piątek, 16 sierpnia 2013

49. James ucieknijmy stąd !

Siedziałam w kuchni bezmyślnie gapiąc się w stół. Kolejna nieprzespana noc była za mną, a ja wciąż nie wiedziałam co czuję. Byłam przemęczona za dużo rzeczy działo się wokół mnie. W ciągu roku wydarzyło się o wiele więcej niż w trakcie siedmiu lat w Hogwarcie. Voldemort, James, Voldemort, śmierć rodziców, James, Zakon, ślub, znów Voldemort i znów Zakon. To wszystko działo się tak szybko, że czułam jakbym traciła zmysły, wariowała. Może to wszystko przez to, że jestem w ciąży. Może gdybym była mniej zmęczona, wszystko wyglądało by o wiele lepiej. Czemu to wszystko jest takie trudne?! Położyłam rękę na brzuchu, tam było moje dziecko. Mały człowieczek, który był mój, mój i Jamesa. Chciałabym żeby nigdy nie spotkało go nic złego. Mogłabym oddać życie żeby tylko uchronić go przed całym złem tego świata. Po policzku popłynęła mi łza. Spływała powoli by po chwili spaść na ziemię i rozbić się o nią. Rozbić się tak, jak rozbiła się moja dusza. Czułam jakby była w tysiącach porozrzucanych kawałkach, które z biegiem czasu oddalały się ode mnie, pogubiły się bym nigdy nie mogła ich znaleźć i złożyć w całość. Czy to już zawsze tak będzie?! Czy już zawsze moje życie będzie się składało z lęku przed tym, że Voldemort odbierze mi wszystkich, których kocham?! Na ramieniu poczułam ciepło położonej na nim ręki. Odwróciłam się i zobaczyłam mojego ukochanego, mojego Jamesa, mojego męża. Nie mówił nic, po prostu usiadło obok i przytulił mnie mocno. Było mi tak dobrze, chciałam przeżyć tak całe życie w jego ramionach. Wiem ,że będzie zawsze przy mnie. Zawsze, aż do śmierci, kiedykolwiek ona przyjdzie.

-James -zaczęłam powoli- wyjedźmy!

James spojrzał zdziwiony prosto w moje oczy, a ja mówiłam dalej

-Wyjedźmy, gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. Jak najdalej od tego świata, Jak najdalej od Voldemorta, od śmierciożerców. Ja… ja ostatnio jestem bardzo niespokojna. Śnią mi się dziwne sny. Boję się. Nie chcę tu dłużej być - zamilkłam i spojrzałam z nadzieję na Jamesa czekając na odpowiedź.

James chwilę milczał.

-Jedźmy- powiedział nagle.- Jak najdalej stąd. Zaszyjmy się w jakimś nikomu nie znanym miejscu. Gdzie nikt nas nie znajdzie.

-Naprawdę?- zapytałam nie wierząc.

James kiwną głową, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Po chwili James wyszedł do innego pokoju i wrócił z dwiema dużymi walizkami.

-Pakuj się- powiedział podając mi walizkę.

Po około godzinie byliśmy już gotowi. Napisaliśmy krótki list, że wyjechaliśmy i razem udaliśmy się do pięknego miejsca gdzie będziemy szczęśliwi i bezpieczni.


***

 Jechaliśmy długo, nawet nie wiem ile, nie obchodziło mnie to. Najważniejsze było, że wyjechaliśmy i nigdy nie wrócimy. Za oknem było widać rozległe łąki przyozdobione co jakiś czas kolorowymi kwiatami. Był ciepły letni dzień, słońce świeciło i co jakiś czas zaglądało także do przedziału pociągu. ‘Jak wiele tracimy’- myślałam. ‘Tak wiele rzeczy nam ucieka przez to, że żyjemy w takim tempie’ Powietrze wlatujące przez otwarte okno lekko owiewało mi twarz. W oddali było widać tafle szafirowego jeziora, od którego odbijały się jasne promyki słońca. Obok jeziora widać było duży las, którego zieleń wspaniale komponowała się z kolorem wody. ‘Bajka’ pomyślałam patrząc na ten wspaniały krajobraz. Spojrzałam na Jamesa, siedział i czytał „Pororok Codzienny”. Przysunęłam się do niego powoli i wtuliłam się mocno w jego ramiona. James oderwał się od lektury, pogłaskał mnie po głowie po czym pocałował w czoło.

-Gdzie jedziemy?- zapytałam lekko znudzona.

-Niespodzianka- odpowiedział James i uśmiechnął się pogodnie.

-To powiedź mi chociaż czy jeszcze daleko- chciałam wiedzieć.

James lekko się przechylił i wyjrzał przez okno.

-Nie- powiedział po chwili- już całkiem niedaleko.

Przysunęłam się do okna. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do lasu by po chwili zrównać się z nim i zatrzymać na małej stacji.

-Wysiadamy?- zapytałam kiedy pociąg się zatrzymał.

-Tak- odpowiedział James biorąc walizki z półki nad siedzeniami.

Szybko wstałam, zabrałam wszystkie „luźne” rzeczy i wyszłam za Jamesem. Gdy wysiedliśmy, pociąg odjechał, a my zostaliśmy na pustej stacji kolejowej otoczonej ze wszystkich stron lasem. James położył walizki i wyjął z kieszeni jakąś kartkę z narysowaną mapą. Rozejrzałam się dookoła, nigdzie nie było widać żadnej, nawet najmniejszej drogi.

-I co teraz?- zapytałam z lekką obawą.

-Musimy iść za ten budynek- wskazał ceglaną budkę z napisem „Tu kupisz bilety” – tam powinna być ścieżka, która doprowadzi nas prosto na miejsce.

Po tych słowach, James wziął walizki i poszedł przed siebie. Ja udałam się za nim. Rzeczywiście, za budynkiem była mała, ledwo widzialna ścieżka. Udaliśmy się po niej w głębię ciemnego lasu. Minęło dużo minut zanim doszliśmy do miejsca gdzie można było dojrzeć między drzewami prześwit polany. Gdy doszliśmy do niej przekonałam się, że stoi tam mały drewniany domek udekorowany różno barwnymi kwiatami. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ten wspaniały, bajkowy dom będzie nasz?

-To tutaj- oświadczył James gdy byliśmy pod domem.

-Skąd wiedziałeś o tym miejscu?- zapytałam nie dowierzając we własne szczęście.

-Nie ważne. Ważne jest to, że będziemy tu tylko ty i ja. Sami, bez nikogo innego- powiedział i pocałował mnie.

Gdy weszliśmy do domu, moim oczom ukazał się pięknie, urządzony w myśliwskim stylu domek. Drewniane ściany pięknie komponowały się z obłożonymi brązową skórą fotelami i kanapą. Poroża zabitych zwierząt wisiały nad dużym kominkiem, który dodawał pokojowi jeszcze większy klimat. Na ziemi obok okna spał sobie duży, brązowy pies, który zapewne miał pełnić rolę stróża domu pod nieobecność jego właścicieli. Gdy usłyszał, że ktoś jest w domu szybko wstał i zaczął głośno szczekać.

-Astar! Cicho!- krzyknął James, a pies momentalnie zamilkł i rzucił się na Jamesa liżąc go i machając ogonem jak opętany.

-Skąd wiedziałeś jak on się nazywa?- zapytałam wytrzeszczając na niego oczy.

James uśmiechnął się.

-Bo to mój ukochany pies z dzieciństwa, a ten dom to dom moich rodziców. Jak byłem mały przyjeżdżaliśmy tu w każde wakacje. Rozejrzałam się jeszcze raz. Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam zdjęcia stojące na kominku. Podeszłam do nich, na jednym zdjęciu widać było rodziców Jamesa machających do mnie przyjaźnie. Byli o wiele młodsi, jednak nie zmienili się prawie w ogóle. Na następnym zdjęciu był James, chyba jak miał około jedenaście lat, z małym szczeniaczkiem, to właśnie on pewnie teraz leży na moim mężu. Na kolejnych paru zdjęciach byli na przemian, albo pies albo mały James. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Jedno zdjęcie zaciekawiło mnie najbardziej, było puste.

-Dlaczego na tym zdjęciu nikogo nie ma?- zapytałam pokazując je Jamesowi.

Mój mąż nagle wstał zrzucając z siebie zdziwionego tą nagłą gwałtownością psa.

-Nieważne- powiedział krótko- chodź pokażę ci inne miejsca- powiedział i pociągnął mnie w drugą stronę.

Co było takiego na tym zdjęciu? Zastanawiałam się jeszcze przez długi czas. Dlaczego James nie chciał mi powiedzieć? Nie dawało mi spokoju.

-Tu zrobimy dzisiaj ognisko- powiedział pokazując mi otoczone kamieniami miejsce- tam jest las, lepiej nie chodzić nigdzie daleko, bo łatwo można się zgubić. Jak byłem mały to nie raz się zdarzało, że rodzice tracili zmysły szukając mnie w nim.

James przytulił mnie, a koło nóg poczułam psa obwąchującego mi nogi. Pogłaskałam go lekko, a on pobiegł przed siebie jakby chciał nam coś pokazać.

-Gdzie on biegnie?- zapytałam ciekawa.

-Chodźmy zobaczyć- powiedział James i ruszyliśmy za psem.

Okazało się, że niedaleko jest jezioro, to samo, które widziałam jeszcze w pociągu. Rozejrzałam się. Daleko po drugiej stronie brzegu opalali się jacyś ludzie. Widać było też z dwie żaglówki dryfujące powoli po zielonej tafli jeziora. Astar pływał szczęśliwy w wodzie, próbując dogonić piękne, dostojne łabędzie, które nic sobie z niego nie robiąc pływały dalej.

-Dlaczego nigdy mi nie mówiłeś o tym miejscu?- zapytałam zwracając się do Jamesa.

-Nie wiem, tak jakoś wyszło- powiedział i przytulił mnie- podoba ci się tu?

-Jest wspaniale- powiedziałam i pocałowałam go.

W tym samym momencie Astar wyskoczył z wody i otrzepując się całych nas zmoczył.

-Astar!- krzyknęłam, ale było już za późno.

Byłam cała mokra.

-Chodźmy się przebrać, a potem pomyślimy co będziemy robić- powiedział James i udaliśmy się do drewnianego domku.


***

 Gdy przebraliśmy się, zaczęliśmy się rozpakowywać. Gdy skończyliśmy, a za oknem zrobiło się szarawo. Udaliśmy się na zewnątrz by przygotować ognisko. Siedzieliśmy przed ogniskiem wtuleni w siebie i śmialiśmy się. Tak wspaniale się czułam otoczona bliskimi. Jamesem i naszym dzieckiem. Astar leżał w oddali, bo ciepło bijące od ogniska widocznie mu nie odpowiadało.

-Znalazłam coś w jednym z pokoi- powiedziałam uśmiechając się tajemniczo.

-Co?- zapytał zaciekawiony James.

-Zgadnij.

James chwile się zastanawiał.

-Nie wiem.

Uśmiechnęłam się szeroko i wyjęłam z kieszeni małego pluszowego misia.

-Skąd masz Body’ego-?- zapytał wyciągając po niego ręce.

-Znalazłam, James Potter bawiący się pluszowym misiem- zaśmiałam się- niemożliwe!

-Byłem mały, bałem się spać sam. Poza tym to był mój przyjaciel- powiedział.

-Chcesz go?- zapytałam.

James kiwnął głową.

-To musisz mnie złapać- powiedziałam wstając i pobiegłam przed siebie.

Astar zerwał się szybko i pobiegł za mną ciesząc się, że wreszcie coś zaczęło się dziać. Dobiegłam do jeziora i weszłam na mały pomost. Tam dogonił mnie James.

-Nie zbliżaj się, bo go wrzucę do wody- zagroziłam.

-Nie zdążysz- powiedział z uśmiechem James.

-Nie? Dlaczego?

-Bo ja wrzucę cię pierwszy- powiedział i bez ostrzeżenia podbiegł do mnie wziął mnie na ręce i wskoczył do wody wrzucając mnie przy okazji do niej.

-James! Ja żartowałam!- krzyknęłam z trudem powstrzymując śmiech.

-Ale ja nie- powiedział szczerząc zęby.

-Poza tym jest noc, a w nocy się nie pływa.

-A kto ustalił taką zasadę?- zapytał podpływając do mnie.

-Nie wiem- odparłam zgodnie z prawdą.

Nad nami świecił piękny wielki, jasny księżyc.

-Kocham cię, dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś- powiedziałam i pocałowałam go.

3 komentarze:

  1. Oni nie używali teleportacji? Wszędzie chodzą na nogach, albo jeżdżą, albo latają na miotłach... ok, mogli nie zdać egzaminu na teleportację, ale żeby wszyscy?

    A! i tak przy okazji, w ciąży się nie pije alkoholu, więc Lily nie powinna pić drinków, szampana itp. :)

    Nie licząc tego co wymieniłam wyżej, to masz bardzo fajny styl :) Lubię tego bloga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmawiałam o tym z moją mamą. Kobieta w ciąży na samym początku może pić wino i rzadziej a także w mniejszych dawkach szampana. A wino czerwone jest nawet zalecane przez lekarzy. Muszę też dodać że jest to początek ciąży i jeszcze dziecko się nie rozwinęło na tyle dostatecznie by odczuwać skutki picia i jedzenia przez matkę. W każdym razie Lily po wypiciu lampki szampana miała we krwi 0,5 promila alkoholu co też nie mogło zaszkodzić dziecku.


      Co do teleportacji, nie lubię tego środku transportu. Więc nie używam go w moim opowiadaniu. Oczywiście że większość bohaterów zdała test teleportacji i zdobyła licencję. Podkreślam też że Lily była mugolaczką i od dziecka podróżowała mugolskim środkami transportu. A pociąg w tej notce był dla mnie symbolem podróży do Hogwartu i z powrotem.

      Dziękuję bardzo i mam nadzieję że nie wyłamiesz się w czytaniu i będziesz dość wyrozumiała dla mojej weny która ostatnio bardzo wygasła, lecz niedługo wróci z podwójną siłą...

      Usuń
  2. Świetny blog. Przeczytałam cały w ciągu jednego dnia. :* Niecierpliwie czekam na kolejną notkę. :3 ~Madzia

    OdpowiedzUsuń