-Co robisz?-
spytała zaspana Dorcas kiedy zobaczyła mnie stającą z telefonem.
-Dzwonię do
rodziców- powiedziałam po czym odłożyłam słuchawkę, bo nikt nie odbierał- chyba
ich jeszcze nie ma.
-Jak tam
sylwester?- zapytała i usiadła na fotelu.
-Świetnie-
powiedziałam z szerokim uśmiechem i usiadłam koło niej.
-Widziałam jak
wychodziliście koło dwunastej, co robiliście?- zapytała z uśmieszkiem.
Wzięłam głęboki
oddech i powiedziałam.
-James mi się
oświadczył!
Oczy Dorcas
momentalnie zrobiły się bardzo duże i po chwili wydała z siebie bardzo wysoki
pisk, który najprawdopodobniej miał na celu okazanie swojej radości. Szybko
zatkałam jej usta dłonią, żeby nikogo nie obudziła.
-Chciałabym ci przypomnieć, że jest ósma rano,
a wczoraj był sylwester. Radziłabym nie obudzić nikogo.
- Co mu odpowiedziałaś- zapytała
przyjaciółka wpatrując się we mnie z ciekawością.
Ja milczałam.
Dorcas patrzyła na mnie z coraz większym niepokojem.
-Ale zgodziłaś
się…?
Milczałam.
-Lily, proszę,
powiedz, że się zgodziłaś.
-Ja… zgodziłam
się- powiedziałam i obie zaczęłyśmy piszczeć nie zważając na to czy kogoś
obudzimy czy nie. Po chwili do pokoju weszły zaspane Amy i Carmen.
-Odbiło wam?
Jest ósma, dlaczego się tak drzecie?- zapytała Amy kładąc się na kanapie.
Carmen patrzyła na nas przez zmrużone oczy czekając na odpowiedź.
-Powiedź im-
szturchnęła mnie Dorcas.- Albo nie ja powiem, albo ty powiedź- nie mogła się
zdecydować.
-Obojętnie
która, ale radzę żeby to był naprawdę poważny powód bo inaczej was zabiję.-
oznajmiła Carmen.
-Wczoraj w nocy
oświadczył mi się James, a ja się zgodziłam- powiedziałam zadowolona z siebie.
Amy i Carmen przez chwilę wpatrywały się we mnie jakby nie do końca zrozumiały
to co przed chwilą im powiedziałam.
-Bierzecie
ślub?- zapytała Amy.
-I to jak
najszybciej- powiedziałam, a dziewczyny rzuciły mi się na szyję z gratulacjami.
-Ja wiedziałam,
że tak będzie- powiedziała uśmiechnięta Carmen kiedy wreszcie mnie puściły i
pozwoliły odetchnąć.
-Każdy to
wiedział- powiedziała Amy.
-W końcu na
kilometr widać, że są dla siebie stworzeni- tym razem zdanie padło z ust Dorcas.
-Tak się
cieszę!!!- powiedziała Amy i znowu mnie przytuliła.
-Już widzę ten
dzień…- powiedziała rozmarzona Dorcas- Pełno kwiatów… biały rumak… kareta…
dookoła pełno znajomych twarzy… Syriusz w garniturze… James w garniturze… ty w
pięknej śnieżnobiałej sukni z welonem aż do ziemi… i my jako twoje druhny…
-Już nie mogę
się doczekać…- powiedziała tak samo rozmarzona Carmen.
Te błogie
marzenia przerwała nam gwałtowny dźwięk dzwonka. Poszłam otworzyć. Za drzwiami
stał… James?
-Co ty tu ro…-
nie zdążyłam dokończyć pytania, bo James już wszedł do mieszkania.
-Musimy pogadać-
oznajmił poważnie Czyżby chciał zerwać zaręczyny?!
-Dobrze-
powiedziałam i zamknęłam drzwi.- Coś się stało?- zapytałam kiedy weszliśmy do
drugiego pokoju, a później do kuchni.
-Tak- powiedział
krótko i złapał mnie za ręce.- Muszę cię o coś zapytać
-O co chodzi?-
zapytałam zdumiona
-Czy wczoraj był
sylwester?- patrzył mi prosto w oczy.
-Tak…
–odpowiedziałam coraz bardziej zdziwiona.
-Byliśmy na
balu?
-Tak…
-Nie piłem dużo,
prawda?
-Nie, nie piłeś
dużo.
-I byłem cały
czas trzeźwy…
-O ile wiem to
tak.
-Czyli nic mi
się nie mogło wydawać?
-Chyba nie,
James o co chodzi?- zapytałam zniecierpliwiona.
-Chcę tylko
wiedzieć czy ci się wczoraj oświadczyłem, a ty zgodziłaś się zostać moją żoną?
-Tak oświadczyłeś
się, a ja się zgodziłam, ale o co…
James nie
pozwolił mi dokończyć, bo wziął mnie na ręce i mocno pocałował. Kiedy mnie
puścił, powiedział.
-Jak dobrze, że
to wszystko prawda, bo przez chwilę myślałem, że to zbyt piękne żeby było
prawdziwe. Jestem taki szczęśliwy.
No właśnie, czy
to nie zbyt piękne żeby było prawdziwe? Czułam się tak bardzo szczęśliwa tak mi
było dobrze, ale cały czas miałam złe przeczucia, że coś się wydarzy. Coś
takiego co zburzy wszystko co do tej pory zbudowaliśmy z Jamesem. Po godzinie
planowania jak powinien wyglądać nasz ślub, James powiedział.
-No to na mnie
już czas, idę, bo muszę jeszcze odebrać od Syriusza moje pieniądze- powiedział
z satysfakcją.
Nie dopytywałam
się o co chodzi, bo dobrze wiedziałam dlaczego Syriusz ma dać Jamesowi
pieniądze. Odprowadziłam Jamesa do drzwi, a gdy wróciłam z powrotem do kuchni
zobaczyłam, że zapomniał swojego swetra. Po około dziesięciu minutach zadzwonił
dzwonek. ‘No tak, pan zapominalski wreszcie zauważył, że czegoś my brakuje’
pomyślałam i otworzyłam drzwi. Za nimi stała Petunia.
Wyglądała
strasznie, oczy miała czerwone i napuchnięte od płaczu, makijaż rozmazany. Nie
wiedziałam dlaczego tak niespodziewanie do mnie przyszła, ale wiedziałam, że
nie wrórzy to nic dobrego.
-Co się stało?- zapytałam
Z ust Petunii
wydobył się jedynie jeden durzy okrzyk rozpaczy.
-Co się stało?-
powtórzyłam pytanie coraz bardziej zdenerwowana.
I wtedy Petunia
zrobiła coś czego nigdy bym się nie spodziewała, że zrobi. Przytuliła się do
mnie. Szczerze mówiąc bardziej spodziewałabym się, że przytuli się do mnie
wielka kałamarnica niż Petunia. Nieśmiało zaczęłam ją głaskać po głowie
czekając cierpliwie aż będzie gotowa mi powiedzieć.
-Petuniu,
powiedz mi co się stało- powiedziałam najłagodniej jak potrafiłam.
-Rodzice…-
powiedziała szlochając. Serce zaczęło mi szybciej bić.
Ze strachem
zapytałam patrząc jej w oczy.
-Co z nimi?
Petunia nie była
w stanie powiedzieć, bo zalała się jeszcze większą ilością łez. Złapałam ją i
potrząsnęłam gwałtownie mówiąc.
-Powiedź co się
stało!
-Mmmeli wwwyppadek
– jęknęła.
Te dwa słowa
sprawiły, że poczułam jakbym dostała najsilniejsze zaklęcie prosto w serce .
-Co z nimi?
Gdzie są?- zapytałam słabo czując jakbym zaraz miała zemdleć.
-Www
szszszpitalu- wyjąkała.
-Poczekaj-
powiedziałam i szybko poszłam po kurtkę i torebkę. Po drodze spotkałam Amy.
-Kto to?-
zapytała.
-Petunia-
powiedziałam pospiesznie wkładając nakrycie.
-Petunia?
-Moi rodzice
mieli wypadek jadę do szpitala.
-Pojadę z tobą-
zaproponowała.
-Nie, lepiej
zostań, pojadę z moją siostrą i zadzwonię jak się czegoś dowiem - powiedziałam
pospiesznie i wyszłam z mieszkania.
***
Podróż do
szpitala strasznie się dłużyła. Kiedy w końcu byłyśmy w szpitalu i dorwałyśmy
jakiegoś lekarza zapytałam.
-Jak moi
rodzice?
-Mieli poważny
wypadek samochodowy. W tej chwili mama jest po operacji, a tata jest jeszcze
operowany. Uszkodzenia były bardzo poważne zwłaszcza w przypadku Pani ojca.
-Przeżyją?-
zadałam pytanie które dręczyło mnie przez całą drogę do szpitala.
-Nie będę
ukrywał, że ich stan jest bardzo ciężki, ale zawsze musimy mieć nadzieję.
-powiedział, a ja kątem oka dostrzegłam jak Petunia siada na krześle obok i
płacze jeszcze bardziej.
-Mogę ich
zobaczyć?- zapytałam.
-Na razie jest
to niemożliwe mama jest jeszcze w stanie narkozy, a tata jak mówiłem na sali
operacyjnej. Będziemy Panie informować o wszystkim.- powiedział lekarz i
odszedł.
Ja usiadłam koło
Petunii. Nie potrafię opisać jak się wtedy czułam, bo chyba nie ma odpowiednich
słów aby opisać tak straszny strach, ból i niepewność jakie przepełniały mi
setce. Cały czas zadawałam sobie pytanie ‘Dlaczego to spotkało właśnie nas?
Przecież już wszystko tak dobrze się układało. A jeśli oni nie przeżyją’ ta
ostatnie myśl gnębiła mnie jak straszna trucizna, która atakuje i powoli zabija
wszystkie moje narządy zaczynając od serca.
-Oni nie umrą-
powiedziała bezbarwnie Petunia jakby czytała w moich myślach.- Musimy w to
wierzyć, oni nie mogą umrzeć- powiedziała i przytuliła się znowu do mnie.
Wtedy pierwszy
raz w życiu cieszyłam się, że mam siostrę, cieszyłam się, że w takiej chwili
nie jestem sama.
***
Po około
godzinie siedzenia w niepewności do poczekalni przyszedł lekarz. Spojrzałam na
Petunie, spała znużona płaczem. Nie budząc jej wstałam aby porozmawiać z
doktorem.
-I jak?- zapytałam.
-Operacja taty
jeszcze trwa, a mama się obudziła jak pani chce to można do niej wejść.
Uśmiechnęłam
się, wzięłam torebkę i skierowałam się do sali gdzie leżała moja mama. Pokój
był mały, ale jasny. Przy oknie stało łóżko na którym leżałam mama podłączona
do jakiejś aparatury. Powoli podeszłam i usiadłam na krześle obok. Mama
otworzyła oczy i widząc mnie uśmiechnęła się blado.
-Córeczko…-
powiedziała słabo.
-Nie martw się
wszystko będzie w porządku- powiedziałam i złapałam ją za rękę.
-Co się stało?-
zapytała.
-Mieliście
wypadek.
-A co z tatą?
-Jest operowany,
ale nie martw się- powiedziałam głaskając ją po głowie.
-Jak się
czujesz?
-Jestem bardzo
zmęczona i wszystko mnie boli.
-To przejdzie-
pocieszałam ją.- Niedługo wszystko wróci do normy i będzie tak jak dawniej, a
nawet jeszcze lepiej.
Mama uśmiechnęła
się.
-Na pewno
będzie- powiedziała i ścisnęła mi mocno rękę.
Do pokoju wszedł
lekarz
-Panno Evans
możemy porozmawiać- zwrócił się do mnie.
Powoli wstałam i
podeszłam do mężczyzny.
-Jak tata?- zapytałam.
-Przykro mi-
powiedział patrząc w ziemię.
Zaszumiało mi w
głowie, a serce podeszła mi do gardła. ‘Co znaczy przykro mi?!’ Doktor mówił
dalej
-Uszkodzenia
były bardzo poważne, nie mogliśmy nic zrobić, po prostu nie miał szans…
-Nie żyje?-
zapytałam modląc się aby to wszystko okazało się jakimś głupim dowcipem. ‘Tak,
to musi być dowcip, to na pewno nie jest prawda.’
-Naprawdę bardzo
mi przykro- powtórzył i wyszedł.
Zostałam sama z
mamą ‘Jak jej to powiedzieć? Co jej powiedzieć? Że przez jakiś głupi wypadem
straciła męża? Przecież ona tego nie przeżyje’ Spojrzałam na mamę przyglądał mi
się uważnie. Na twarzy poczułam powoli spływające łzy, ale nie były to łzy
smutku, były to łzy bezsilności i niesprawiedliwości. Postanowiłam nie mówić na
razie o tym mamie.
Otarłam łzy,
podeszłam z powrotem do łóżka i usiadłam.
-O co chodziło?-
zapytała mama.
-Nic, później ci
powiem- powiedziałam słabym głosem.
-Tak bardzo
chciałabym zobaczyć wasze wnuki- powiedziała mama.
-Zobaczysz.
-Wiesz Lily,
James to bardzo dobry chłopak. Pilnuj go, żeby nigdzie ci nie zniknął.
Zasługujesz na niego, a on zasługuje na ciebie.
-Mamo muszę ci
coś powiedzieć- powiedziałam i spojrzałam na pierścionek który wczoraj James mi
wręczył. –Wczoraj James mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.
Mama
rozpromieniła się tak jakby już była całkiem zdrowa.
-To świetnie
córeczko bardzo się cieszę- uściskała mnie mocno i powiedziała. – Tata też cie
na pewno ucieszy….
Potem usłyszałam
dźwięk który będzie mnie prześladował do końca życia. Był to długi ciągły
dźwięk wydobywający się z aparatury do której mama była podłączona
-MAMO!!!-
krzyknęłam z rozpacza i zaczęłam ją szarpać- MAMO OBUDŹ SIĘ!!!!!!! BŁAGAM!!!!!
Do pokoju
wbiegło chyba z dziesięciu lekarzy. Dwóch z nich złapało mnie i odciągnęło od łóżka.
Bez efektu szarpałam się i próbowałam wyrwać się z ich uścisków, aby jeszcze
chociaż na chwilę zobaczyć mamę.
-MAMO!!! PROSZĘ
NIE RÓB MI TEGO!!!! NIE UMIERAJ!- krzyczałam zrozpaczona.
Nikt mnie już
nie trzymał, ale nie zauważyłam tego. Cofałam się coraz bardziej do tyłu w
końcu zderzyłam się ze ścianą i osunęłam się na podłogę. Zasłoniłam oczy. Nie
mogłam patrzeć na to co działo się wokół mnie. Mimo iż nic nie wiedziałam,
wiedziałam co się dzieje. Słyszałam głosy lekarzy, którzy reanimowali mamę, kroki
jakiejś osoby, płacz Petunii która obudziła się i przyszła zobaczyć co się
dzieje. W końcu usłyszałam to jedno najgorsze zdanie.
-Data zgonu 1
styczeń 1979 rok godzina 17.30.
zatkało mnie po przeczytaniu... brak słów. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńKiedy to pisałam miałam jeden z gorszych okresów. Rozdział będzie niedługo. :)
Usuńto jest fajne że odzwierciedlasz swoje uczucia w tym opowiadaniu .:)
OdpowiedzUsuńTak jakoś wyszło.
UsuńRozdział świetny. Prawie się popłakałam jak był fragment z jej mamą jak zaczęła umierać. ;( Ciekawa jestem jak Lily to powie Petuni. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłej weny.
Petunia już raczej wie od lekarzy. :P Dziękuję i również pozdrawiam.
UsuńJeju biedna Lily ;/ Poprzedni dzień pełen radości a tu już śmierć ; c
OdpowiedzUsuńPiszesz wspaniale ! Weny :*
:( życie stawia nas w różnych sytuacjach. Raz jest lepiej a raz gorzej. Dziękuję.
UsuńStraszne...Przy tym jak Lily się popłakała też
OdpowiedzUsuńTo prawie zrobiłam. Naprawdę smutne.
Ale jak zwykle ciekawie, a dzięki temu jest akcja.
Cudownie, że piszesz, życzę weny w kolejnych rozdziałach.