Następnego dnia o ósmej rano byłyśmy już w pracy.
Siedziałyśmy jak strute porządkując cały bałagan. Byłyśmy przybite, zwłaszcza
Amy, która nie mogła wyjaśnić dokładnie Mike’owi co się stało, bo on nie
wiedział, że jego dziewczyna jest czarownicą. Ja byłam trochę w lepszej
sytuacji, bo okazało się, że James też musi przyjść do pracy. Spojrzałam na
Amy, uśmiechała się, ale ja wiedziałam jak się czuje.
-Co powiedziałaś Mike’owi?- zapytałam.
-Nic-odpowiedziała krótko.
-Nic?- zdziwiłam się.
-A co miałam mu powiedzieć? Gdybym mu cokolwiek powiedziała
zacząłby się wypytywać gdzie pracuję, i dlaczego nie mogę się z nim spotkać-
Amy mówiła coraz szybciej i szybciej- a wtedy musiałabym mu wszystko powiedzieć
i byśmy się pokłócili i … on by nie zrozumiał- zamilkła a z jej oczy zrobiły
się szkliste.
Przytuliłam ją.
-Musisz mu w końcu powiedzieć- szepnęłam.
-Wiem, że muszę, ale jeszcze nie teraz, nie teraz….
Chwile milczałyśmy.
-Jesteśmy umówieni dopiero na wieczór, mam nadzieję, że do
tej pory skończymy pracę.
Uśmiechnęłam się.
-Jakby coś nam wypadło to cię zastąpię, a ty pójdziesz na
randkę.
-Dzięki- powiedziała Amy z uśmiechem i przytuliła mnie.
-No no no … Co to za czułości?
Odwróciłyśmy się w stronę drzwi. Stał tam James. ‘Co on tu
robi?!’
-James?- zapytałam z niedowierzaniem.
-No nie mów, że już o mnie zapomniałaś - powiedział wesoło.-
Nie widzieliśmy się raptem parę godzin.
Podbiegłam do niego i ucałowałam.
-Za co to?- zapytał z uśmiechem.
-Za to, że jesteś i za to, że dzisiaj walentynki-
odpowiedziałam.
-Chodź!- powiedział i pociągnął mnie w stronę drzwi.
-Gdzie mnie ciągniesz? James… ja muszę pracować-
powiedziałam wyrywając się.
-Nie martw się, ja cię zastąpię- powiedziała Amy.
-Dzięki- powiedziałam i wyszłam z Jamesem czując jak
obejmuje mnie w pasie.
-Gdzie idziemy- zapytałam.
-Niespodzianka.
-Niespodzianka?
-Tak, dzisiaj walentynki i nie mogłem się powstrzymać żeby
nie przygotować czegoś specjalnego.
-Specjalnego? Ale my nie mamy tyle czasu żeby wycho… co
jest?
James otworzył drzwi które prowadziły do starej komórki z
miotłami. Zaglądnełam tam. Było tak ciemno że nic nie zobaczyłam.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam- chcesz żebym weszła do
schowka z miotłami?
-Lily, wejdź to zobaczysz- powiedział i wepchnął mnie do
środka.
Weszłam i… nic nie zobaczyłam. Nie miałam pojęcia o co mu
chodzi. Po co mnie przyprowadził do schowka na miotły. Chwile staliśmy w
milczeniu w ciemnościach. James trzymał mnie za rękę. Nie mogłam wytrzymać.
Pomyślałam że albo natychmiast dowiem się o co chodzi albo wychodzę bo nie mam
zamiaru tracić czasu na siedzenie w ciemnościach.
-Słuchaj James, nie wiem o co chodzi i albo mnie oświecisz
albo wychodzę- powiedziałam wyrywając rękę z jego uścisku.
-Dzisiaj są walentynki- jego głos był spokojny i tajemniczy.
Chociaż nie widziałam jego twarzy dobrze wiedziałam jaki ma teraz wyraz twarzy.
Byłam pewna, że uśmiecha się zadowolony że nie wiem o co chodzi. Dobrze go
znałam.
-Wiem, że są walentynki, ale czy to znaczy, że musimy je
spędzić tu?
-Jeszcze chwilę, poczekaj… - Nie chciałam czekać.
-No wiesz, może jestem jakaś dziwna ale nie uważam żeby
siedzenie w ciasnej komórce w walentynki było romanty…
Zapaliło się światło.
-… czne- dokończyłam.
Wreszcie coś zobaczyłam. A co to było? Pomieszczenie które
ukazało się moim oczom wcale nie wyglądało jak komórka na sprzęt. Był to
przytulny pokój z Wiszącymi serduszkami i aniołkami na ścianach i suficie. Na
środku stał stół z różnymi potrawami, dwa kieliszki, butelka jakiegoś wina i
kwiaty… tak leżał tam bukiet różowych lilii, moich ulubionych kwiatów, oraz
dwie duże białe świece mieniące się złotą poświatą. To wszystko wyglądało tak
pięknie, że mogłam tak stać i patrzeć przez wieki. James złapał mnie ponownie
za rękę. Poczułam jak ciepła fala przeszywa mnie całą od dłoni aż po stopy i
głowę. Ta sama fala ciepła i miłości, ta sama którą czułam wtedy na balu. Na
balu na którym byliśmy razem. Na balu na którym pierwszy raz dotarło do mnie,
że kocham Jamesa. Czułam jakby ten moment wrócił, jakbym ponownie się w nim
zakochała. Ale jak to możliwe? Przecież ja go cały czas kocham. A jednak teraz
czułam jakby miłość ta działała ze zdwojoną siłą. Jakby była większa i większa
aż w końcu miała mnie rozsadzić. I właśnie wtedy zrozumiałam na czym polega
wielkość dnia zakochanych. Wielkość Walentynek. Polega ona na tym, że tego dnia
przeżywamy wszystko ze zdwojoną siłą, nasze uczucia stają się mocniejsze,
zakochujemy się ponownie przez co miłość staje się mocniejsza. Bo im więcej
razy się zakochujemy tym mocniej kochamy. Bo miłość jest nam potrzebna jak
powietrze jak słodycze jak czekolada… im więcej jej mamy tym chcemy mieć jej
jeszcze więcej. A żyć bez niej jest
bardzo trudno…
-Podoba ci się?- James wyrwał mnie z moich rozmyślań nie
odpowiedziałam. Bałam się, że cokolwiek powiem nie będzie odzwierciedlało tego
co czuję. Pocałowałam go, bo to jedynie mogło pokazać co tak naprawdę czułam…
***
-Kocham cię, wiesz?- powiedziałam pijąc powoli wino.
James uśmiechnął się w tle grała cicho muzyka.
-Też cię bardzo kocham, skarbie.
-Jak to zorganizowałeś?- nie mogłam powstrzymać swojej
ciekawości.
-Jak się czegoś bardzo chce to nic nie jest niemożliwe, a ja
bardzo chciałem zjeść z tobą walentynkową kolację. Nie mogliśmy nigdzie wyjść.
Więc postanowiłem, ze tu ją zorganizuje. No i chyba nie jest źle, prawda?
-Jest cudownie- powiedziałam entuzjastycznie.
-Lily…- zaczął James.
-Tak?
-Bo… co z naszym ślubem? Jest dalej aktualny?
Milczałam. Tyle się wydarzyło. Tyle złego. Tyle dobrego.
Zupełnie zapomniałam o naszym ślubie. Zapomniałam, że zgodziłam się zostać żoną
Jamesa . Zapomniałam? Może nie zapomniałam, ale zrzuciłam to na dalszy plan.
Wiedziałam jedno, że bardzo chciałam zostać jego żoną. Teraz, natychmiast. Albo
może nie… musimy poczekać… przygotować się. To musi być wyjątkowe wydarzenie.
Spojrzałam w jego oczy, oczy które tak bardzo kocham.
-Głuptasie…- powiedziałam prawie szeptem.- Jasne, że to
aktualne. Bardzo chcę zostać twoją żoną, pragnę tego jak niczego innego i nic
tego nie zmieni.
James uśmiechnął się. Nagle moja uwaga została zwrócona na
piosenkę która właśnie zaczęła lecieć. Te słowa…
I could
stay awake just to hear you breathing
Watch you
smile while you are sleeping
While
you’re far away and dreaming
I could
spend my life in this sweet surrender
I could stay
lost in this moment forever
James widocznie myślał o tym samym co ja, bo zapytał
-Pamiętasz?
Kiwnęłam głową. Pamiętałam. Jak mogłabym zapomnieć? Ta
piosenka cały czas jest w mojej głowie. Jest ze mną kiedy zasypiam, kiedy się
budzę. To nasza piosenka. Piosenka która zawsze będzie mi przypominać o Jamesie
i o tamtym wieczorze. Tamtym balu kiedy po raz pierwszy w tańcu pocałowaliśmy
się. James powoli wstał wziął mnie za rękę i zaprowadził w wolne miejsce.
Miejsca do tańca. Zaczęliśmy tańczyć. To wszystko było takie piękne. Najlepsze
walentynki jakie kiedykolwiek miałam…
***
Tańczyliśmy tak przytuleni przez długi czas. A ja całkiem
zapomniałam, że zegar dalej bije. Nie myślałam o mijających minutach, godzinach.
W końcu się opamiętałam.
-Amy!- szepnęłam i wyrwałam się z objęć Jamesa. Jego
zdziwiony wzrok spotkał się z moim przerażonym wzrokiem.
-Która godzina?- zapytałam szybko.
-18- odpowiedział.
*********************************************************************************