sobota, 22 czerwca 2013

43. Cudowna noc i pożegnanie..

Szłam przez ciemny park. Noc była ciepła, spokojna. Od czasu do czasu moje włosy były rozwiewane przez lekki wiosenny wiatr. Czarno- granatowe niebo było zasypane mnóstwem świecących błyskających gwiazdek. Wielki zbliżający się do pełni księżyc jak przewodnik wskazywał mi drogę oświetlając ją. Nigdy nie przypuszczałam, że majowa noc może być taka piękna. Szłam przez ścieżkę otoczoną z obu stron miękką, wilgotną od deszczu trawą. Drzewa otaczały mnie jak strażnicy, którzy ochraniają mnie od całego zła. W powietrzu czuć było nadchodzące lato, które tylko czeka na odpowiedni moment by nagle, niespodziewanie zjawić się i zaskoczyć wszystkich swoim pięknem. Szłam i zastanawiałam się czemu zdecydowałam się pójść sama w nocy do parku. Czy byłam taka odważna? Czy nie bałam się? W końcu byłam członkiem Zakonu Feniksa i mogłam być kolejną ofiarą. Dlaczego więc poszłam? Odpowiedź jest prosta, musiałam się przekonać od kogo jest owy list, który znalazłam w pracy na biurku. Mimo grożącego mi niebezpieczeństwa poszłam i mimo strachu, który z każdą chwilą stawał się coraz większy szłam dalej. Szłam aż doszłam do dużego dębu, który miał być miejscem spotkania z tajemniczym autorem listu. Stanęłam, rozejrzałam się w około. Nikogo nie było. Przynajmniej nie było widać. Coś zaszeleściło w krzakach, podskoczyłam wystraszona.

-Halo! Jest tam ktoś?- zapytałam drżącym głosem.

Odpowiedzi nie było.

-Przepraszam?- powiedziałam, a w tej samej chwili z krzaków wyskoczył jakiś kot.

Nie na żarty przestraszona, cofnęłam się szybko. Czułam jak serce mi bije z taką mocą jakby za chwile miało wyskoczyć . Gdy się wreszcie uspokoiłam i wytłumaczyłam sobie, że to był tylko zwykły kot, znowu się rozejrzałam. Nikogo nie było. Czyżby się spóźniał? Włożyłam rękę do kieszeni, wyjęłam małą kartkę, którą znalazłam dzisiaj w pracy. Przeczytałam ją kolejny, chyba dziesiąty raz.

„Bądź dzisiaj o 23 w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębie. Mam pilą sprawę do ciebie. Czekam z niecierpliwością…”

Spojrzałam na zegarek było pięć po jedenastej czyli nie byłam za wcześnie. Coraz bardziej zaczynałam się niepokoić. Robiło się coraz zimniej, żałowałam, że nie wzięłam jakiegoś ciepłego swetra. Rozcierając sobie ramiona usiadłam przy dębie opierając się o jego pień. Obserwowałam ciemny park i zastanawiałam się dlaczego po prostu nie pójdę do domu. Długo tak siedziałam w końcu stwierdziłam, że za długo. Spojrzałam na zegarek było wpół do dwunastej. Wstałam i postanowiłam nie czekać już dłużej i iść do domu. Nagle, zobaczyłam ciemną postać idącą wprost na mnie. Nie wiedziałam twarzy, było za ciemno. Wiedziałam, ze właśnie ta osoba napisała tą wiadomość. Cofnęłam się, cofałam się tak długo aż potknęłam się o pień jakiegoś drzewa. Upadłam na ziemię, chciałam wstać i uciekać, ale spódnica zaczepiła mi się o jakąś gałąź. Rozpaczliwie zaczęłam się szamotać z materiałem aż w końcu udało mi się uwolnić. Chciałam wstać lecz osoba z którą miałam się spotkać była już przede mną. Złapała mnie za rękę pociągnęła abym mogła wstać. Od dłoni przeszedł przeze mnie dreszcz i już wiedziałam kto stoi przede mną…

-James!- krzyknęłam i odetchnęłam z ulga. Miałam ochotę go zabić. Jak mógł mnie tak wystraszyć?!

-Ale miałaś wystraszoną minę- powiedział szczerząc się.

-Ty tez byś miał gdyby w ciemnym parku ktoś szedł w twoją stronę.

-Nie musiałaś tu przychodzić.

-To ty przysłałeś ten list?- powiedziałam wymachując kartką.

-Tak- odpowiedział z satysfakcją- wiedziałem, że przyjdziesz.

-Tak? A niby skąd wiedziałeś?

-Znam cię. Tam gdzie niebezpieczeństwo i tajemnica to jesteś i ty. Zwyciężyła twoja nieuleczalna i niepowstrzymana ciekawość.

-Bardzo śmieszne. Dlaczego tak długo musiałam na ciebie czekać?

-Nie musiałaś.

-Pozwoliłeś mi iść samej przez ciemny park.

-Nie byłaś sama.

-Nie?

-Nie, cały czas za tobą szedłem i cię obserwowałem.

 -Och ty draniu!- powiedziałam i popchnęłam go lekko.

-Obserwowałem cię i byłem dumny, że mam taką śliczną żonę- powiedział i pocałował mnie.

-A dlaczego właściwie mnie tu ściągnąłeś?

James nagle spoważniał, zrobił się jakiś smutny zamyślony. Po chwili powoli powiedział.

-Muszę ci o czymś powiedzieć.

-O co chodzi?- zapytałam coraz bardziej się obawiając.

-Usiądźmy- zaproponował usiedliśmy na tym samym miejscu gdzie przed chwilą ja siedziałam i umierałam ze strachu.

-No więc…- powiedziałam- no więc o co chodzi?- dodałam kiedy James dalej milczał.

-No więc… jutro wyjeżdżam.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam albo, że James znowu żartuje, jednak gdy spojrzałam na jego twarz wiedziałam, że mówi poważnie.

-Wyjeżdżasz?

-Tak, nie na długo, najwyżej na parę dni.

-Ale gdzie? Z kim? Dokąd?

-Z Syriuszem, Remusem i Peterem mamy nowe zadanie dla Zakonu.

-Jakie?

-Dumbledore zlecił nam dostanie się do bazy Śmierciożerców i wybadanie paru rzeczy.

-Do Śmierciożerców? Przecież to niebezpieczne!

-Lily…- próbował mnie uspokoić James.

-Nie zgadzam się, nie możesz!

-Muszę.

-James, a jeżeli oni was tam złapią, jeśli zaprowadzą was do Voldemorta?

-Nie damy się złapać- zapewniał James chociaż nie miał przekonanego głosu.

-Boję się, boję się o ciebie!

-Nie możemy się bać, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Nigdy nie możemy się poddać, zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze jest nadzieja na przyszłość, na szczęście.- James miał zdecydowany i pewny głos- Lily, obiecaj mi, że nigdy nie będziesz się go bała. Przyrzeknij, że zawsze będziesz walczyła i nigdy się nie poddasz. Nie poddasz się nawet jak Voldemort będzie miał dużą przewagę, nawet gdy wydarzy się coś strasznego. Obiecaj mi!

-Obiecuję! Obiecuję, że nigdy się nie poddam i zawsze będę wierzyć. Wierzyć w przyszłość!

-Kocham cię Lily.

-Przytul mnie- powiedziałam James przytulił mnie tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.

Nie przeszkadzało mi to, nie musiałam oddychać. Ważne było tylko to, że James był przy mnie i przytulał mnie.

-Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz.

-Obiecuję.

Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dłuższy czas. Myślałam, dużo myślałam. Bałam się, ale to co James powiedział było prawdą. Nie możemy się poddawać, nie możemy okazywać strachu, nie możemy dać mu tej satysfakcji. Po jakimś czasie wstaliśmy i zaczęliśmy spacerować. Nie chciało nam się spać, choć było już bardzo późno. Spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. Ta noc była taka wspaniała, taka magiczna, czuć było w powietrzu tą wspaniałość. Pragnęłam z całych sił by ta chwila trwała wiecznie żebyśmy spacerowali tak przez wieczność aż do skończenia świata. Nie chciałam żeby słońce wzeszło, nie chciałam żeby James wyjeżdżał. Wiedziałam, że te nadchodzące dni będą jednymi z moich najcięższych. Jednak tej nocy czułam się najszczęśliwsza na świecie, chciałam jak najlepiej wykorzystać ten czas, który nam został. Chciałam jak najdłużej być z Jamesem. Niestety, noc się kończyła. Gwiazdy znikały, księżyc blakł. Niebo stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze aż w końcu było tak jasne, że mogło powitać słońce, które szybko wzeszło zaczynając nowy dzień, a kończąc noc. Naszedł czas rozstania, pożegnania i łez.

-Musimy już wracać- powiedział cicho James.

Wiedziałam, że musimy iść, ja do pracy on do… Jednak mimo, że to wszystko wiedziałam i rozumiałam miałam ochotę krzyczeć, że się nie zgadzam.

-Tak- odpowiedziałam cicho.

Szliśmy przytuleni do siebie, szliśmy w milczeniu. Kiedy weszliśmy do domu, czekali już tam Dumbledore, Syrisz, Remus, Peter, Amy i Alastor Moody.

-James, jesteś gotowy?- zapytał dyrektor Hogwartu.

-Za chwilę będę gotowy- powiedział James i udał się do drugiego pokoju.

Spuściłam głowę. Nie chciało mi się już płakać. Byłam dziwnie spokojna, czułam się jakby James wyjeżdźał na jakieś wakacje. Dlaczego? Dlaczego tak się czułam?! Dlaczego byłam tak pozbawiona wszelkich emocji, wszelkich uczuć?

-Lily…- zaczął Dumbledore Popatrzyłam na niego -chcę, żebyś wiedziała, że twój mąż jest bardzo odważnym człowiekiem. Jako jeden z pierwszych podjął się tego zadania i …

-Ale to niebezpieczne- powiedziałam stanowczo, ale spokojnie.

-W dzisiejszych czasach wszystko jest niebezpieczne. Ci wszyscy czarodzeje, mugole zostali zabici nagle bez ostrzeżenia. Musimy coś z tym zrobić żeby nie było jeszcze gorzej.

-Tak wiem- powiedziałam.

Spojrzałam na Amy była smutna. Wreszcie zrozumiałyśmy co to tak naprawdę znaczy należeć do Zakonu Feniksa. James wyszedł z pokoju z małym plecakiem. Dumbledore wyjął różdźkę, machnął pare razy, a plecak zmniejszył się do rozmiarów guzika.

-Myślę, że powinnyście iść już do pracy- zwrócił się do mnie i do Amy

-Możemy się spóźnić trochę…- zaczeła Amy.

-Nie, nie możecie- powiedział stanowczo Dumbledore.

-Dobrze idziemy- powiedziałam i porzegnałam się z każdym z chłopaków.

Na końcu podeszłam do mojego męża. Spojrzałam na niego.

-Wiesz, że jesteś piękna- powiedział- Lily chcę żebyś wiedział, że bardzo cię kocham i…

Niedokończył, bo zasłoniłam mu usta palcem. Uśmiechnęłam się do niego.

-Nie mów tak jakbyś miał nie wrócić- powiedziałam spokojnie i stanowczo- pamiętaj cały czas o mnie, pamiętaj, że masz do kogo wrócić. Nigdy się nie poddawaj i pamiętaj, że ja zawsze będę z tobą.

James kiwnął głową.

-Mam coś dla ciebie i chcę żebyś mi to oddał jak wrócisz- powiedziałam i zdjęłam z szyji stary łańcuszek mojej mamy, ten sam który miałam założony na ślubie. Zapiełam go na nadgarstku Jamesa i pocałowałam- do zobaczenia- szepnełam mu do ucha i poszłam w stronę drzwi

Popatrzyłam na Amy, żegnała się z Remusem już bardzo długo. Tak ładnie razem wyglądali.

Po paru minutach Amy i ja byłyśmy już w drodze do ministerstwa.

-Wiesz co jest najgorsze?- zapytała po chwili ze złością Amy.

-Co?

 -To, że oni będą tam w niebezpieczeństwie, a my musimy siedzieć w pracy

Objęłam ją ramieniem i uśmiechnęłam się.


***

 Czas w pracy mijał bardzo powoli, siedziałam i wypełniałam jakieś dokumenty. Amy gapiła się bezmyślnie w okno. Wiedziałam o czym mysli, ja tez cały czas o tym myślałam. Starałam się jednak nie myśleć o niebezpieczeństwie, próbowałam sobie przypomnieć tą ostatnią noc, która była najpiękniejsza w moim życiu. Dziwiło mnie tylko, że nie rozpoznałam pisma Jamesa w liście.

-Chcesz cukierka?- zapytała Amy.

Kiwnęłam głową.

Amy rzuciła cukierka, jednak ja go nie złapałam. Poturlał się pod biurko więc szybko się schyliłam żeby go poszukać. Pod biurkiem oprócz cukierka była tez mała karteczka. Musiała kiedyś spaść i nikt jej nie zauważył. Wzięłam ją do ręki i otworzyłam. Od razu rozpoznałam pismo Jamesa.

„Kochana! Mam dla ciebie bardzo ważną wiadomość. Bądź w Parku Głównym w Londynie przy wielkim starym dębię o 23. Czekam z niecierpliwością na widok twojej pięknej sylwetki w świetle księżyca…”

Serce zaczęło mi bić szybciej. Wczoraj nie przeczytałam kartki od Jamesa, kartka była od kogoś innego. Czyżyby od Voldemorta. Czy chciał zaatakować mnie wczoraj w parku? Czy ten list był przynętą? Dlaczego więc mnie nie zabił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz