiedy już siedzieliśmy.
-Jest bardzo przybita i smutna. Mike nie chce z nią rozmawiać.
-Ja naprawdę nie chciałem…
-Wiem. Amy też to wie. Ona nie chciała na ciebie tak nakrzyczeć. Ona po prostu bardzo kocha Mike’a.
-Kocha- powtórzył smutnym głosem Remus.
Nie wiem dlaczego, ale czułam, że Remus cierpi jeszcze bardziej niż Amy.
-Lily, ja… ja nie chcę żeby ona była nieszczęśliwa. Wolałbym sam cierpieć, żeby ona tylko nie cierpiła. Oddałbym życie za….
Nagle Remus wstał, jakby powiedział za dużo.
-Mogę do niej iść.
-Tak-odpowiedziałam i udałam się za nim do pokoju.
Gdy weszliśmy, Amy już nie spała. Siedziała i płakała. Gdy nas zobaczyła zrobiła coś czego się nie spodziewaliśmy. Rzuciła się w ramiona Remusowi.
-Remus ja przepraszam- powiedziała z płaczem- ja nie chciałam na ciebie krzyczeć. Ja po prostu byłam bardzo zdenerwowana. Ja nie chciałam. Wybacz mi…
Amy płakała, wtulając się w Remusa, a on głaskał ją delikatnie i nieśmiało po włosach. Powoli zaczęłam się wycofywać z pokoju, bo czułam, że powinni być sami.
~********~
Następny rozdział przynajmniej 6 kom ! Tzn. Dzisiaj będzie jeszcze jeden, ale jeśli nie będzie 6 kom to nie dodam nastepnego !
-Lily…- zaczęła powoli Carmen- Jak myślisz gdzie jest teraz Amy?
-Nie mam pojęcia- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Boję się o nią. Ona tylko udaje taką silną.
Tak, Amy zawsze wydawała się być silna i nigdy się nie poddawać, ale tak naprawdę to nie ma takich osób, które nigdy się nie załamują. Zwłaszcza jak człowiek jest zakochany, jest o wiele słabszy niż zwykle. Wiedziałam, że Amy kocha Mike’a najmocniej na świecie, wiedziałam, że ona nie może bez niego żyć. Jak ona sobie teraz poradzi? Jak?!
-Musimy jej poszukać- oznajmiłam.
-To ja pójdę razem z Remusem, Jamesem i Syriuszem, a wy biegnijcie jej poszukać- zaproponował Billy.
Kiwnęłyśmy głowami i poszłyśmy dalej. Nie wiedziałyśmy gdzie może być Amy. Rzadne sensowne miejsce nie przychodziło nam na myśl. Wiedziałyśmy jedno, musimy ją znaleźć. Byłyśmy w wielu miejscach gdzie mogła być Amy. Byłyśmy w jej ulubionych miejscach, nigdzie jej nie było. Byłyśmy niemalże wszędzie w Londynie, ale nie znalazłyśmy jej.
-Może ona jest u Mike’a- powiedziała Carmen, kiedy siedziałyśmy na ławce i zastanawiałyśmy się gdzie jeszcze możemy jej szukać.
-U Mike’a?
-Tak, może poszła do niego, wytłumaczyła mu wszystko i się pogodzili. Pewnie siedzą sobie teraz w domu i się całują, a my się niepotrzebnie martwimy- powiedziała, a ja pomyślałam, że może naprawdę tak jest.
-Chodźmy- powiedziała i udałyśmy się do mieszkania Carmen i Amy.
***
W mieszkaniu nikogo nie było, przynajmniej tak nam się wydawało. Usiadłyśmy na kanapie i przez chwile nic nie mówiłyśmy. Nagle, usłyszałyśmy dźwięk uderzających książek o ziemię dobiegający z drugiego pokoju. Szybko pobiegłyśmy, a to co tam zobaczyłyśmy przeraziło nas.
-Amy!- krzyknęłam- Co ty robisz?!
Amy siedziała na ziemi otoczona porozrzucanymi książkami. Płakała, byłam pewna, że nie przestała płakać od czasu kiedy to wszystko się wydarzyło. Nie reagowała, nie zauważyła, że weszłyśmy. Cały czas przeglądała książki.
-Co ty robisz?!- zapytałam jeszcze raz.
Odpowiedzi nie było. Amy wstała, podeszła do szafy i zaczęła w niej czegoś szukać. Podeszłam do niej, złapałam za ramiona i potrząsnęłam nią gwałtownie.
-Amy! Co ty robisz?!- zapytałam.
-Lily…- Amy płakała jeszcze raz- Ja nie mogę bez niego żyć. Zrozum, ja nie potrafię! Byłam u niego, ale nie chciał ze mną rozmawiać. Ja muszę coś zrobić, muszę! Pomóż mi, proszę pomóż mi!
-Ale co chcesz zrobić?
-Chcę… pamiętasz Mike już kiedyś dowiedział się, że jesteśmy czarownicami i wtedy wymazałyśmy mu pamięć. Tak! To jest rozwiązanie, pomóż mi znaleźć zaklęcie żeby…
-Amy, my nie możemy…
-Nie możemy? Dlaczego?!
-Bo to będzie nieuczciwe. Amy nie możemy rozwiązywać problemów w ten sposób. Mike znowu się kiedyś dowie i co wtedy? Co wtedy?!
-On się nie dowie, już ja tego dopilnuję.
-Nie możesz przez całe życie go oszukiwać.
-To… powiem mu, znajdę odpowiedni moment i mu wszystko powiem, tylko teraz…
Oczy Amy były pełne łez i nadziei. Ciężko mi było, ale nie mogłam jej pomóc.
-Nie Amy.
-Nie? Jak nie chcesz mi pomóc to trudno, sama sobie dam radę!- krzyknęła.
-Amy zrozum! Nie możemy…
-Ja wiem Lily. Ja to wszystko wiem, ale ja nie mogę bez niego żyć. Ja go tak bardzo kocham. Tak go kocham, że cały czas o nim myślę. Ja już za nim tęsknię. Tylko on się dla mnie liczy, tylko on jest najważniejszy. Nie wyobrażam sobie siebie bez niego. Jeżeli nie będziemy razem to ja, ja nie będę mogła normalnie funkcjonować. Kocham go! Tak bardzo go kocham! Lily, pomóż mi, bo ja już niemogę!- krzyczała dławiąc się łzami.
Podeszłam do niej, przytuliłam ją i pozwoliłam jej się wypłakać. Dobrze wiedziałam jak ona się czuje. Wiedziałam, bo kiedyś też tak się czułam. Czułam ten sam ból kiedy nie układało mi się z Jamesem. Wiedziałam jaką pustkę musi czuć Amy. Ta pustka z każdą minutą z każdą sekundą powiększała się i sprawiała taki ból. Taki straszny ból, który był tak silny, że zabijał. Powoli zabijał każde szczęście. Ból któremu równy mógł być tylko pocałunek dementora. Carmen i ja siedziałyśmy w milczeniu. Ciszę przerywały tylko pojedyncze szlochy Amy., które z każdą chwilą były coraz rzadsze. W końcu znużona płaczem, zasnęła. Powoli zdjęłam jej głowę z moich kolan i położyłam na poduszce. Amy nawet nie drgnęła, spała jak kamień. Ja najciszej wyszłyśmy razem z Carmen z pokoju i udałyśmy się do kuchni.
-Ona bardzo cierpi- powiedziała Carmen kiedy piłyśmy herbatę.
Kiwnęłam głową.
-W końcu straciła najbliższą sobie osobę.
-Lily, obawiam się, że oni już nigdy nie będą razem.
Nagle, zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, za drzwiami stał Remus. Był smutny, ale opanowany.
-Przyszedłem porozmawiać z Amy- powiedział cicho.
-Wejdź- powiedziałam otwierając szerzej drzwi- Tylko ona na razie śpi.
-To dobrze, bo najpierw chciałem porozmawiać z tobą.
-Ze mną?- zdziwiłam się.
-Tak, jesteś przyjaciółką Amy i najlepiej wiesz co ona czuje.
-Usiądźmy- powiedziałam wskazując fotele.
-Jak ona się czuje?- zapytał kiedy już siedzieliśmy.
-Jest bardzo przybita i smutna. Mike nie chce z nią rozmawiać.
-Ja naprawdę nie chciałem…
-Wiem. Amy też to wie. Ona nie chciała na ciebie tak nakrzyczeć. Ona po prostu bardzo kocha Mike’a.
-Kocha- powtórzył smutnym głosem Remus.
Nie wiem dlaczego, ale czułam, że Remus cierpi jeszcze bardziej niż Amy.
-Lily, ja… ja nie chcę żeby ona była nieszczęśliwa. Wolałbym sam cierpieć, żeby ona tylko nie cierpiła. Oddałbym życie za….
Nagle Remus wstał, jakby powiedział za dużo.
-Mogę do niej iść.
-Tak-odpowiedziałam i udałam się za nim do pokoju.
Gdy weszliśmy, Amy już nie spała. Siedziała i płakała. Gdy nas zobaczyła zrobiła coś czego się nie spodziewaliśmy. Rzuciła się w ramiona Remusowi.
-Remus ja przepraszam- powiedziała z płaczem- ja nie chciałam na ciebie krzyczeć. Ja po prostu byłam bardzo zdenerwowana. Ja nie chciałam. Wybacz mi…
Amy płakała, wtulając się w Remusa, a on głaskał ją delikatnie i nieśmiało po włosach. Powoli zaczęłam się wycofywać z pokoju, bo czułam, że powinni być sami.
~********~
Następny rozdział przynajmniej 6 kom ! Tzn. Dzisiaj będzie jeszcze jeden, ale jeśli nie będzie 6 kom to nie dodam nastepnego !
Subskrybuj:
Posty (Atom)